Włocławski koncert w Rumunii

CSM Oradea nie jest drużyną z przypadku. To ekipa ograna na europejskich parkietach, która na dodatek ostatni raz przegrała 16 października. Od tego czasu zaliczyli serię 13 zwycięstw z rzędu. Dlatego nie byłem zbyt wielkim optymistą przy okazji wyprawy Anwilu do Rumunii. Niepotrzebnie, bo „Rottweilery” rozegrały świetne spotkanie. Przełamaliśmy serię Oradei i wygraliśmy 73:91. BRAWO!

Phil Greene IV CSM Oradea - AnwilFOTO: fiba.basketball

Anwil nie wszedł piorunująco w ten mecz. To gospodarze wyglądali lepiej podczas pierwszej fazy. Oradea grała szybko i odważnie. Z kolei w poczynaniach włocławskiej ekipy było chyba trochę za dużo stresu. Na szczęście nie pozwoliliśmy Rumunom na totalną dominację. Nie straciliśmy koncentracji i cały czas byliśmy w grze. Szczytowe prowadzenie gospodarzy sięgało +13, ale to nas nie złamało.

Można powiedzieć, że czas działał na korzyść Anwilu. Z każdą kolejną minutą Oradea słabła, a „Rottweilery” rosły w siłę. Jeszcze w pierwszej połowie zniwelowaliśmy straty i wyszliśmy nawet na symboliczne prowadzenie. Na początku trzeciej kwarty gospodarze przeprowadzili jeszcze jeden szturm i miałem obawy, że tym razem pękniemy, ale nic z tych rzeczy! To była tylko chwilowa słabość. Szybko doszliśmy do głosu i przejęliśmy ten mecz. Anwil narzucił swoje warunki gry i nasza przewaga zaczęła błyskawicznie rosnąć. Weszliśmy na odpowiednie obroty, złapaliśmy swój rytm i nie odpuściliśmy już do końcowej syreny, a Oradea tylko gasła w oczach. Tutaj nawet nie chodzi o różnicę punktową. Nasza gra po prostu wyglądała pięknie!

Ciągle były pewne niedociągnięcia, ale po takim występie nie ma co zawracać sobie tym głowy. Anwil imponował i to jest najważniejsze. Świetnie kontrolowaliśmy tempo i niczego nie forsowaliśmy. To był pokaz spokojnej i niezwykle inteligentnej koszykówki. Graliśmy z wiarą we własne możliwości oraz bez pośpiechu szukaliśmy słabości naszych rywali, które wykorzystywaliśmy z całkowitą premedytacją. Dawno nie widziałem tak mądrego Anwilu. Pełna koncentracja oraz wzajemne nakręcanie po każdej udanej akcji. Te czynniki sprawiły, że stłamsiliśmy Rumunów pod względem mentalnym. Po prostu przerośliśmy naszych oponentów. Oglądanie „Rottweilerów” w takim wydaniu to czysta przyjemność! Mam wrażenie, że obserwujemy teraz zupełnie inną ekipę niż jeszcze kilka(naście) tygodni temu.

Naszą główną bronią w Oradei były bez wątpienia rzuty z dystansu. Piłka nam siedziała, a tym spokojnym i mądrym graniem kreowaliśmy sobie dogodne pozycje. Jasne, że czasami podejmowaliśmy trochę szalone próby, ale czemu nie jeśli wpada? Anwil zanotował 17/30 zza łuku, co daje 56,7% skuteczności. Co ciekawe, w tym elemencie wypadliśmy lepiej niż w rzutach za dwa. Nawet zdecydowanie lepiej, bo z bliższej odległości mieliśmy zaledwie 11/28, czyli 39,3%.

Anwil znowu zagrał koncertowo i cała ekipa zasługuje na brawa, ale kilku dyrygentów odegrało kluczową rolę w drodze po to smakowite zwycięstwo. Nie chcę zabrzmieć złośliwie, ale Josh Bostic wreszcie przypomniał sobie, że jest naprawdę solidnym koszykarzem! To był chyba najlepszy występ Amerykanina w naszych barwach. Mankamentów ciągle nie brakowało, ale zaczął trafiać, a to jest najważniejsze. Zaliczył kilka ważnych i trudnych trójek. Spotkanie zakończył z bardzo solidnym dorobkiem – 17 punktów, 5 zbiórek3 asysty. To przebudzenie bardzo cieszy i pozostaje wierzyć, że to nie pojedynczy wyskok Bostica. Od pewnego czasu może irytować swoją dyspozycją, ale to ciągle uznana marka i cały czas liczę, że w końcu wejdzie na właściwe obroty.

Phil Greene IV utrzymuje formę zwyżkową. Jeszcze niedawno przypominał swego rodzaju „jeźdźca bez głowy”, a ostatnio jest naprawdę przydatny. Tak było też w Rumunii, gdzie w trudnych momentach, niemal w pojedynkę, utrzymywał nas w grze. Amerykanin zapisał na swoim koncie 17 punktów5 zbiórek. Z kolei Lee Moore zagrał niczym prawdziwy lider, który kontrolował wydarzenia na parkiecie. Mądrze podawał i punktował, gdy sytuacja na to pozwalała. Takim sposobem uzbierał 16 punktów, 8 asyst oraz 3 zbiórki.

Trzeba wyraźnie podkreślić postawę jeszcze jednego zawodnika. Marcin Woroniecki spędził na parkiecie 15 minut, ale w tym czasie odegrał rolę prawdziwego egzekutora. To właśnie „Cinek” dobił gospodarzy swoimi trójkami. Energia przepełniała tego chłopaka, a ręka nie drżała. Woroniecki zdobył 13 punktów, trafiając 4/5 z dystansu. Miło patrzeć na rozwój młodego włocławianina.

CSM Oradea jest znana w naszym kraju przede wszystkim ze względu na zawodników z przeszłością w PLK. Dlatego nic dziwnego, że właśnie ta grupa graczy odgrywała czołową rolę w starciu z Anwilem. Najlepiej wypadł duet Nikola Marković (18 pkt i 7 zb) i Mark Ogden (18 pkt, 9 zb i 2 bl). Nie ukrywam, że było miło ponownie obserwować Serba w akcji, bo cenię sobie umiejętności tego podkoszowego. Cały czas żałuję, że w Anwilu, podczas sezonu 2018/2019, „nie wypalił”. Jeszcze przyjemniej, że nie odniósł zwycięstwa w tym pojedynku 😉 .W szeregach gospodarzy sporo szumu robił też niezwykle szybki Erick Neal, który też biegał swego czasu po polskich parkietach. W poczynaniach Amerykanina zabrakło jednak skuteczności (9 pkt, 8 as, 3 prz i 30% z gry).

Na zakończenie wspomnę tylko, że w drugiej rundzie FIBA Europe Cup mamy obecnie bilans 2-0 i ten rezultat przewyższa moje oczekiwania 😉 . Jest dobrze, a może być jeszcze lepiej!

Jedna odpowiedź do “Włocławski koncert w Rumunii”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *