Stal gorsza od Anwilu

Półfinałowa rywalizacja ze Stelmetem Zielona Góra rozpieściła nie tylko kibiców Anwilu, ale również wszystkich sympatyków koszykówki. To było po prostu granie z najwyższego poziomu. Po tak smakowitym kąsku przyszedł czas na grę o złoto ze Stalą Ostrów Wielkopolski. Oczekiwania kibiców mogły być wygórowane, ale pierwsze spotkanie rozczarowało swoim poziomem. Najważniejsze jednak, że Anwil odniósł zwycięstwo i prowadzi w finałowej batalii 1:0.

Sobin (Anwil vs. Łapeta (Stal)FOTO: q4.pl
Josip Sobin nad Adamem Łapetą

W grze naszego zespołu od początku brakowało energii oraz świeżości. Nic dziwnego, bo mieliśmy bardzo mało czasu na odpowiednie przygotowanie mentalne oraz fizyczne. Emocje jeszcze nie opadły po wyeliminowaniu Stelmetu, a już na naszej drodze staje Stal i to w walce o najwyższe trofeum. Wynikiem tego była ślamazarna i nieskuteczna gra Anwilu.

Nie mogliśmy czuć się jednak osamotnieni w tej niedoli, bo goście postanowili dotrzymać nam towarzystwa. Stal również była daleka od swojej optymalnej formy i przywiozła do Włocławka sporo „cegieł”.

W tej sytuacji zamiast pięknego festiwalu koszykówki oglądaliśmy pokaz nieskuteczności. Obydwa zespoły miały spore problemy z trafieniem do celu. Nie wynikało to ze świetnej defensywy, ale z zatrważająca nieskuteczność. Oglądaliśmy mnóstwo pudeł z czystych pozycji czy przy okazji wjazdów pod kosz.

W rzutach za trzy Anwil już w ogóle pokazał „klasę”. Zanotowaliśmy 2/15 z obwodu. Jak na finał rozgrywany we własnej hali to, delikatnie mówiąc, mizernie. Na szczęście Stal też nie brylowała w tym elemencie i rzucała na poziomie 6/30 (dwa trafienia w ostatnich 24 sekundach).

Podobną mizerność oglądaliśmy przy okazji rzutów wolnych. Anwil miał 8/16 (50%) z linii, a Stal 13/22 (59%). Jak na ten etap sezonu to wręcz wstyd…

Co ciekawe, zdecydowanie przegraliśmy walkę na tablicach. W zbiórkach było 35:44. „Stalówka” wyrwała nam mnóstwo piłek i dzięki temu cały czas była w grze.

Dobra gra gości w „pomalowanym” to głównie zasługa Adama Łapety. Polski gigant straszył pod koszami. Świetnie wykorzystywał swoje niesamowite warunki fizyczne. Łapeta po prostu robił różnicę w tym meczu. Strasznie absorbował naszą uwagę przy walce o piłki pod obręczą. Sam też oczywiście potrafił zebrać, rzucić czy efektownie dobić. No i jeszcze te jego bloki. Szybko pokazał naszym koszykarzom, że w jego obecności nie ma miejsca na łatwe rzuty. Łapeta zanotował w tym spotkaniu 16 punktów, 6 zbiórek4 bloki. Jeśli utrzyma taką formę, to chciałbym, aby otrzymał szansę w reprezentacji.

Graliśmy naprawdę słabo, ale i tak zdołaliśmy odnieść zwycięstwo. Ten sukces ma swojego ojca, a jest nim Josip Sobin. Można powiedzieć, że Chorwat rzucił wyzwanie Łapecie. Dość szybko po wejściu na parkiet zapoznał się z blokiem środkowego rywali, ale to był dla niego chyba bodziec motywujący. Sobin nie miał łatwych rzutów w tym meczu, ale i tak dawał radę. Zaprezentował całą gamę manewrów podkoszowych oraz swoich słynnych „pchnięć piłki do kosza”. Akcjami dwójkowymi z Kamilem Łączyńskim przejął dla nas ten mecz w końcówce i już nie wypuścił. Zaliczył również bardzo ważny przechwyt w ostatnich sekundach. Stal mogła wtedy wyrównać, ale Josip był, jak zawsze, czujny oraz waleczny i nie pozwolił na takie granie. Sobin to prawdziwe serce drużyny, a ten mecz dobitnie to udowodnił.

Podkreślę po raz kolejny, ale najważniejsze, że wygraliśmy to brzydkie spotkanie. Zostaliśmy na własnym terenie zdominowani na deskach i raziliśmy nieskutecznością. Mimo to potrafiliśmy przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Podobno prawdziwą sztuką jest wygrywać, gdy gra totalnie się nie układa. Jesteśmy na etapie, gdzie każde zwycięstwo (niezależnie jak wysokie oraz w jakim stylu) ma kolosalne znaczenie. Stal miała dużą szansę wykorzystać naszą niemoc, ale goście również mieli ogromne problemy.

Nie możemy jednak liczyć, że podopieczni Emila Rajkovika zagrają drugie tak słabe spotkanie w tej serii. Przed pierwszym meczem kilku czołowych graczy Stali zostało chyba myślami w autokarze, ale już teraz z niego wychodzą i na pewno będą gotowi do poważnej gry. Stawka jest zbyt wysoka, a oni mają zbyt wysokie umiejętności, żeby przespać całe finały. Dlatego nie możemy polegać na słabości rywali, tylko sami musimy wziąć się w garść. Liczę jednak, że Anwil też już nie rozegra tak słabego spotkania. Taka tragiczna skuteczność oraz oddanie tablicy to nie jest domena ekipy Igor Milicicia. Martwi mnie jedynie duża częstotliwość spotkań. Szkoda, że nikt w PLK nie pomyślał o naładowaniu akumulatorów koszykarzy przed decydującym starciem sezonu. Tak dla dobra widowiska. Cała runda Play-Off, a w szczególności finały, to idealny test dla naszych specjalistów od przygotowania fizycznego.

Na zakończenie podkreślę jeszcze tylko najważniejszy morał z tego spotkania. Prowadzimy w finale 1:0 i potrzebujemy jeszcze trzech kroków do spełnienia snów! To jest najważniejsze i o tym pamiętajmy!

Jedna odpowiedź do “Stal gorsza od Anwilu”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *