Kolejny mecz i kolejna porażka… Nie tak wyobrażaliśmy sobie rozpoczęcie rundy rewanżowej w PLK. Znowu było blisko, ale czegoś zabrakło i ostatecznie Zastal Zielona Góra zwyciężył 88:84. Nie można przymknąć oczu na problemy Anwilu, a ten mecz jest kolejnym potwierdzeniem. Nie brakowało niezłych momentów w wykonaniu „Rottweilerów”, ale tradycyjnie pojawiło się zbyt dużo niedociągnięć, co spowodowało, że sukces ponownie uciekł nam z rąk.
W pierwszej połowie prezentowaliśmy całkiem sympatyczną koszykówkę. Szczególnie dobrze wypadliśmy w drugiej kwarcie. Potrafiliśmy osiągnąć nawet dwucyfrową przewagę, a przy zejściu do szatni prowadziliśmy 37:46. Anwil grał zespołowo oraz spokojnie, a do tego utrzymywał bardzo solidną skuteczność. Nie tracimy koncentracji i realizowaliśmy wcześniej założony plan. Liczyłem, że z minuty na minutę będziemy przejmować spotkanie i nic złego nas nie spotka.
Tymczasem nadeszła trzecia kwarta, która wszystko zmieniła. Zastal wydobył z siebie większe pokłady energii i zaczął bronić agresywnej. To wybiło nas z rytmu i spowodowało, że zaczęliśmy mieć problemy z konstruowaniem akcji. Grę „Rottweilerów” nawiedził chaos, co skutkowało oddawaniem nieprzygotowanych rzutów oraz sporą ilością GŁUPICH strat. W efekcie łupem gospodarzy padło wiele łatwych punktów. Widać to wyraźnie w statystykach, bo Zastal zaliczył aż 18 punktów ze strat. Dla porównania my mieliśmy tylko 5. W punktach z szybkiego ataku też przegraliśmy 18:7. Jak ja tęsknię za Łączyńskim…
Za sprawą dobrej skuteczności z dystansu jeszcze przez jakiś czas utrzymywaliśmy prowadzenie, ale ostatecznie w czwartej kwarcie Zastal przełamał wynik i było coraz gorzej. „Rottweilery” miały jeszcze szansę w ostatnich sekundach, ale pozwoliliśmy rywalom na dwie zbiórki w ataku. Obie przy różnicy punktowej nieprzekraczającej jednego rzutu z gry. To był taki „gwóźdź do trumny”.
Kolejny raz, pod względem statystycznym, bardzo dobrze wypadł Lee Moore. Amerykanin zapisał na swoim koncie 11 punktów, 10 asyst, 5 zbiórek oraz 2 przechwyty. Mam jednak wrażenie, że to przypadek w którym „cyferki” wyglądają lepiej niż sama gra. Trzeba zaznaczyć, że miał też 4 straty, bo w obecnej sytuacji kadrowej to właśnie na barki Moore’a spadł główny ciężar konstruowania akcji naszego zespołu, a to nie wychodzi, tak jak powinno. Szczególnie przy silniejszej presji obrońców Amerykanin miewa problemy. Przerywa kozłowanie w dziwnych momentach i popełnia straty, po których przeciwnicy mają otwartą drogę do kosza. Tak było w Ostrowie Wielkopolskim i tak też było teraz w Zielonej Górze. Moore to dobry zawodnik, ale to nie jest jego granie. Cierpi na tym on sam, jak i cały zespół. Bardzo brakuje kontuzjowanego Kamila Łączyńskiego w tej układance…
Kolejne dobre spotkanie rozegrał Luke Petrasek (19 pkt i 4 zb), chociaż w najważniejszych momentach był słabo widoczny. Pamiętam, że w zeszłym sezonie narzekałem na nagłe znikanie Amerykanina i teraz było podobnie. Przez całą czwartą kwartę oddał tylko dwa rzuty z gry i to dopiero w samej końcówce. Tradycyjnie grę Anwilu w wielu momentach ciągnął Phil Greene IV (15 pkt, 4 as, 3 zb), który swoimi szalonymi rzutami przedłużał żywot „Rottweilerów”. Na plusik zasłużył także Josip Sobin (12 pkt, 4 zb). Chorwat mógłby śmiało nagrać film instruktażowy z zachowania w „trumnie”. Pięknie kręcił obrońcami za sprawą swoich manewrów i trafiał tymi charakterystycznymi półhakami.
