Wielkich emocji oraz świetnej atmosfery nie brakowało w Ostrowie Wielkopolskim. Cieszy mnie, że ekipy z tak rewelacyjnymi kibicami występują w PLK, bo ta liga potrzebuje takich starć. Szkoda jednak, że poziom gry nie zachwycał. Oglądaliśmy raczej „błotną” koszykówkę. Dla nas najgorsze, że Anwil nie sprostał rywalom i Stal wygrała 71:68. Chociaż należy pochwalić „Rottweilery” za zryw w końcówce.
Oglądając ten mecz, miałem wrażenie, że obserwuję pojedynek fazy Play-Off. Można było poczuć wagę tego spotkania. Każda akcja wyglądała, jakby ważyła tonę. Anwilowi na początku pasowały takie okoliczności. Graliśmy spokojnie, rozważnie i nie traciliśmy koncentracji. Stal miała spore problemy z naszą defensywą. Konsekwentnie realizowaliśmy założenia i przeważaliśmy pod względem fizycznym. Takim sposobem po pierwszej kwarcie tablica wskazywała wynik 14:22 i mogliśmy być zadowoleni z postawy „Rottweilerów”.
Druga odsłona to już jednak zupełnie inna historia. Zawodnicy obu zespołów podarowali nam jeszcze więcej błota. Po połowie kwarty mieliśmy zawrotny wynik 5:2. Najgorsze, że Anwil wyglądał coraz gorzej. O ile w obronie potrafiliśmy jeszcze utrzymywać solidny poziom, to w ataku przygniotły nas okrutne ciężary. Brakowało pomysłu oraz wykończenia i widać było, że strasznie cierpimy. Przez dłuuugi czas wsad Petraska to były jedyne nasze punkty! Dopiero w ostatniej minucie kwarty dwukrotnie spod kosza zapunktował Sobin i dzięki temu nie było aż takiego wstydu. Tę część gry przegraliśmy 17:6 i przy zejściu do szatni mieliśmy wynik 31:28.
Niestety po zmianie stron nie opuściły nas problemy. Początek trzeciej kwarty był jeszcze obiecujący, ale z czasem Stal zaczęła dominować. Złapała odpowiedni rytm i momentami byliśmy jedynie tłem dla gospodarzy. Taki obraz utrzymywał się przez wiele minut. W czwartej kwarcie przegrywaliśmy nawet 57:41. W mojej głowie pojawiły się poważne obawy czy przebijemy „pięćdziesiątkę”.
Nie wiem jakim cudem, ale od tego momentu coś ruszyło w grze Anwilu. Nic na to nie wskazywało, ale stopniowo wrzucaliśmy coraz wyższy bieg. Stal zaczęła wyraźnie panikować, a „Rottweilery” parły do przodu. W końcówce zniwelowaliśmy stratę do zaledwie -2. Zabrakło jednak „zimnej głowy” podczas tych najcięższych akcji w samej końcówce. Równą z końcową syreną Greene próbował jeszcze szalonym rzutem doprowadzić do dogrywki i naprawdę niewiele zabrakło. Szkoda, bo to byłaby dopiero historia!
Statystycznie najlepiej w naszych szeregach wypadł Lee Moore, który zanotował 18 punktów, 9 asyst, 5 zbiórek oraz 3 przechwyty. Mam jednak problem, żeby uznać występ Amerykanina za udany. Zaliczył ważne trafienia podczas tej naszej pogoni, ale też „ma swoje za uszami”. W ważnym momencie odpalił całkowicie nieprzygotowaną trójkę z dalszej odległości. Z drugiej jednak strony to już taki styl Moore’a i np. w Dąbrowie Górniczej dzięki temu wyciągnął nam mecz.
Bardziej bolały mnie jednak straty, których według protokołu Amerykanin zapisał 4 przy swoim nazwisku. Ciężko zagrać bez błędów, ale „strata stracie nierówna”. Próbuję unikać frazy „głupie straty”, ale w przypadku Moore’a takie określenie pasuje idealnie. Swoimi błędami otwierał rywalom autostradę do kosza i padały z tego łatwe punkty. Najgorsze, że jedno z takich tragicznych podań zaliczył w ostatnich sekundach, gdy przegrywaliśmy zaledwie dwoma „oczkami”. W rezultacie Garbacz popędził na pusty kosz i ta sekwencja praktycznie zamknęła mecz. Oj zabrakło rozsądku kontuzjowanego „Łączki”.
Stal imponowała bardzo dobrym wykorzystywaniem przekazań w naszej obronie. Często doprowadzali do sytuacji z przewagą fizyczną w „pomalowanym”, a tam dominowali Damian Kulig (9 pkt i 5 zb) czy Nemanja Djurisić (14 pkt i 8 zb). W przypadku polskiego podkoszowego „cyferki” mogą być trochę mylące, bo naprawdę robił różnicę.
Podczas meczu w Ostrowie Wielkopolskim zadebiutował w barwach Anwilu środkowy Malik Williams. Amerykanin spędził na parkiecie 13,5 minuty i na tym można zakończyć opis występu Amerykanina. W tym czasie zanotował 0/4 z gry oraz dołożył 2 zbiórki. Sprawiał wrażenie totalnie zagubionego na parkiecie. Oddawał jakieś trudne próby rzutowe i chętniej biegał na obwodzie, niż walczył pod koszem. Na chwilę obecną Williams totalnie „nie wygląda”, ale trzeba wziąć pod uwagę, że dopiero dołączył do zespołu. Po raz pierwszy trafił do Europy i jeszcze wiele pracy przed tym centrem, więc stanowczo za wcześnie na ocenę transferu. Poczekajmy.
Obiecałem sobie unikać komentowania pracy sędziów, ale w tym przypadku ciężko milczeć. Przez cały mecz Panowie Marek Maliszewski, Michał Sosin oraz Michał Kuzia gwizdali dość chaotycznie. Czasami z bardzo dużym wyczuleniem, a innym razem przymykali oczy na wyraźne błędy. Najbardziej zabolał mnie brak gwizdka w końcówce, gdy na rzucającego z dystansu Nowakowskiego wpadł Thomas, ale arbitrzy stwierdzili, że przepisy nie zostały przekroczone. W konsekwencji gospodarze wyprowadzili skuteczny kontratak, co było mocnym ciosem dla ambitnych „Rottweilerów”.
Trzy ostatnie mecze ligowe to trzy porażki naszego Anwilu. Przegraliśmy z Treflem, Arką i teraz jeszcze Stalą. Rywale nie należeli do łatwych, ale na pewno byliśmy w stanie wyciągnąć lepszy bilans z tej serii. Można odnieść wrażenie, że „Rottweilery” znowu wpadły w jakiś dołek. To martwi, bo w najbliższych tygodniach czeka nas kilka naprawdę trudnych wyzwań. Pozostaje liczyć, że trener Przemysław Frasunkiewicz znowu coś wymyśli i włocławska ekipa szybko wróci na właściwe tory.
Trudno liczyć że trener ” coś wymyśli ” bo on ma największe kłopoty z myśleniem. Potrafi tylko ubliżać zawodnikom na co już nie można patrzeć. Do zmiany !!!