Snu o kolejnym Mistrzostwie Polski nie spełnimy w tym roku. Trzeba przełożyć te marzenia co najmniej na przyszłe rozgrywki. Anwil walczył w półfinale i dał z siebie naprawdę wiele, ale to nie wystarczyło. Legia Warszawa postawiła mur nie do przejścia. Klub ze stolicy był po prostu lepszy i wygrał serię 0:3, ale trzeba przyznać, że w każdym starciu byliśmy blisko. W trzecim meczu znowu goniliśmy, ale nie dogoniliśmy i ostatecznie przegraliśmy 87:77.
Anwil nie zmazał plamy z pierwszego meczu półfinałowego. W drugim starciu znowu polegliśmy i można zaobserwować pewną analogię do tego wcześniejszego spotkania. Tym razem Legia Warszawa wygrała 71:77. Statystyki można zobaczyć TUTAJ, ale jakoś szczególnie do tego nie zachęcam 😛 . Ponownie słabo zaczęliśmy i goniliśmy, ale nie dogoniliśmy. W serii jest już 0:2 dla stołecznej ekipy i otwarcie trzeba przyznać, że sytuacja „Rottweilerów” jest bardzo nieciekawa.
Niestety… Półfinałową batalię rozpoczęliśmy od porażki. Uczciwie trzeba przyznać, że na przestrzeni całego meczu Legia Warszawa była lepszym zespołem i zasłużenie zdobyła Halę Mistrzów, chociaż to był mecz przepełniony emocjami oraz wahaniami nastrojów. Anwil miał swoje szanse, ale ich nie wykorzystał. Doprowadziliśmy wprawdzie do dogrywki, ale zawiedliśmy w decydujących momentach i polegliśmy 79:83.
To był gorący kwiecień! Na początku minionego miesiąca zgarnęliśmy puchar European North Basketball League, później wygraliśmy dwa ligowe spotkania, a na zakończenie zamknęliśmy ćwierćfinałową serię Play-Off z Twardymi Piernikami Toruń w czterech meczach. Anwil osiągnął bilans 7-1 i spełnił wszystkie zakładane cele, czyli lepiej być nie mogło!
Duża ilość ważnych spotkań oznaczała wiele okazji do zaprezentowania swoich umiejętności. Spora gromada naszych gracza zadbała o odpowiedni humor włocławskich fanów, więc wybór MVP nie był łatwym zadaniem, ale to normalne w tego typu rankingach. Ostatecznie to wyróżnienie otrzymuje Kyndall Dykes.
Anwil wrócił do Play-Off po trzyletniej przerwie w bardzo pięknym stylu, bo gramy dalej! Awans do półfinału jest niczym piękny sen i oznacza, że już teraz możemy uznać sezon 2021/2022 za udany, bo osiągnęliśmy rezultat przewyższający przedsezonowe oczekiwania, a przecież to nie koniec naszej drogi. Nie muszę chyba przypominać, że apetyt rośnie w miarę jedzenia 😉 .
Musieliśmy jednak najpierw pokonać Twarde Pierniki Toruń, aby dołączyć do czołowej czwórki. Za nami seria godna Play-Off. Każde pojedyncze spotkanie niosło ze sobą sporą dawkę emocji i każde tworzyło osobną historię przepełnioną walką, czyli tym, co wręcz niezbędne na tym etapie rozgrywek. Najważniejsze, że nasze „Rottweilery” stanęły na wysokości zadania i odprawiliśmy lokalnego rywala 3:1.
Kojarzycie taką datę jak 14.06.2019? Podejrzewam, że nie trafiają tutaj przypadkowe osoby, więc zapewne wiecie, do czego zmierzam. Dla pełnej jasności przypomnę, że Anwil wygrał wówczas w Toruniu 77:89 i tym samym przypieczętował trzeci tytuł Mistrza Polski. Co ciekawe, to był nasz ostatni mecz w fazie Play-Off. Od tego czasu minęły niemal trzy lata. Dokładnie 1039 dni. Później mieliśmy sezon przerwany przez COVID oraz rozgrywki, które chcielibyśmy wyrzucić z pamięci. Na szczęście nadeszła pora powrotu „Rottweilerów” do tej najciekawszej fazy rozgrywek. Kończyliśmy derbowym pojedynkiem i teraz zaczynamy od starcia z Twardymi Piernikami Toruń. Historia zatoczyła koło. Waga niby inna, ale też niezwykle istotna, więc możemy oczekiwać prawdziwej wojny na parkiecie oraz ognia, bo to przecież Play-Off!
Odnoszę wrażenie, że turniej finałowy European North Basketball League wyglądał zupełnie inaczej niż wszystkie poprzednie „bańki”. Podczas Final Four rozgrywanego w Hali Mistrzów doświadczyliśmy zdecydowanie wyższego poziomu emocji. Nie było pogromów i ogrywania rezerw, ale obserwowaliśmy za to całkiem wyrównane spotkania. Zapewne stawka odpowiednio zmotywowała wszystkich uczestników tej imprezy. Cały czas nie były to mecze, o których będziemy opowiadać wnukom, ale na pewno zapamiętamy, że to nasz Anwil przeszedł do historii za sprawą triumfu w pierwszej edycji ENBL.
Można śmiało stwierdzić, że „Rottweilery” zdominowały te rozgrywki. Zgarnęliśmy to piękne trofeum bez żadnej wpadki. To była piękna droga. Najpierw bilans 5-0 w sezonie regularnym, później półfinał i finał, a na końcu „WE ARE THE CHAMPIONS” z głośników. Wiem, że European North Basketball League nie ma zbyt wysokiego prestiżu, ale zdobycie tego trofeum i tak cieszy.
Sezon wkracza powoli w decydującą fazę i nie mam na myśli jedynie PLK, ale także European North Basketball League. W tych drugich rozgrywkach pozostał już tylko turniej Final Four. Nasz Anwil będzie oczywiście walczył o historyczny triumf i nie ukrywam, że mam spory apetyt na spełnienie tego scenariusza.
Anwil rozpoczął miniony miesiąc od niespodziewanej porażki w Dąbrowie Górniczej i można było mieć pewne obawy co do formy „Rottweilerów”. Nasza gra po prostu nie zachwycała. Brakowało tego charakteru, który cechował włocławską ekipę jeszcze kilka tygodni wcześniej. Niektórzy mówili nawet o pewnym kryzysie i nie było w tym zbyt wiele przesady. Na szczęście później szło nam już tylko lepiej, czyli zwycięsko. Wygraliśmy we wszystkich pozostałych spotkaniach i tutaj warto podkreślić mecze z dogrywką przeciwko Spójni czy Twardym Piernikom oraz ważne zwycięstwo nad Legią Warszawa.
W marcu Anwil zanotował bilans 5-1, czyli pomimo pewnych problemów wypadliśmy bardzo solidnie. Czas wybrać MVP za ten okres, a tym razem to wyróżnienie otrzymuje Jonah Mathews.
Luty dobiega końca i trzeba przyznać, że to ciężki okres dla nas wszystkich… Anwil przegrał dwa mecze ligowe oraz odpadł bardzo szybko i boleśnie z Pucharu Polski. Jedynym pocieszeniem były kolejne pogromy w ramach European North Basketball League.
Gdy drużynie nie idzie, to wybór MVP jest o wiele trudniejszy i zdecydowanie mniej przyjemny. Comiesięczną tradycję trzeba jednak zachować. W głosowaniu kibiców na oficjalnej stronie klubu zwyciężył James Bell, ale w swoim rankingu przyznałem punkty inaczej i ten tytuł otrzymuje Kyndall Dykes.