Pierwsze spotkanie na polskich parkietach w bieżącym sezonie rozegrał Maciej Bojanowski. Spędził na parkiecie lekko ponad 18 minut i wniósł trochę energii. Nie było widać po „Bojanie”, że tak długo pauzował z powodów zdrowotnych. Na swoim koncie zapisał 8 punktów oraz 3 zbiórki. Dobrze, że wrócił, bo w tym zawodniku drzemie potencjał i teraz trener Przemysław Frasunkiewicz ma jeszcze więcej opcji.
Trzecie spotkanie w koszulce Anwilu zaliczył Malik Williams. Tym razem otrzymał tylko 3,5 minuty, czyli to był dotychczas najkrótszy występ środkowego. Przez ten czas raczej nie błysnął – 0/1 z gry, 1 strata, 1 faul i 1 przechwyt. Do tej pory Williams uzbierał w sumie 28 minut, 0/9 z gry oraz 7 zbiórek. Cierpliwość też ma swoje granice…
Jestem zaskoczony, że zaledwie 5,5 minuty na boisku spędził Michał Nowakowski. W tym czasie oczywiście nie zdołał zbyt wiele wnieść do gry zespołu. To był najkrótszy występ tego zawodnika w bieżącym sezonie. Dziwna decyzja, bo przecież „Misiek” wielokrotnie udowodnił, że może być naprawdę przydatny.
Prawdziwym katem naszego zespołu został Przemysław Żołnierewicz. Ten chłopak jest prawdziwym skarbem Zastalu! Lider, który rósł z każdą minutą. W końcówce miał już taką pewność siebie, że zamordował Anwil niesamowitymi trójkami. „Żołnierz” rozegrał fantastyczne spotkanie, w którym zanotował 29 punktów (5×3), 6 asyst, 4 zbiórki oraz 4 przechwyty. Wniósł mnóstwo energii i pociągnął cały swój zespół. Nie ukrywam, że nie mam nic przeciwko, gdyby w przyszłości zapragnął przeprowadzki na Kujawy 😉 .
Wspomniałem, że Sobin rozegrał solidne spotkanie, ale należy dodać, że miał spore kłopoty z podkoszowym Zastalu. Alen Hadzibegovic sprawiał nam problemy na wiele sposobów. Dzielnie walczył „na deskach” i potrafił odważnie punktować. Czarnogórzec zaliczył na nas 21 punktów, 11 zbiórek oraz 2 przechwyty. Trzeba przyznać, że trener Oliver Vidin wynalazł środkowego, który zapewne nie zarabia zbyt wiele i nie ma bogatego CV, ale „robi robotę”.
Po tym meczu sytuacja Anwilu jest coraz gorsza, a czarna seria trwa. „Rottweilery” zaliczyły 5 porażek z rzędu, a jeśli spojrzymy tylko na ligowe rozgrywki, to była nasza 4 przegrana. Po raz ostatni wygraliśmy w Rumunii. Natomiast w PLK na smak zwycięstwa czekamy od 18 grudnia, gdy pokonaliśmy GTK Gliwice. Całkiem długo… Obecnie mamy bilans 8-8 i zamiast dobijać do czołówki, to zagrzebujemy się w grupie walczącej o Play-Off. Anwil ciągle ma potencjał, ale gra stanowczo poniżej oczekiwań. Przegrywamy minimalnie, bo ciągle wychodzą jakieś niedociągnięcia. Potrzebujemy jakiegoś impulsu, bo inaczej może być ciężko…
Jedna odpowiedź do “Zastal przedłużył naszą czarną serię…”