Po przerwie nadeszła pora, aby nagrać nowy odcinek „Anwilowych Wieści”. Tym razem wprowadziłem pewną innowację, gdyż towarzyszył mi Michał. We dwójkę porozmawialiśmy na luzie o ostatnich meczach Anwilu oraz aktualnej sytuacji w klubie i nadchodzących wyzwaniach. Poruszyliśmy temat naszych rozgrywających, a krótki komentarz dotyczył także takich zawodników, jak Kalif Young, Tanner Groves, Janari Joesaar czy Jakub Garbacz.
Szymon Szewczyk dostąpił ogromnego zaszczytu. Od tej pory już żaden zawodnik Anwilu nie zagra z numerem #33. Wyjątkiem może być jedynie syn „Szewca”. Wiem, że zastrzeżenie numeru weterana wzbudziło pewne kontrowersje, ale ja zdecydowanie popieram tę decyzję.
Szewczyk spędził u nas niemal pięć sezonów i przez ten czas zdobył praktycznie wszystko, co było do zdobycia. Dodatkowo zawsze był blisko kibiców i po prostu czuł „włocławski klimat”, a to nie jest łatwe i oczywiste. Nie wspomnę nawet, że cała kariera Pana Szymona zasługuje na ogromne uznanie.
Przez te wszystkie lata „Szewcu” może nie odgrywał zbyt często czołowej roli w szeregach „Rottweilerów”, ale kilka jego występów zapadło w pamięci. WSPOMINAMY!
Sezon 2022/2023 niestety jest już dla nas tylko wspomnieniem. Anwil dotarł do Play-Off, ale odpadł już w pierwszej rundzie, bo King Szczecin był po prostu lepszy.
Minione rozgrywki dostarczyły nam sporo radości, ale nie brakowało też chwil smutku czy złości. Na nudę na pewno nie mogliśmy narzekać. Dlatego stworzyłem subiektywną listę kluczowych wydarzeń z tego sezonu. Podzieliłem wszystko na rozdziały, które w moim odczuciu były przełomowymi momentami na przestrzeni tych długich miesięcy.
TO NIE BYŁ SEN! W czwartek rano zaraz po przebudzeniu wziąłem telefon do ręki, aby zyskać pewność. Szybko zrozumiałem, że rzeczywiście przeżyliśmy coś wspaniałego. Anwil dokonał historycznego wyczynu, wygrywając rozgrywki FIBA Europe Cup! Jesteśmy pierwszym polskim zespołem, który odniósł triumf na arenie ogólnoeuropejskiej! COŚ PIĘKNEGO! Od lat obserwuję poczynania naszego klubu w międzynarodowych rozgrywkach. Te liczne występy zawsze były prestiżem, ale jakoś nigdy nie liczyłem jakoś poważnie na aż tak wielki sukces. Trofea na krajowym podwórku? Jak najbardziej, ale triumf w rozgrywkach pod egidą FIBA był jedynie takim cichym i skrytym marzeniem.
Tymczasem „Rottweilery” udowodniły, że niemożliwe nie istnieje, a każde marzenie można spełnić!
Zanim kapitan Kamil Łączyński wzniósł ten okazały puchar, to najpierw trzeba było poradzić sobie z niebezpiecznym Cholet Basket. Po pierwszym meczu mieliśmy jedynie symboliczną zaliczkę i było pewne, że we Francji czeka nas trudna przeprawa. Tak faktycznie było, ale najważniejsze, że Anwil po raz kolejny udowodnił swoją wyższość nad rywalami i wygrał 78:80. W dwumeczu wyszliśmy na +6 i bramy koszykarskiego raju stanęły otworem przed „Rottweilerami”!
Statystyki z tego historycznego można zobaczyć TUTAJ, a poniżej kilka moich luźnych myśli i spostrzeżeń. Ostrzegam tylko, że emocje ciągle buzują ;).
Finał FIBA Europe Cup to wielka sprawa i jestem dumny, że nasz Anwil dotarł do tego etapu. Można czasami natrafić na komentarze dyskredytujące te rozgrywki, ale nie słuchajcie tego głupiego gadania! Już pierwszy mecz z Cholet Basket pokazał prawdziwą magię tego wyjątkowego wydarzenia. To spotkanie przejdzie do historii! „Rottweilery” wygrał na parkiecie po niesamowitej walce, a atmosfera na trybunach oraz cała otoczka wywoływały ciarki na całym ciele.
Samo myślenie o finale FIBA Europe Cup rozbudzało we mnie niesamowite emocje i powodowało, że nie mogłem wysiedzieć w jednym miejscu. Jesteśmy już po pierwszym spotkaniu i muszę przyznać, że rzeczywistość przerosła moje oczekiwanie. Dawno nie doświadczyłem takiej dawki ekscytacji. Nic dziwnego, bo nasze „Rottweilery” bardzo ambitnie walczyły, a Hala Mistrzów odlatywała. Takie pojedynki wspomina się latami! Podejrzewam, że wyjazd do Włocławka na długo utkwi także w pamięci zawodników Cholet Basket.
Najważniejsze jednak, że wygraliśmy 81:77 i na półmetku rywalizacji jesteśmy bliżej tego wymarzonego triumfu.
Statystki z tego meczu można zobaczyć TUTAJ, a poniżej zawarłem kilka swoich myśli.
Sporo czasu minęło od ostatniego występu Anwilu w półfinale europejskich pucharów. To już 21 lat! Wtedy graliśmy w 1/2 finału Pucharu Saporty, a teraz osiągnęliśmy ten sam etap, ale w FIBA Europe Cup. Poziom niby zupełnie inny, ale i tak odczuwam ogromną radość oraz dumę. Szczególnie że wywalczyliśmy ten awans po koncertowej grze.
W ćwierćfinale „Rottweilery” nie miały łatwej przeprawy, bo Gaziantep Basketbol to nie jest drużyna z przypadku. Pierwszy mecz w Hali Mistrzów potwierdził tę opinię. Walczyliśmy, ale minimalnie polegliśmy, więc do rewanżu w Turcji na pewno nie przystępowaliśmy w roli faworyta. Anwil kolejny raz udowodnił jednak, że jest nieobliczalny i rozegrał niesamowite spotkanie! Gaziantep był chyba zaskoczony takim obrotem spraw, bo przez większość meczu stanowił jedynie tło dla naszej ekipy. Ostatecznie zwyciężyliśmy 75:91 i tym samym trafiliśmy do najlepszej czwórki tych europejskich rozgrywek. BRAWO!
Anwil po raz ostatni występował w ćwierćfinale europejskich pucharów w 2002 roku. Szmat czasu, ale nareszcie powróciliśmy na ten poziom. Tym razem w FIBA Europe Cup, gdzie rywalizujemy z ekipą Gaziantep Basketbol. Faworytem tego starcia jest turecki zespół, a pierwszym mecz tylko potwierdził, że „Rottweilery” muszą dać z siebie absolutnie wszystko, aby myśleć o awansie do półfinału. W Hali Mistrzów przegraliśmy, ale zaledwie 84:85. To nie jest komfortowa sytuacja przed rewanżem, ale dzielnie walczyliśmy i wierzę, że w Turcji też damy z siebie wszystko!
Po 35 dniach nareszcie przypomnieliśmy sobie, jak smakuje zwycięstwo. Anwil poleciał na daleki Cypr w ramach kolejnej potyczki FIBA Europe Cup i odniósł pewne zwycięstwo. Keravnos BC nie poradził sobie z „Rottweilerami”, ale trzeba przyznać, że gospodarze przez pewien czas stawiali zaciekły opór. Ostatecznie wygraliśmy jednak 65:78.