Kolejne ligowe zmagania za nami i kolejne zwycięstwo Anwilu. Bilans 7-0 jest powodem do radości, ale należy podkreślić, że nic nie dostaliśmy za darmo. Derbowa potyczka z Polskim Cukrem Toruń to była wymagająca przeprawa. Przez długie minuty ofensywa naszych „Rottweilerów” nie spełniała oczekiwań. Brakowało rytmu oraz skuteczności. Wystarczy wspomnieć, że w pierwszej połowie zanotowaliśmy 0/11 za trzy.
Przebudzenie nastąpiło jednak w czwartej kwarcie. Zaliczyliśmy serię 15:0 i wygraliśmy tę odsłonę 27:13, a cały mecz 83:66.
Cała drużyna zasłużyła na wielkie brawa za wyszarpanie tego zwycięstwa. Ten sukces ma wielu ojców. Np. w początkowej fazie spotkania nasz atak niósł na swoich barkach DJ Funderburk (te jego rzuty z półdystansu!), a Michał Michalak ciągle coś szarpał i biegał od kosza do kosza. Tego dnia najjaśniejszą gwiazdą był jednak Ryan Taylor, który skradł show i przejął te derby!
Amerykanin rozegrał ŚWIETNE zawody. W odpowiednim momencie przyjął rolę motorniczego i wrzucił wyższy bieg we włocławskiej lokomotywie. Choć początkowo brakowało mu rytmu, z każdą minutą jego gra nabierała blasku, a obserwowanie jego ruchów na parkiecie sprawiało coraz większą radość oraz budziło coraz większy podziw.
W pierwszej połowie Taylor oddał zaledwie trzy rzuty, co przełożył na cztery punkty. Po przerwie nastąpiła prawdziwa eksplozja. Zaczął brać na siebie naprawdę ciężkie próby, ale co najważniejsze – trafiał. To właśnie Taylor przełamał naszą niemoc w rzutach zza łuku, a jego rzuty z odchylenia to była czysta poezja. Należy jednak podkreślić, że błyszczał nie tylko w ataku, ale wykonywał świetną robotę również w defensywie. Michael Ertel sprawiał nam spore problemy, ale Taylor znacznie ograniczył poczynania lidera toruńskiej ekipy.
Swoje pierwsze derby województwa kujawsko-pomorskiego Ryan zakończył z dorobkiem 24 punktów, 4 zbiórek oraz 3 przechwytów. Grał jak prawdziwa gwiazda i krok po kroku rozmiękczał „Twarde Pierniki”, a wszystko to robił kamiennym wyrazem twarzy. Przed sezonem określiłem Taylora jako typ „cichego zabójcy” i tak właśnie wyglądał na parkiecie.
Nie ukrywam, że był moment na początku sezonu, gdy delikatnie zacząłem wątpić w naszego amerykańskiego obwodowego. Takie mecze jak z Treflem czy teraz Polskim Cukrem pokazały jednak, że wszelkie troski powinniśmy odłożyć na bok. Taylor ma spore możliwości i jest kolejnym żądłem w szeregach trenera Selcuka Ernaka. Oj nie brakuje nam egzekutorów, którzy w każdej chwili mogą odpalić! To jest piękne, bo jeśli jeden z liderów będzie miał gorszy dzień, to już ustawia się kolejka chętnych, którzy są gotowi, aby wejść w jego buty.
Teraz czeka nas przerwa reprezentacyjna i liczę, że przez ten czas ulegnie poprawie sytuacja zdrowotna w naszej drużynie. Mimo braku dwóch kluczowych zawodników z pierwszej piątki, „Rottweilery” wciąż radzą sobie znakomicie, ale z nimi na pewno byłoby łatwiej 😉 . Szczególnie, że na koniec miesiąca czeka nas trudny wyjazd do stolicy na mecz z Legią.
Jedna odpowiedź do “Derby dla Ryana Taylora”