Włocławski charakter

Sezon 2016/2017 zapewne wszyscy chcielibyśmy wyrzucić z pamięci. Anwil rozbudził nasze oczekiwania, bo niespodziewanie zajął pierwsze miejsce w tabeli sezonu regularnego. Przyszedł jednak czas Play-Off, czyli najważniejsza rozgrywka. Tam wydarzyła się katastrofa i Czarni Słupsk obnażając wszystkie nasze braki, awansowali do kolejnej rundy. Po raz pierwszy w historii lider odpadł w pierwszej rundzie z ósmym zespołem.

We Włocławku zapanowała grobowa atmosfera. Zdania odnośnie przyszłego formatu drużyny były strasznie podzielone. Ostatecznie włodarze naszego klubu postanowili, że Igor Milicić otrzyma kolejną szansę. Decyzja nie należała do łatwych. Była wręcz ryzykowna i nie poprawiła atmosfery panującej we włocławskim światku koszykarskim. Niemal wszyscy podchodzili raczej sceptycznie do kolejnych rozgrywek. Okazało się jednak, że to był tylko prolog do wspaniałej drogi odkupienia i próby charakteru. Drogi, która dzięki ciężkiej pracy została zwieńczona olbrzymim sukcesem.

Anwil MistrzFOTO: Andrzej Romański / plk.pl

Podczas kompletowania składu na sezon 2017/2018 zostały wyciągnięte wnioski z przeszłości. Kontraktując kolejnych graczy, nasi decyzyjni starali się załatać wyraźne luki, które zostały wręcz uwypuklone podczas serii z Czarnymi. Takim sposobem powstał „nowy-stary” Anwil, który często w mediach nazywany był Anwilem 2.0 i coś w tym chyba jest. Otrzymaliśmy „produkt” z tą samą myślą, ale innymi wykonawcami. Na parkiecie siłą naszej drużyny miała być szybkość, pozwalająca zdobywać łatwe punkty, ale bez pominięcia obrony. Pierwszą, poważną, okazją do weryfikacji nowej drużyny był pojedynekSuperpuchar Polski.

Trofeum nie ma jakiegoś niesamowitego prestiżu, ale była to świetna okazja na poszerzenie klubowej gabloty, którą wykorzystaliśmy! Rywal nie był „z pierwszej łapanki”, bo mierzyliśmy się z ówczesnym Mistrzem Polski, czyli Stelmetem Zielona Góra. Nowy Anwil zaprezentował sporo dobrej koszykówki i waleczności. Były momenty, że bardziej utytułowani goście mogli przejąć to spotkanie, ale nasz zespół wykazał się prawdziwym włocławskim charakterem i nie odpuszczał. Ostatecznie odnieśliśmy trochę niespodziewane zwycięstwo po dogrywce. Był to dobry prognostyk przed sezonem. W sercach włocławskich kibiców pojawiła się pewna dawka nadziei. Sezon rozpoczęliśmy od wzniesienia pucharu do góry i mało kto, spodziewał się wtedy, że w taki sam sposób zakończymy ligowe zmagania.

W sezonie zasadniczym potwierdziliśmy wysokie aspiracje. Nasz zespół grał naprawdę dobrze. Nie brakowało oczywiście wpadek, które są raczej nieuniknione na przestrzeni tak wielu miesięcy. Martwiło mnie jedynie, że czasami wykazywaliśmy braki pod względem charakteru. Anwil potrafił roztrwonić naprawdę solidne zaliczki punktowe. Miałem również wrażenie, że gdy drużynie nie idzie to zaczyna „walić się na wszystkich frontach”. Mieliśmy ogromne problemy, aby odwrócić „złą kartę”. Często brakowało należytej koncentracji. Sezon wcześniejszy dobitnie nam jednak pokazał, że prawdziwa gra zaczyna się dopiero w Play-Off. Na szczęście w rozgrywkach 2017/2018 o wiele więcej było tych dobrych spotkań i dzięki temu wypracowaliśmy sobie, kolejny raz, świetną pozycję wyjściową przed decydującymi meczami.

Wszyscy mieli cały czas w głowach „demony przeszłości” z zeszłego roku i dlatego sztab szkoleniowy zmienił cykl przygotowawczy pod koniec rundy zasadniczej. Wszystko pod kontem Play-Off. Efektem tego była seria naprawdę słabych występów Anwilu. Wcześniejsza dobra dyspozycja pozwoliła jednak utrzymać prowadzenie w tabeli. Z perspektywy czasu wiemy, że to była świetna decyzja. Prawdziwą próbą i testem charakteru była dopiero faza Play-Off.

W pierwszej rundzie gładko odprawiliśmy Turów Zgorzelec, a nasza drużyna z meczu na mecz grała coraz lepiej i ta rosnąca forma budziła kolejną partię nadziei przed półfinałami. W najlepszej czwórce czekała nas konfrontacja ze Stelmetem, czyli obrońcą tytułu. Ta potyczka okazała się narodzinami mistrzowskiej drużyny.

Bez wątpienia, ten półfinał już przeszedł do historii. Byliśmy świadkami pięciu spotkań, a każde miało inny scenariusz. Najważniejsze jednak, że to nasz Anwil okazał się zwycięski, a głównym motorem napędowym drużyny był niesamowity charakter.

pierwszym spotkaniu gładko ograliśmy rywali, ale w kolejnym role zupełnie się odwróciły. Byliśmy wytrąceni z równowagi i nie potrafiliśmy wrócić na odpowiedni tor. Może wydarzenia z tego spotkania wpłynęły jednak pozytywnie na późniejszą mentalność Anwilu? Nie wiem jakie słowa padły po tym meczu, ale podczas trzeciego spotkania nasi koszykarze nie zamierzali składać broni. Wydawało się, że jest już „pozamiatane”, ale uzewnętrznił się nasz włocławski charakter, dzięki któremu po raz pierwszy pokazaliśmy, że jednak jesteśmy w stanie walczyć do ostatniej syreny. Na 14 sekund przed końcem byliśmy na -6, ale w niesamowity sposób doprowadziliśmy do wyrównania i dogrywki. Mieliśmy wielką szansę odzyskać prowadzenie w tej serii, ale ostatecznie Stelmet okazał się lepszy. Znaleźliśmy się pod ścianą, ale czy dla drużyny z takim charakterem było to w ogóle istotne?

Czwarty mecz serii pokazał, że Anwil na pewno nie ma zamiaru składać broni. Świetnie weszliśmy w to spotkanie i kontrolowaliśmy wydarzenia na parkiecie przez znaczną część czasu. Stelmet udowodnił jednak, że należy do ścisłej czołówki naszej ligowej rzeczywistości i dogonił nas w samej końcówce. W wojnie nerwów, która miała miejsce w ostatnich sekundach, wykazaliśmy się jednak większym spokojem i było już pewne, że w meczu decydującym o finale przyjmiemy rywali na własnym terenie.

Taka sytuacja stworzyła wielką szansę dla Anwilu. Stelmet to jednak Stelmet i podopieczni Andreja Urlepa mieli zamiar wybić z naszych głów marzenia o sukcesie. Potwierdzały to wydarzenia na parkiecie. Przez niemal całe spotkanie goście wręcz dominowali. Przytłoczyli nas tak, że ciężko było złapać oddech. Zapomnieli tylko o jednym, istotnym fakcie. W koszykówce gra toczy się do końcowej syreny. Gdy losy tego pojedynku wydawały się już przesądzone, zegar pokazywał ok. 5 minut do końca. Wtedy nastąpiła wręcz eksplozja włocławskiego charakteru. Anwil zaczął niesamowicie bronić oraz niemal wszystko trafić. Stelmet był totalnie w szoku i nie miał żadnego pomysłu na zatrzymanie rozpędzonej włocławskiej maszyny. To, co chwilę wcześniej wydawało się nierealne, nagle stało się faktem. Byliśmy świadkami CUDU popartego niezłomną wiarą i charakterem zwycięzców. Po zakończeniu spotkania wybuchła prawdziwa euforia.

Ten triumf odcisnął swoje piętno zarówno w sferze fizycznej, jak i mentalnej naszych koszykarzy (oraz kibiców). Po takiej wspaniałej serii trudno było przełączyć się na tryb finałowy. Naszym rywalem w walce o złoto była Stal Ostrów Wielkopolski. Niektórzy uważali, że to rywal zdecydowanie słabszy i już przed rozpoczęciem zmagań wieszali na naszych szyjach złote krążki. Na dzień dzisiejszy wszyscy już chyba mają świadomość, jak błędna była ta teza. Stal to naprawdę mocna ekipa.

Pierwsze spotkanie wygraliśmy po pokazie „błotnej koszykówki” dzięki zachowaniu większego rozsądku w decydujących momentach. Stal szybko jednak zdołała wyrównać. Znowu straciliśmy przewagę parkietu, a przed sobą mieliśmy ciężkie mecze w Ostrowie. W starciu nr 3 kolejny raz jednak dał o sobie znać włocławski charakter. Stal przeważała, ale czwarta kwarta była prawdziwym koncertem gry Anwilu. Przejęliśmy to spotkanie i odzyskaliśmy prowadzenie w serii.

kolejnym meczu scenariusz był bardzo podobny. Wydawało się, że Stal kontroluje sytuację. Co jednak zrobić, gdy drużynie nie idzie i zaczyna się decydujący fragment spotkania? Najlepiej wyzwolić wielkie pokłady charakteru i woli zwycięstwa. Tak też, kolejny raz, uczynili Anwilowcy. Tym razem troszkę zabrakło do zwycięstwa, ale nasza ekipa znowu udowodniła, że zawsze jest groźna.

Stan serii został wyrównany, więc jaki scenariusz mógł mieć piąty mecz? Oczywiście zbliżony do poprzednich! Przez większość czasu Stal miała więcej do powiedzenia, ale w IV kwarcie Anwil był jak wściekły byk. Tym razem obroniliśmy Halę Mistrzów i zbliżyliśmy się do upragnionego Mistrzostwa Polski na odległość jednego kroku.

Szósty mecz finałowy miał już inny scenariusz. Byliśmy bardziej skoncentrowani i dominowaliśmy na parkiecie. Tym razem to jednak Stal pokazała charakter i zdołała zniwelować straty. Może chcieli wziąć przykład z Anwilu, ale zrobili to troszkę nieudolnie, bo wyrównali wynik już po trzech kwartach. W kanonie włocławskiego stylu prawdziwe działa odpala się dopiero w ostatniej odsłonie spotkania. Tak też było i tym razem. Anwil wytrzymał napór przeciwnika, a w czwartej kwarcie charakter ponownie dał o sobie znać i zaprowadził nas na szczyt!

Co to był za sezon! W czasie rundy zasadniczej miałem wątpliwości co do charakteru tej drużyny. Wszystko świetnie wyglądało, jak od początku nam szło. Gdy pojawiały się jednak „schody”, to Anwil miał problemy, aby je przeskoczyć. Półfinał udowodnił jednak, że ta drużyna jest gotowa na wielkie zwycięstwa. Tegoroczny Anwil prezentował to, czego zawsze oczekiwałem, niezależnie od aktualnego szkoleniowca czy zawodników. Mam na myśli waleczność, nieustępliwość, prawdziwy charakter oraz mentalność zwycięzców. Te cechy zostały jeszcze bardziej wyeksponowane podczas serii finałowej. Uczciwie przyznam, że w mojej ocenie, ze Stalą nie zagraliśmy żadnego spotkania na wysokim poziomie. Ta drużyna jest w stanie grać o wiele lepszą koszykówkę. Zwyciężyliśmy jednak dzięki wspomnianym cechom. To był pokaz prawdziwego włocławskiego charakteru. Nie wiem, jak ułoży się sytuacja w przyszłości, ale tej cechy będę już zawsze wymagał od wszystkich graczy, którzy przywdzieją koszulkę Anwilu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *