„Święta Wojna” – pamiętne momenty

Koszykarska „Święta Wojna”, czyli konfrontacja Anwilu ze Śląskiem Wrocław. Jeden z największych klasyków w historii PLK. Przez lata te mecze ekscytowały fanów w całej Polsce i decydowały o rozkładzie sił w naszej lidze. Przed obecnym sezonem wrocławianie wykupili „dziką kartę” i wrócili do elity, a tym samym powraca to legendarne starcie.

„Święta Wojna” obfituje w świetne historie i dlatego postanowiłem przypomnieć kilka z nich. Zestawienie jest w pełni subiektywne i skupiłem się na czasach, które sam doskonale pamiętam.

Śląsk Wrocław - Anwil Włocławek Święta WojnaFOTO: Mariusz Czułczyński / gazetawroclawska.pl

Rzut Krzykały

Sytuacja, która przeszła do historii polskiej koszykówki. Starcie wielkich rywali, które zostało rozstrzygnięte w niezwykle spektakularny sposób. O tym rzucie wszystko już zostało napisane. David Van Dyke wygrał rzut sędziowski i piłkę otrzymał Roman Prawica, który trafił za trzy i (przez chwilę) był bohaterem Włocławka. Nasz zespół wyszedł wtedy na prowadzenie +2, a do końcowej syreny pozostał naprawdę znikomy czas. Pamiętam, jak razem z moim tatą zaczęliśmy skakać z radości. Pokonać Śląsk po takiej końcówce to było coś wielkiego. Prawie się udało… W odpowiedzi rzut rozpaczy spod własnego kosza oddał Jacek Krzykała, a piłka wpadła do kosza! Hala OSiR zamarła. Jeszcze chwilę wcześniej eksplodowała w ekstazie, a po tym rzucie zapadła jedna wielka konsternacja. „Święta Wojna” w sezonie 1998/1999 została rozstrzygnięta w nieziemskich okolicznościach.

Teleexpress ponad klasykiem

We wspomnianym sezonie 1998/1999 obie ekipy spotkały się w wielkim finale i trzeba przyznać, że to była rywalizacja godna Mistrzostwa. Po pięciu spotkaniach Śląsk prowadził w serii 3:2, a kolejne spotkanie odbywało się we Włocławku. Mecz był niezwykle zacięty, a jego losy ważyły się do ostatnich sekund. Wrocławianie mogli już zakończyć sezon, ale nasi koszykarze wykazywali niezwykłą waleczność oraz determinację. Końcowych minut nie mogli jednak obejrzeć sympatycy koszykówki w całej Polsce, bo TVP postanowiła zrobić… przerwę na „Teleexpress”! Toczyła się walka o złote medale, a telewizja uraczyła nas kultowym programem informacyjnym. CYRK! Oburzenia kibiców nie da się opisać w cenzuralnych słowach. Ostatecznie Nobiles wygrał to spotkanie 71:68 i doprowadził do siódmego meczu.

Miglinieks niszczący nasz złoty sen

Finały 1999 należały do niesamowitych, a siódme spotkanie było idealnym zwieńczeniem tej serii. Szkoda tylko, że ostateczny rezultat nie był dla nas korzystny. Jeszcze na 2,5 minuty przed końcem Vlatko Ilić trafił z dystansu i było 60:60. Włocławskie marzenia rozwiał jednak Raimonds Miglinieks. Łotysz bez zastanowienia odpalił (kolejną) trójkę z 8 metrów i trafił! To był cios, po którym już się nie podnieśliśmy. Miglinieks był niesamowity i grał jak Stephen Curry, ale wiele lat wcześniej. Nasz zespół już nic w tym meczu nie zrobił i spotkanie zakończyło się wynikiem 67:60. Szkoda, bo nigdy w walce o złoto nie byliśmy tak blisko Śląska, jak podczas tej pamiętnej serii.

Zamiana rozgrywających

Przed sezonem 1999/2000 doszło do prawdziwego hitu transferowego. Wielcy rywale zamienili się rozgrywającymi. Do Anwilu trafił Raimonds Miglinieks, a przeciwny kierunek obrał Alan Gregov. Ta decyzja kadrowa odbiła się sporym echem w koszykarskim światku. Nie brakowało też teorii spiskowych, bo w samej końcówce ostatniego spotkania finałów 1999 Gregov popełnił juniorską stratę i niektórzy doszukiwali się w tym drugiego dna. Ostatecznie ten ruch transferowy nie spowodował rewolucji i po sezonie Śląsk był znowu pierwszy, a Anwil drugi. Później Łotysz wrócił do WKS-u, a jeśli ktoś ma ochotę przypomnieć sobie karierę chorwackiego rozgrywającego, to zapraszam TUTAJ.

Deszcz serpentyn i dmuchana lalka

W rozgrywkach 1999/2000 ekipa Śląska zawitała do Włocławka na zakończenie pierwszej rundy sezonu regularnego. Mimo grudniowej pogody atmosfera w Hali OSiR była niesamowicie gorąca. Już przed rozpoczęciem spotkania połowa boiska należąca do gości została obrzucona prawdziwym deszczem serpentyn, co skutecznie uniemożliwiło swobodną rozgrzewkę przyjezdnym. Na trybunach pojawiła się również dmuchana lalka, która została specjalnie przygotowana dla „ulubieńca” włocławskich kibiców, Macieja Zielińskiego. Na parkiecie lepszy tego dnia okazał się Anwil, który po dobrym spotkaniu zwyciężył 82:75.

Eksplozja O’Bannona

finałach 2000 przegraliśmy serię ze Śląskiem 4:1. Aspiracje były większe i poparte dwoma zwycięstwami Anwilu w sezonie regularnym. Na dodatek, ze względu na kontuzję, Adam Wójcik nie mógł w pełni pomóc swojemu klubowi. W najważniejszych meczach niespodziewanie eksplodował jednak Charles O’Bannon. Amerykanin dzięki swojej dynamice oraz fizyczności zdominował Anwil i poprowadził Śląsk do kolejnego tytułu. W pełni zasłużenie zgarnął tytuł MVP finałów.

„Święta Wojna” w Hali Mistrzów

sezonie 2001/2002 dobiegła końca pewna era. Anwil przeniósł się z klimatycznego i historycznego „Kurnika” do nowoczesnego obiektu. Pierwsza wizyta Śląska w Hali Mistrzów miała miejsce w lutym 2002 roku. Anwil nie zawiódł wówczas swoich fanów i pokonał odwiecznego rywala 91:81.

Ostatni raz Griszczuka

Igor Griszczuk to legenda naszego klubu i jeden z głównych symboli „Świętej Wojny”. Przez wiele lat dawał się we znaki graczom Śląska. Po raz ostatni, jako zawodnik, Griszczuk wystąpił w tym klasyku podczas sezonu 2001/2002. W ramach „szóstek” zawitaliśmy do wrocławskiej Hali Stulecia w dniu 6 kwietnia. Anwil wygrał 65:80, a Griszczuk zdobył 12 punktów. Coś ważnego i wielkiego dobiegło końca.

10×3 Jeffa

Na początku listopada w 2002 roku do Hali Mistrzów zawitał Śląsk Wrocław. To była pierwsza „Święta Wojna”, gdy na ławce trenerskiej Anwilu zasiadał Andrej Urlep, który wcześniej był uznawany wręcz za legendę WKS-u. Nasz zespół wygrał to spotkanie w świetnym stylu, 91:70. Prawdziwym „ojcem tego sukcesu” był Jeff Nordgaard, który DZIESIĘCIOKROTNIE trafił z dystansu! Coś niesamowitego! Amerykanin zakończył to spotkanie z dorobkiem 35 punktów, 9 zbiórek oraz 3 asyst. To był cudowny wieczór dla całego Włocławka.

OSIEMNASTKA ODWOŁANA!

Podczas sezonu 2002/2003 nastąpił prawdziwy przełom w historii włocławsko-wrocławskiej rywalizacji. W Play-Off obie ekipy spotkały się już na etapie półfinału. Przed decydującą fazą sezonu Śląsk zapraszał kibiców na świętowanie osiemnastego Mistrzostwa Polski, ale trener Urlep i jego podopieczni postanowili odwołać tę imprezę. Po dwóch meczach we Włocławku było 2:0 dla Anwilu. W trzecim spotkaniu emocje sięgały zenitu, a obie ekipy wykazywały niesamowitą waleczność. Ostatecznie do wyłonienia zwycięzcy potrzebne były aż dwie dogrywki! Więcej determinacji wykazali koszykarze Anwilu i wygrali 96:93, a tym samym zamknęli tę serię w trzech spotkaniach. To był prawdziwy zwrot w historii. Nasze ekipa sięgnęła wówczas po swoje pierwsze Mistrzostwo Polski, a Śląsk zaczął stopniowo dołować i do dnia dzisiejszego marzy o „osiemnastce”.

2 punkty Śląska w trzeciej kwarcie

sezonie 2003/2004 rozgrywki o Puchar Polski zostały zorganizowane w ramach turnieju z udziałem czterech najlepszych ekip po rozgrywkach zasadniczych, a areną tych zmagań była nasza Hala Mistrzów. Oprócz Anwilu o trofeum walczył jeszcze Śląsk, Prokom Trefl Sopot oraz Polonia Warszawa. W finale otrzymaliśmy kolejną odsłonę „Świętej Wojny”. Nie był to jednak udany mecz dla naszego zespołu, bo od początku Śląsk kontrolował wydarzenia na parkiecie. Nadzieje przywróciła trzecia kwarta, gdy nasza dobra obrona zatrzymała rywali na zaledwie 2 punktach! Tę odsłonę wygraliśmy 17:2. W ostatniej części nie poszliśmy jednak „za ciosem” i nasi rywale wygrali ostatecznie 72:78 i zgarnęli kolejny Puchar Polski do swojej gabloty. Prawdziwym katem naszej ekipy był Lynn Greer, który uzyskał 36 punktów, 5 asyst oraz 5 zbiórek. Nic dziwnego, że Amerykanin zgarnął statuetkę MVP. Co ciekawe, podczas tego turnieju to nie Śląsk był największym wrogiem w Hali Mistrzów, ale to temat na oddzielny wpis.

Scott pokonał Śląsk

sezonie 2004/2005 trafiliśmy na Śląsk w pierwszej rundzie Play-Off. To nie była łatwa rywalizacja, co pokazał już pierwszy mecz. Losy tego starcia ważyły się do ostatnich sekund. W decydującej momencie na indywidualną akcję zdecydował się Ed Scott. Amerykanin w magiczny sposób umieścił piłkę w koszu i zapewnił nam wygraną 76:74. To spotkanie już kiedyś wspominałem. W drugim meczu też nie brakowało emocji i ostatecznie wygraliśmy 86:84. Do Wrocławia jechaliśmy prowadząc 2:0, ale było pewne, że tam nie będzie lekko. W trzecim meczu ulegliśmy 90:72, ale kolejne spotkanie rozstrzygnęliśmy na swoją korzyść 84:101 i tym samym zakończyliśmy tę serię sukcesem.

Ostatni raz Zielińskiego

Wspomniałem już o Griszczuku, a prawdziwym symbolem „Świętej Wojny” po stronie Śląska był Maciej Zieliński. Świetny koszykarz, który został wręcz znienawidzony we Włocławku. Ostatni występ „Zielonego” przeciwko Anwilowi miał miejsce 25 marca 2006 roku. WKS wygrał 80:68, a Zieliński zdobył 15 punktów. Zakończenie kariery sportowej przez Zielińskiego to kolejne przełomowe wydarzenie w historii tego klasyku.

Brązowa „Święta Wojna”

Jak łatwo zauważyć, poziom sportowy „Świętej Wojny” powoli się obniżał. Ostatni raz w meczu „o coś” graliśmy w sezonie 2006/2007. Nie była to jednak rywalizacja o prym na krajowym podwórku, a gra toczyła się „tylko” o brązowe medale. Anwil miał za sobą morderczy półfinał z Prokomem, który ostatecznie przegraliśmy 4:3. Po tym „przedwczesnym finale” emocje opadły, ale w pierwszym meczu o podium wygraliśmy we Wrocławiu 73:91. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku i kolejny „krążek” dołączy do naszej kolekcji. Totalnie zgubiliśmy jednak swoją motywację. Po prostu zabrakło jaj, charakteru i chęci. We Włocławku przegraliśmy 79:88, a decydujący mecz na własnym terenie Śląsk wygrał 61:57. Seria zakończyła się naszą porażką 2:1. Nie ukrywam, że bardzo mnie to bolało, bo medal wymknął się z naszych rąk i to jeszcze na rzecz odwiecznego rywala.

Przedmeczowy przemarsz

Przyszły takie czasy, że do Wrocławia zajrzały spory problemy organizacyjne. W efekcie Wielki Śląsk trafił na kilka lat do niższych lig. W sezonie 2013/2014 wrócili jednak do elity. Kibice Anwilu byli bardzo stęsknieni za swoim wrogiem i już na inauguracje sezonu zawitali do Wrocławia sporą grupom. Rewanż we Włocławku nastąpił 30 grudnia, a ciśnienie nie malało. Przed spotkaniem została zorganizowana zbiórka kibiców i wspólny przemarsz z Placu Wolności pod Halę Mistrzów. Pomysł wypalił i stał się nawet małą tradycją, która w tym roku będzie kontynuowana. Podczas samego spotkania atmosfera też była świetna i nie brakowało efektownych opraw. To poniosło naszych koszykarzy do pewnego zwycięstwa 78:60. Bardzo przyjemne zakończenie 2013 roku.

Ostatnia „Święta Wojna”

Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że ostatnia „Święta Wojna” miała miejsce w sezonie 2015/2016, a dokładnie 6 marca. Anwil wówczas pewnie wygrał we Wrocławiu 69:86. Po tych rozgrywkach Śląsk znowu popadł w kłopoty i na kilka lat zniknął z elity. Teraz w „dziki sposób” wrócili, a wraz z nimi powrócił również ligowy klasyk. „Święta Wojna” po upływie 1358 dni znowu wstrząśnie kibicami!

Jedna odpowiedź do “„Święta Wojna” – pamiętne momenty”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *