Anwil wywalczył awans do półfinału Pucharu Polski. Nie było lekko, bo Start Lublin postawił ciężkie warunki. Najważniejsze jednak, że wygraliśmy 81:87 i nie tylko zrobiliśmy krok w stronę zdobycia kolejnego trofeum, ale również zrewanżowaliśmy się rywalom za bardzo dotkliwą porażkę z sezonu zasadniczego.
- Rozpoczęliśmy od szybkiego prowadzenie 0:8. Wychodziło nam wszystko i myślałem, że ten mecz będzie dla nas łatwy i przyjemny. Nic bardziej mylnego.
- Start szybko otrząsnął się po tym mocnym uderzeniu i kolejny raz udowodnił, że w pełni zasłużenie należy obecnie do ligowej czołówki. Ekipa z Lublina przez większość meczu toczyła z nami bardzo równy bój.
- Anwil odskoczył dopiero w czwartej kwarcie. Rywale nie wytrzymali ciśnienia. Zaczęli popełniać błędy, a po naszej stronie było więcej koszykarskiej jakości. Mimo porażki trzeba przyznać, że Start zasłużył na brawa, bo skutecznie ograniczał nasze ataki. W ofensywie lublinianie grali bardzo odważnie i miało to odzwierciedlenie w wyniku, bo przez długi czas byli na prowadzeniu.
- Szczególnie imponowała defensywa Startu. Zacieśniali strefę podkoszową i przez to nasze ataki przypominały „uderzanie głową w mur”. Często nie mieliśmy pomysłu na rozmontowanie tej obrony i byliśmy zmuszani do oddawania wielu rzutów z dystansu, a piłka nie zawsze chciała wpadać do kosza.
- Anwil oddał aż 39 rzutów „zza łuku”, a trafił 13. Bez tragedii, ale też zdecydowanie bez szału. Ogólnie mieliśmy problem ze skutecznością z gry, bo trafiliśmy tylko 28/74, czyli 37,8 %. Na szczęście zaliczyliśmy 13 zbiórek w ataku i to pozwoliło nam na ponawianie prób.
- Gra „Rottweilerów” nie porywała i dlatego to zwycięstwo cieszy jeszcze bardziej. Niedawno pisałem, że Anwil przechodzi pewną przemianę i ten mecz to potwierdził. Potrzeba czasu, aby to wszystko „zatrybiło”.
- Świetne zawody rozegrał Michał Sokołowski. „Sokół” już chyba wrócił do pełni sił, bo w czasie tego starcia był bardzo trudny do zatrzymania. Można powiedzieć, że napędzał nasze ataki. Spotkanie zakończył z dorobkiem 19 punktów i 4 zbiórek.
- Bardzo ważną rolę odegrał także inny rekonwalescent. Rolands Freimanis również zdobył 19 punktów i dołożył do tego 6 zbiórek. Przy takiej formie strzeleckiej Łotysza można nawet „przymknąć oko” na jego braki w obronie czy niepotrzebne faule.
- Bardzo miłą niespodziankę sprawił nam Chase Simon. Amerykanin wrócił do gry po kilku tygodniach absencji i od razu sporo wniósł do gry. Już przy pierwszym kontakcie z piłką trafił za trzy. W całym meczu zdobył 11 punktów i miał 4 zbiórki. Do tego dołożył też naprawdę dobrą obronę. Tęskniłem i cieszę się, że Chase jest znowu z nami. Nawet w tym spotkaniu można było zaobserwować, jak ważną postacią dla Anwilu jest Simon. Z Amerykaninem w rotacji jesteśmy o wiele groźniejszą drużyną.
- Ricky Ledo znowu miał problemy ze złapaniem swojego rytmu i bardzo cierpiała na tym jego skuteczność. Szukał, w swoim stylu, tego rzutu, ale skończyło się na 3/13 z gry. Momentami można było odnieść wrażenie, że sabotuje grę Anwilu. Na szczęście w innych elementach koszykarskiego rzemiosła dał radę i przy swoim nazwisku zapisał 8 asyst, 7 zbiórek i 3 przechwyty. W końcówce spotkania trafił również trójkę, która dobiła Start. Ledo to jest właśnie taki gracz, który może pudłować na potęgę, ale nigdy nie wiadomo kiedy odpali.
- Wielkim pechowcem okazał się McKenzie Moore. Szybko doznał urazu nosa i musiał opuścić boisko. W drugiej połowie wrócił jednak na parkiet i Anwil prezentował się wtedy lepiej. Amerykanin nie forsował gry w ataku pod siebie, nie oddał nawet żadnego rzutu z akcji, ale bardzo dobrze współpracował z kolegami. Zanotował 5 asyst i 4 zbiórki. Niestety, doznał kolejnego urazu. Tym razem skręcił staw skokowy. Naprawdę trzeba mieć pecha, żeby w 8,5 minuty doznać dwóch kontuzji. W meczu półfinałowym Moore nam raczej nie pomoże, ale trzymam kciuki, żeby szybko wrócił do gry. To jest nasz najnowszy nabytek i najważniejsze, aby jak najszybciej wdrożył się w system drużyny, a wszelkie problemy zdrowotne nie są tego sprzymierzeńcem.
- Start Lublin też miał swoje problemy. Do gry nie był zdolny Tweety Carter, a Grzegorz Grochowski szybko doznał kontuzji (zderzenie z Moore’em). Polski rozgrywający jeszcze w czasie meczu został wywieziony z warszawskiej hali. To nie był miły widok i mam nadzieję, że Grochowski szybko wróci do zdrowia. Sytuacja spowodowała, że w rolę rozgrywającego musiał wcielić się Brynton Lemar. Amerykanin kilka razy zaskoczył i zanotował bardzo przyzwoite 18 punktów, 5 asyst i 5 zbiórek. W kilku innych momentach zabrakło jednak u niego „zimnej głowy”, co wynika zapewne z braku ogrania na tej pozycji. W efekcie Lemar swój występ „zapaskudził” 7 stratami.
- Trener David Dedek stworzył prawdziwą maszynę w Lublinie. Potwierdza to fakt, że tacy zawodnicy jak Mateusz Dziemba czy Kacper Borowski odgrywają tam bardzo istotne role. A przypomnę, że mówimy o drużynie ze ścisłej czołówki. W starciu z naszym Anwilem grali bardzo odważnie oraz aktywnie. Nie odczuwali lęku przed rywalami z bogatszymi CV i często wręcz ich gasili. Dziemba był najlepszym strzelcem i asystującym swojej ekipy. Zdobył 19 punktów i dołożył 6 asyst. Z kolei Borowski bardzo komplikował nam życie swoim sprytem „w pomalowanym” i osiągnął statystyki na poziomie 12 punktów oraz 8 zbiórek.
- W sobotę czeka nas półfinałowe starcie z HydroTruckiem Radom. To nie tylko szansa na wejście do finału, ale również kolejna okazja na rewanż po kompromitującej porażce w lidze. Liczę na spełnienie tego planu!
Jedna odpowiedź do “Pierwszy krok w stronę Pucharu Polski”