Niewykorzystana szansa w Bandirmie

W lidze tureckiej Banvit B.K. nie zachwyca. Podopieczni Ahmeta Gurgena zamykają tabelę z bilansem 0-5. W Lidze Mistrzów radzą sobie jednak lepiej i przekonał się o tym nasz Anwil. Przegraliśmy wyjazdowe spotkanie w Bandirmie 75:68. Turecki zespół nas jednak nie zdominował. Mieliśmy dużą szansę, ale ta wymknęła z naszych rąk.

Banvit - AnwilFOTO: championsleague.basketball

  1. To nie był przyjemny mecz do oglądania. Obydwa zespoły nie stworzyły widowiska, które mogłoby być wizytówką Ligi Mistrzów. Na parkiecie często gościł chaos ze szczyptą niewymuszonych strat i przestrzelonych rzutów. Szczególnie bolą te nasze stracone piłki. Zanotowaliśmy zbyt wiele ryzykownych czy wręcz bezsensownych podań. To na pewno odbiło się na końcowym wyniku meczu.
  2. Banvit był tego dnia do ogrania. Turcy nie zaprezentowali nic wielkiego. Na przestrzeni całego spotkania przewaga optyczna była po ich stronie, ale i tak mogliśmy sprawić niespodziankę i wyrwać to spotkanie.
  3. Prawdziwą bolączką tego spotkania były rzuty za trzy punkty. Łącznie padło 8/38 „trójek”. Zawodnicy pudłowali na potęgę. Ostatecznie gospodarze okazali się lepsi w tym elemencie, gdyż zanotowali 5/21 zza łuku przy 3/17 naszego Anwilu.
  4. „Trójki” jednak okazały się wręcz kluczowe i napędzające. My wszystkie swoje trzy trafienia z obwodu zaliczyliśmy w drugiej kwarcie i dzięki temu nie tylko utrzymaliśmy się w grze, ale mogliśmy narzucić swoje warunki.
  5. Banvit długo nie mógł przełamać się na obwodzie. Zaczęli trafiać dopiero w trzeciej odsłonie. Jak już jednak zaczęli, to zrobili to hurtowo. Na przestrzeni 1,5 minuty zaaplikowali nam trzy „trójki”. Dzięki temu przejęli to spotkanie i przed decydującą fazą prowadzili 58:48.
  6. Na początku czwartej kwarty gospodarze zdołali jeszcze odskoczyć i wyszli na +12. To jednak nie załamało Anwilu. Nasza drużyna „podjęła rękawice” i dzielnie walczyła. Stopniowo zmniejszaliśmy straty i doprowadziliśmy do wyrównanej oraz trochę nerwowej końcówki.
  7. Ostatnie trzy minuty tego meczu przegraliśmy jednak w stosunku 9:2!  To kolejne spotkanie, gdy podczas wyrównanej końcówki wyraźnie zabrakło nam „zimnej krwi” i wyrachowania. Banvit okazał się o wiele lepiej przygotowany do gry w takich warunkach. Turcy wyglądali po prostu jak mądrzejszy zespół.
  8. Alex Perez to bez wątpienia czołowa postać Banvitu. Od reprezentanta Meksyku wiele zależy, ale tym razem nie błyszczał przez większość spotkania. Zrobił jednak coś, co charakteryzuje wielkich graczy. To on otworzył „worek trójek” swojej drużyny w trzeciej kwarcie. Pod koniec czwartej kwarty zadał nam jednak jeszcze bardziej bolesny cios. Na jakieś 24 sekundy przed końcową syreną byliśmy tylko na -2, ale Perez nie kalkulował i ze spokojem trafił za trzy. To zabiło ten mecz. Po tym rzucie można było gasić światła. Co ciekawe, była to jedyna celna „trójka” Banvitu poza trzecią kwartą. Statystycznie Perez nie rządził (8 pkt i 6 as), ale i tak nas załatwił.
  9. Na początku spotkania bardzo dużo problemów sprawiał nam Jordan Morgan. Zaskakiwał swoją mobilnością i sprytem. Później jednak ten amerykański podkoszowy znacznie przycichł. Sam do końca nie wiem, czy to efekt poprawy naszej defensywy czy może sam wyłączył się z gry. Gdybym musiał obstawiać, to wytypowałbym drugą opcję, ale to teraz nie ma żadnego znaczenia. Fakt jest taki, że Morgan rzucił nam 13 punktów z czego znaczną większość już w pierwszej kwarcie.
  10. Prawdziwym zaskoczeniem tego spotkanie i zarazem najjaśniejszym punktem był McKenzie Moore. Nie byliśmy chyba gotowi na popisy Amerykanina, który rzucił 19 punktów i był najlepszym strzelcem na całym parkiecie. Najlepsze jest to, że Moore debiutował w koszulce Banvitu. Jeszcze kilka dni przed meczem był graczem rosyjskiego Avtodor Saratov. Przybył jednak do Bandirmy i niemal prosto z samolotu stał się gwiazdą. Może to, że jest zupełnie nową twarzą w tureckim zespole, jest dla nas jakimś usprawiedliwieniem?
  11. U nas również nastąpił debiut. Aaron Broussard pojawił się na placu boju już w pierwszej kwarcie i łącznie rozegrał aż 14,5 minuty. Delikatnie mówiąc, był to  jednak debiut bezbarwny (2 zb, 01/ z gry oraz 1 str). Amerykanin jakby nie czuł gry. Usprawiedliwiłbym go, bo nie zna zespołu oraz w ostatnich dniach więcej latał samolotami, niż kozłował piłkę, ale Moore swoim debiutem wytrącił mi te argumenty z ręki…
  12. Ostatnio Jarosław Zyskowski znalazł się tak trochę pod moim „ostrzałem”. Prezentował się po prostu słabo, a wiem, że od niego możemy wymagać. Początek spotkania w Turcji zapowiadał, że katalog słabych meczów „Zyzia” zostanie rozszerzony o kolejną pozycję. Zaczął nerwowo, ale wszystko uległo zmianie po pierwszym trafieniu. Zyskowski nabrał pewności siebie i zaczął grać bardzo rozsądnie. Te jego dziwne rzuty z jednej nogi znowu zaczęły wpadać do kosza. Czasami przecierałem oczy ze zdumienia zastanawiając się „jak to możliwe?”. To nie ma jednak znaczenia, bo taki już urok „Zyzia”. Ważne, że licznik naszych punktów rósł. Zyskowski zdobył w tym meczu 15 punktów na świetnej skuteczności 6/7 z gry oraz 2/2 z wolnych. Ahhh brakowało mi takiego Jarosława w ostatnich spotkaniach. Mam nadzieję, że mecz z Banvitem to nie był jednorazowy wybryk, ale zapowiedź wzrostu formy.
  13. Słabo w mecz wszedł również Josip Sobin. Wyglądało to nawet znacznie gorzej niż w przypadku Zyskowskiego. Chorwat miał ogromne problemy ze skutecznością i był zagubiony w defensywie (korzystał na tym wspomniany Morgan). Już się bałem, że nasz center nie wejdzie na swój poziom. Sobin, to jest jednak waleczne serce i nie miał zamiaru odpuszczać. W późniejszym etapie meczu stał się pewnym punktem naszego zespołu i mecz zakończył z dorobkiem 15 punktów oraz 8 zbiórek. Po takim powrocie można poznać klasowego gracza.
  14. Bardzo zabrakło nam wsparcia od Chase’a Simona. Amerykanin od dłuższego czasu utrzymuje świetną formę i jest naszym najpewniejszym punktem, ale w Bandirmie zawiódł całkowicie. Był to mecz, o którym powinien jak najszybciej zapomnieć. Jego dorobek to 2 punkty, 3 asysty, ale też 3 straty. Simon tego dnia był zupełnie niewidocznym cieniem samego siebie. Podczas następnego meczu oczekuję rehabilitacji ;).
  15. UWAGA! Jakub Parzeński w Bandirmie zapisał się w mojej głowie tylko w pozytywny sposób. Choćbym się usilnie starał, to nie jestem w stanie utrwalić w pamięci żadnych jego grzeszków. Nieprawdopodobne, a jednak. „Parzyk” spędził na parkiecie tylko 3,5 minuty, ale zdołał popisać się dwoma blokami i świetną asystą do ścinającego Zyskowskiego. W tym czasie nie złapał nawet żadnego faulu! Małe rzeczy, a tak cieszą. Cały czas drzemie we mnie wiara w Parzeńskiego, bo ten chłopak ma naprawdę świetne warunki, którymi może straszyć rywali zarówno w ofensywie, jak i w defensywie.

2 odpowiedzi do “Niewykorzystana szansa w Bandirmie”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *