Nie szło, ale jednak jakoś poszło w Gliwicach

Anwil nie rozegrał jakoś szczególnie dobrego spotkania w Gliwicach. Zawsze powtarzam jednak, że wielką sztuką jest „przepychanie” takich meczów, w których długo mamy pod górkę. To normalne, że nie będziemy błyszczeć w każdym starciu. Tak właśnie było podczas pojedynku z GTK. Emocji nie brakowało, ale na szczęście w najważniejszych momentach potrafiliśmy przycisnąć i wracamy do Włocławka ze zwycięstwem 80:82.

PLK

Mam wrażenie, że „Rottweilery” za mało szukały gry. Jakoś nie szczególnie tworzyliśmy i wykorzystywaliśmy przewagi. Bardziej poszliśmy na swego rodzaju wymianę ciosów i indywidualności, a takie granie odpowiadało gospodarzom. Szczególnie że obrona Anwilu nie stanowiła muru, a GTK rzucało na dobrej skuteczności (51,6% z gry). Często zaskakiwali nawet trafieniami z półdystansu. Dodatkowo błyszczeli w „pomalowanym”, gdzie zanotowali 19/25, czyli 76%.

To wszystko spowodowało, że byliśmy świadkami wyrównanego pojedynku. Chociaż to zespół z Gliwic dłużej utrzymywał prowadzenie. Momentami osiągali nawet dwucyfrową przewagę. Musieliśmy gonić, ale na szczęście cały czas zachowywaliśmy koncentrację. Nie dopadł nasz żaden przykry marazm. Co więcej, w ostatniej kwarcie potrafiliśmy przycisnąć. Podkręciliśmy ustawienia defensywne i zaliczyliśmy bardzo ważne trafienia. Gdy drużyna najbardziej tego potrzebowała, to ofensywny ciężar wzięli na swoje barki Greene IV czy Moore. Amerykańscy koszykarze rozegrali naprawdę wielkie akcje w tych najważniejszych momentach. Takim sposobem przegrywaliśmy po trzech kwartach -7, ale ostatnią wygraliśmy 14:23 i to wystarczyło, aby wracać do Włocławka „z tarczą”.

Co ciekawe, naprawdę dobrze „Rottweilerom” wychodziły rzuty z dystansu, ale niezbyt często korzystaliśmy z takiej opcji zdobywania punktów. Zanotowaliśmy 7/13 z dystansu. Podczas bieżącego sezonu w żadnym dotychczasowym meczu nie podejmowaliśmy takiej małej ilości prób zza łuku. Podejrzewam, że musielibyśmy grzebać głęboko w archiwach, aby odnaleźć podobny wynik. To dało nam jednak 53,8% skuteczności, czyli więcej niż z bliższej odległości, bo za dwa mieliśmy 51,2%. Ciekawy przypadek.

Wspominałem już, kto przejął końcówkę. Phil Greene IV przez większość spotkania był zupełnie niewidoczny, ale w pewnym momencie nastąpiła nagła aktywacja i najpierw trafił trójkę z faulem, a na 13 sekund przed końcową syreną dołożył bardzo ciężki rzut z półdystansu. Też z faulem. Szkoda tylko, że nie wykorzystał obu rzutów wolnych, bo to by zniwelowało nerwówkę w końcówce. Nieważne jednak, bo mamy szczęśliwe zakończenie, a po tak ważnych trafieniach wcześniejsze grzeszki są w pewien sposób wymazywane. Amerykanin zakończył ten mecz z dorobkiem 8 punktów oraz 4 asyst.

Z kolei Lee Moore długo nie mógł złapać odpowiedniego rytmu. Brał grę na siebie, ale mam wrażenie, że czasami skupiał się bardziej na wymuszaniu przewinień niż szukaniu skutecznych rozwiązań. Trzeba jednak przyznać, że dawał radę, bo wymusił aż 9 fauli. Ostatecznie jednak wszedł na odpowiednie obroty w czwartej kwarcie. Może nie przejął meczu tak jak w Dąbrowie Górniczej, ale dołożył sporo od siebie. W tej ostatniej odsłonie zdobył 6 punktów (bardzo ważnych!), a przez całe spotkanie zaliczył 16 punktów6 asyst. To był jednak pierwszy mecz Moore’a w barwach Anwilu bez celnej trójki.

Najlepszym zawodnikiem naszej drużyny na przestrzeni całego meczu był Luke Petrasek. Klasa sama w sobie. Tutaj nie jest potrzebne żadne rozszerzenie tematu. Liczby mówią same za siebie – 19 punktów, 6/6 z gry oraz 5 zbiórek. Amerykanin robił to, do czego już nas przyzwyczaił, ale na naprawdę wysokim poziomie.

Świetnie funkcjonował także duet Kamil ŁączyńskiJosip Sobin. Ta współpraca to taki główny procesor gry Anwilu. Kapitan zanotował 10 punktów oraz 4 asysty. Natomiast Chorwat dołożył 13 punktów4 zbiórki.

Muszę jeszcze wspomnieć, że w pierwszej piątce ponownie wyszedł Dawid Słupiński, który znowu zaliczył bardzo mocne wejście w spotkanie. Przez pierwsze minuty wyglądał jak podkoszowy z innej planety. Podobnie zjawisko obserwowaliśmy już w konfrontacji z Czarnymi. Później „Słupek” gdzieś nam zniknął, ale i tak wielkie brawa za to „wejście smoka”. Łącznie w ponad 12 minut na parkiecie uzbierał 8 punktów2 zbiórki.

Jestem zaskoczony, że czołową rolę w GTK odgrywali Polacy. Najlepszymi zawodnikami w szeregach gospodarzy byli Mateusz Szlachetka (17 pkt i 6 as) oraz Filip Put (13 pkt i 8 zb). Grali „z zębem”. Bardzo ambitnie walczył także Norbert Maciejak. Umiejętności oraz doświadczenie trochę brakowało, ale było z całą pewnością „serce do gry”. Mógł nawet zostać bohaterem swojej ekipy, bo miał rzut na zwycięstwo równo z syreną. Mogła być to jego wielka i zarazem pierwsza trójka na parkietach PLK, ale w odpowiednim momencie zareagował Josh Bostic, który precyzyjnie zablokował rzut Maciejaka.

A propos… Wspominać, że Bostic w ostatnich siedmiu meczach PLK zanotował 3/20 z dystansu, czy lepiej pominąć ten wątek?

Po wygranej w Gliwicach tak po cichu zbudowaliśmy sobie serię 6 zwycięstw w PLK. Ostatni raz polegliśmy niemal dwa miesiące temu. Jeśli spojrzymy na wszystkie rozgrywki, to jest nawet jeszcze lepiej, bo mamy serię 8 wygranych. Bardzo dobrze to wygląda. Cieszy mnie, że potrafimy postawić na swoim w pojedynkach, w których nie do końca nam wszystko wychodzi. Na szczęście w naszych szeregach objawili się egzekutorzy, którzy chętnie biorą sprawy w swoje ręce. Tego potrzebowaliśmy! Nie zwalniamy i jedziemy dalej!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *