Brutalny Jagodnik i oklaski dla Śląska

Dzisiaj zapraszam na kolejny powrót do przeszłości. Tym razem postanowiłem przybliżyć nie jedno spotkanie, ale pewną serię, która miała wspólny mianownik.

Początek tej historii miał miejsce po koniec sezonu zasadniczego 2003/2004. W ostatniej kolejce do Hali Mistrzów zawitał Prokom Trefl Sopot. Stawką pojedynku była druga lokata przed Play-Off. Podopieczni trenera Eugeniusza Kijewskiego mieli o jedno spotkanie lepszy bilans od naszego Anwilu. Poza tym podczas pierwszego meczu w Sopocie zwyciężyli 72:62. Rachunek był prosty. Włocławska ekipa musiała wygrać przynajmniej +11, aby zająć drugie miejsce w tabeli po sezonie regularnym.

Tak wygląda wstęp do tej całej historii…

Blisko, ale niewystarczająco

Na początku spotkania przyjęliśmy bardzo mocne uderzenie. Po pierwszej kwarcie przegrywaliśmy 12:23. Nie wyglądało to dobrze, ale później mieliśmy prawdziwą huśtawkę. Do przerwy schodziliśmy przy remisie, ale trzecia kwarta znowu przebiegła pod dyktando Prokomu. Goście wygrali tę część gry 10:19. W czwartej kwarcie Anwil rozpoczął wręcz heroiczną pogoń, która ostatecznie pozwoliła nam wygrać, ale zabrakło kilka punktów do zagwarantowania sobie drugiego miejsca przed Play-Off. Mecz zakończył się wynikiem 68:61.

Do tej wygranej poprowadził nas duet Donatas ZavackasArmands Skele. Litwin zanotował 14 punktów5 zbiórek, a młody Łotysz dołożył 13 punktów, 6 zbiórek3 przechwyty. Po stronie przyjezdnych czołową rolę odgrywał Goran Jagodnik. Autor 21 punktów, 6 zbiórek oraz 3 przechwytów. Ważnym czynnikiem w tym zwycięstwie Anwilu była walka o zbiórki. Wygraliśmy ten element 40:29. Mieliśmy aż 11 zbiórek w ataku. Z całą pewnością miało to przełożenia na wynik końcowy.

Anwil Włocławek – Prokom Trefl Sopot 68:61 (12:23, 20:9, 10:19, 26:10)

Anwil: Zavackas 14, Skele 13, Witka 9, Krstić 8, Bocevski 6, Blums 6, Wright 4, Nagys 4, Kadziulis 4, Jahovics 0, Szczotka 0

Prokom: Jagodnik 21, Jelić 10, Masiulis 8, Pluta 8, Pacesas 8, Einikis 4, Miller 2, Dylewicz 0, Marković 0, Maskoliunas 0

STATYSTYKI

Brutalny Jagodnik

Emocji na parkiecie nie brakowało, ale wszystko zostało przyćmione przez jedno wydarzenie z samej końcówki spotkania. Wspomniałem, że Jagodnik brylował na boisku, ale niestety dała o sobie znać również jego ciemna strona. Do końcowej syreny pozostały już tylko sekundy i nasz podkoszowy, Tomas Nagys, wyskoczył do zbiórki. W pobliżu był Jagodnik, który też poszedł w górę, ale celem Słoweńca nie była piłka, tylko Litwin. W efekcie Nagys skręcił staw skokowy i wypadł z gry na kilka dobrych tygodni. Poważna kontuzja w momencie, gdy mecz wszedł na niepoważny etap…

Zapanował chaos…

Włocławskie trybuny zawrzały. Nie brakowało ostrych okrzyków, ale na tym nie był koniec. W stronę boiska poleciały różne przedmioty. Jednym z nich był plastikowy kij od szczotki. Wymierzony zapewne w Jagodnika, ale cios dosięgnął Tomasa Masiulisa. Litwin padł na parkiet, a atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej nerwowa. Po zakończeniu spotkania spora grupa Włocławian zebrała się jeszcze za sektorem kibiców gości i też nie brakowało mocnych słów czy latających przedmiotów.

Te wydarzenia zwiększyły ciśnienie między kibicami Anwilu i Prokomu. Oba zespoły rywalizowały w finale rok wcześniej, ale to brutalny faul Jagodnika na Nagysie był większym punktem zapalnym. W kolejnych latach byliśmy świadkami prawdziwej wojny między tymi zespołami.

Słoweński recydywista

Ten występek Jagodnika był piętnowany praktycznie przez wszystkich sympatyków koszykówki. Szczególnie że już wtedy Słoweniec miał przypiętą łatkę recydywisty. Wystarczy wspomnieć sezon wcześniejszy. W pierwszym meczu finałów Igor Milicić otrzymał cios prosto w splot słoneczny i przez dłuższy czas nie mógł dojść do siebie. Winowajcą był oczywiście Jagodnik, który otrzymał karę 3 000 zł. Jeszcze bardziej kuriozalna sytuacja miała miejsce podczas ostatniego meczu wspomnianych finałów. Anwil był już pewny mistrzostwa, a Słoweniec od jakiegoś czasu siedział na ławce ze względu na wykorzystany limit przewinień. Nawet w takiej sytuacji próbował jednak coś jeszcze zrobić, więc… złapał za rękę Andrzeja Plutę, który akurat przebiegał obok ławki Prokomu. To nie są przykłady sportowych zachowań, więc nic dziwnego, że Jagodnik dorobił się statusu „persona non grata” wśród włocławskich kibiców.

Puchar Ligi w Hali Mistrzów

Nie umilkły jeszcze echa faulu Jagodnika na Nagysie, a we włocławskiej Hali Mistrzów gościliśmy finalistów Pucharu Ligi. Ten turniej zastępował wówczas Puchar Polski i był rozgrywany tuż przed Play-Off, a uczestniczyły w nim cztery ekipy z najwyższych miejsc w tabeli. Słabsze drużyny rywalizowały w tym czasie o prawo gry w PO. Takim sposobem do naszego miasta zawitały, oprócz oczywiście Anwilu, takie zespoły jak Śląsk Wrocław, Polonia Warszawa oraz Prokom Trefl Sopot.

W półfinałach naszym rywalem były „Czarne Koszule”, a WKS rywalizował z Prokomem. Przez niedawną brutalność Jagodnika cały turniej miał bardzo specyficzną atmosferę. Już przed pierwszym meczem byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem chłopaka w koszulce Śląska spokojnie spacerującego pod naszymi kasami. Nikt nawet nie spojrzał w jego kierunku. Biorąc pod uwagę historię rywalizacji wrocławsko-włocławskiej, to było wręcz zaskakujące. Śląsk był, jest i zapewne będzie naszym głównym przeciwnikiem, ale tego konkretnego dnia kumulacja negatywnych emocji skupiła się na Prokomie.

Podczas pierwszego meczu turnieju hala nie była zapełniona, ale obecni kibice nie ukrywali, że tego dnia wspierają… Śląsk. Włocławscy kibice, po każdej udanej akcji, wręcz jeszcze bardziej napędzali swoich historycznych rywali. Brzmi jak „science fiction”, ale tak naprawdę było! Z kolei dla graczy Prokomu to nie był przyjemny dzień. Na każdym kroku otrzymywali sporą dawkę gwizdów, a gdy przy piłce był Jagodnik, to poziom decybeli szedł jeszcze w górę o kilka poziomów.

Goran Jagodnik OUTFOTO: ziolo.eu

Mam wrażenie, że sopocianie nie chcieli wtedy gościć we Włocławku. Przyjechali na ten turniej, bo po prostu musieli. Na parkiecie pokazali, że raczej nie zależy im na powiększeniu klubowej gabloty o kolejne trofeum. W meczu Śląsk – Prokom mieliśmy sporo „radosnej koszykówki” i ostatecznie zwyciężył ten pierwszy zespół 100:90. WKS wykazał po prostu więcej chęci, szczególnie w decydującej kwarcie, którą wygrał 26:11. Ekipa znad morza zapewne przyjęła ten rezultat z ulgą, bo już po pierwszym dniu mogła opuścić Włocławek ;).

Trofeum dla Śląska

W drugim półfinale Anwil pokonał Polonię 81:76 (statystyki), więc o Puchar Ligi musieliśmy walczyć ze Śląskiem. Niestety, polegliśmy 72:78. Historię tego spotkania nakreśliłem już z przy okazji wspominania „Świętej Wojny”:

sezonie 2003/2004 rozgrywki o Puchar Polski zostały zorganizowane w ramach turnieju z udziałem czterech najlepszych ekip po rozgrywkach zasadniczych, a areną tych zmagań była nasza Hala Mistrzów. Oprócz Anwilu o trofeum walczył jeszcze Śląsk, Prokom Trefl Sopot oraz Polonia Warszawa. W finale otrzymaliśmy kolejną odsłonę „Świętej Wojny”. Nie był to jednak udany mecz dla naszego zespołu, bo od początku Śląsk kontrolował wydarzenia na parkiecie. Nadzieje przywróciła trzecia kwarta, gdy nasza dobra obrona zatrzymała rywali na zaledwie 2 punktach! Tę odsłonę wygraliśmy 17:2. W ostatniej części nie poszliśmy jednak „za ciosem” i nasi rywale wygrali ostatecznie 72:78 i zgarnęli kolejny Puchar Polski do swojej gabloty. Prawdziwym katem naszej ekipy był Lynn Greer, który uzyskał 36 punktów5 asyst oraz 5 zbiórek. Nic dziwnego, że Amerykanin zgarnął statuetkę MVP. Co ciekawe, podczas tego turnieju to nie Śląsk był największym wrogiem w Hali Mistrzów, ale to temat na oddzielny wpis.

Nie pomogli nam nawet dobrze dysponowani Zavackas (16 pkt i 9 zb) oraz Dusan Bocevski (15 pkt i 7 zb).

Śląsk Wrocław – Anwil Włocławek 78:72 (31:16, 20:27, 2:17, 25:12)

Śląsk: Greer 36, Tein 11, Ignerski 9, Wójcik 7, Randle 7, Zieliński 4, Kościuk 2, Hyży 2, Skibniewski 0

Anwil: Zavackas 16, Skele 16, Bocevski 15, Krstić 8, Wright 8, Blums 5, Witka 4, Jahovics 0, Kadziulis 0

STATYSTYKI

Ironia losu

Myślę, że opisywane wydarzenie z sezonu 2003/2004 są warte zapamiętania. Witanie oklaskami Śląska we Włocławku nie należy do częstych zjawisk. Jagodnik zapracował na status wroga publicznego we Włocławku, a rywalizacja z Prokomem „nabrała rumieńców” na kilka kolejnych lat. O tym też warto pamiętać. Prawdziwą „ironią losu” jest fakt, że Słoweniec w sezonie 2006/2007 zasilił Anwil i radził sobie naprawdę przyzwoicie. To już jednak materiał na osobny wpis…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *