Bandirma zdobyta!

Anwil, po raz pierwszy w swojej bogatej historii, wygrał na tureckiej ziemi. W ubiegłym sezonie dzielnie walczyliśmy, ale nie udało się zdobyć Bandirmy. Przy kolejnym podejściu gospodarze jednak nam ulegli. Teksut przegrał na własnym parkiecie 86:87. Gra „Rottweilerów” może nie zachwycała, ale najważniejsza jest niezwykle cenna wygrana. Szczególnie że radziliśmy sobie bez kontuzjowanego Michała Sokołowskiego.

Tony Wroten (Teksut Bandirma - Anwil Włocławek)FOTO: championsleague.basketball
  1. Od pierwszych minut zaczęło się obiecująco, bo to Anwil nadawał ton rywalizacji. Z minuty na minutę robiło się jednak coraz gorzej. My słabliśmy, a Teksut rósł w siłę. Pierwsza połowa była jeszcze wyrównana, ale trzecia kwarta z całą pewnością nie należała do nas. Gospodarze zdecydowanie przejęli kontrolę nad meczem, a my odgrywaliśmy rolę tła, nie radząc sobie z własnymi słabościami. Na początku decydującej odsłony Teksut prowadził +12.

  2. Do pewnego momentu było dobrze, ale się zepsuło, czyli „nasze demony” powróciły. Koncentracja szybko z nas uleciała i rozpoczął się festiwal totalnie bezsensownych strat i forsowania indywidualnej gry w ataku. Obrona (szczególnie strefowa…) też pozostawiała wiele do życzenia, bo Turcy dość łatwo kreowali sobie dogodne pozycje rzutowe. Na dodatek, podobnie jak podczas ostatniej wizyty w Bandirmie, nie mogliśmy wstrzelić się z dystansu. W całym meczu Anwil zanotował zaledwie 5/21 zza łuku. Wydawało się, że to będzie kolejny mecz zaprzepaszczonej szansy.

  3. Tymczasem w czwartej kwarcie Anwil nie zamierzał „składać broni”. Zobaczyłem coś, czego często brakuje w obecnym sezonie. Nasi koszykarze grali bardzo ambitnie i nie zamierzali poddać tego meczu przed końcową syreną. Rozpoczęliśmy pogoń, która może nie była spektakularna, ale najważniejsze, że zwieńczona sukcesem.

  4. Gospodarze też popełniali błędy, a my to wreszcie wykorzystaliśmy. Szczerze trzeba przyznać, że Teksut był jak najbardziej do ogrania. Turcy nie grali niesamowitej koszykówki. Widać, że to nie jest topowa ekipa. Dlatego ta wygrana była nam bardzo potrzebna. Gdyby jej zabrakło, to ból byłby niesamowity, a atmosfera panująca wokół naszego zespołu dobijałaby do dna.

  5. Ten sukces zapewne nie byłby możliwy, gdyby nie objawienie się prawdziwego bohatera w naszych szeregach. Tony Wroten już wyzdrowiał i znowu raczył nas swoją koszykówką. Potrafił rozbijać defensywę rywali energicznymi wjazdami czy rozgrzać publiczność efektownym wsadem. Z drugiej jednak strony momentami grał za bardzo „pod siebie” i popełniał głupie straty. Zaliczył też klasyczny „wrotenowski” powrót do obrony, który znowu stał się małym hitem internetu. Na szczęście w innej tego typu akcji Amerykanin wrócił jako pierwszy (i jedyny), więc może pewnego dnia jego mózg zakoduje, że to też jest ważny element koszykówki. To wszystko blaknie jednak przy jego wyczynach z ostatnich sekund spotkania. Najpierw trafił kluczową trójkę, a chwilę później rywale musieli posiłkować się faulem, aby zatrzymać jego wejście na kosz, ale Wroten obydwa rzuty wolne zamienił na punkty. To były kluczowe akcje tej konfrontacji. Bez tego ta nasza pogoń znowu zakończyłoby się na lamencie o wypuszczeniu szansy z rąk. Warto przyznać, że tego dnia to były pierwsze próby Amerykanina zarówno „zza łuku”, jak i linii rzutów wolnych (a to przecież nie jest jego mocna strona). Wroten w najważniejszym momencie obudził w sobie pierwiastek prawdziwej gwiazdy i wytrzymał presję. Zawsze powtarzałem, że po takich zagraniach poznaje się największych graczy. Unikam tego stwierdzenia, ale w tym przypadku chyba bardzo pasuje – Wroten „wygrał nam ten mecz”. Przez całe spotkanie zanotował 25 punktów5 zbiórek.


  6. Ricky Ledo znowu osiągnął bardzo imponujące statystyki – 17 punktów, 7 asyst6 zbiórek. Szkoda tylko, że odczucia wizualne nie idą w parze z tymi cyferkami. Każdy, kto oglądał to, spotkanie zapewne ma zastrzeżenia do gry Amerykanina. Ledo był bardziej skoncentrowany niż w starciuHydroTruckiem, ale tylko niewiele bardziej. Czasami mam wrażenie, że on w swojej głowie rozgrywa jakiś inny mecz. Jakby nie potrafił złapać wspólnych fal z rzeczywistością i resztą zespołu. Ledo to bomba, która nie wiadomo kiedy i jak wybuchnie. Tak samo było w Bandirmie. Znowu mieliśmy przeplatankę niezłych zagrań z totalnie dziwnymi i wręcz niezrozumiałymi decyzjami. Może to dobrze dla nas, że przedwcześnie spadł za pięć fauli. Gdy Ledo był poza grą w tych decydujących minutach, to Anwil zanotował run 7:15

  7. Chase Simon (11 pkt i 6 zb) nie miał swojego dnia. Od pierwszych minut widać było, że brakowało mu koncentracji, co skutkowało prostymi stratami oraz bardzo słabą selekcją rzutową. Ta hala chyba mu nie służy, bo w minionych rozgrywkach też tutaj nie błyszczał. Zdarza się i wiem, że Simon będzie nam jeszcze sprawiał ogromną radość swoją grą. Dziwię się jednak, że w Bandirmie cieszył się aż tak dużym zaufaniem trenera Igora Milicicia. Amerykanin spędził na parkiecie 31.5 minuty, najwięcej w naszym zespole. Szkoleniowiec cały czas w niego wierzył i starał się ustawiać zagrywki, aby przełamać niemoc strzelecką Simona, ale podczas tego spotkania to nie nastąpiło. Trochę szkoda, że przy tak słabej dyspozycji Amerykanina nie starał się otworzyć jakiegoś innego strzelca…

  8. Przez większość spotkania Shawn Jones nie błyszczał. Pomyślałem nawet, że znowu mamy wielką dziurę pod koszem i nic się nie zmieni na tej płaszczyźnie. Amerykanin prezentował się bardzo niemrawo. Wydawał się wręcz zagubiony na parkiecie. Do czasu… W czwartej kwarcie Jones okazał się bardzo ważnym elementem naszej pogoni. Wyzwolił w sobie energię, której bardzo potrzebowaliśmy. Zaczął łapać piłki od kolegów, kończyć pewnie spod kosza i dzielnie walczyć na tablicach. Cieszy też jego pewność z osobistych (5/5 w całym meczu). Jones zakończył to spotkanie z dorobkiem 15 punktów4 zbiórek (3 w ataku). Warto zauważyć, że w samej czwartej kwarcie zdobył 11 punktów i zanotował wszystkie swoje zbiórki. Piękne odrodzenie Amerykanina! Wiadomo, że Jones ma swoje braki i pewnego poziomu nie przeskoczy, ale właśnie takiego zaangażowania z jego strony potrzebuje ten zespół!

  9. Najlepszym zawodnikiem gospodarzy był Omar Prewitt, którego wszyscy dobrze znamy z PLK. Amerykanin rozpoczął spotkanie na ławce rezerwowych, ale po wejściu na parkiet szybko zaadaptował się do gry. Kolejny raz przekonaliśmy się, że ciężko upilnować tego gracza. Prewitt ma sporą łatwość w odnajdywaniu dogodnej pozycji do rzutu, a jeśli dodamy do tego naprawdę niezłą celność, to nie można się dziwić, że ustrzelił na nas 22 punkty.

  10. W ekipie z Bandirmy przez niemal 8 minut na parkiecie przebywał Furkan Haltali (4 pkt i 5 zb). Co w tym niezwykłego? Chłopak dopiero za kilkanaście dni skończy 17 lat, a już zbiera cenne szlify na europejskim poziomie. W jego grze nie było widać bojaźni, więc na pewno czuje wsparcie trenera Hakana Demira. Kilka razy Haltali wręcz nas zaskoczył. Będzie trzeba co jakiś czas obserwować rozwój tego tureckiego podkoszowego. Lubię takie historie, gdy szkoleniowcy odważnie stawiają na juniorów.

  11. Wygraliśmy, ale to nie powinno przysłonić nam oczu. Zwycięstwo bardzo cieszy i dzięki temu nasza sytuacja w Lidze Mistrzów jest naprawdę niezła, ale styl cały czas kuleje. W Bandirmie znowu borykaliśmy się ze stałymi problemami. Różnica jest jednak taka, że w ciężkiej sytuacji potrafiliśmy wykrzesać wolę walki, co przełożyło się na korzystny rezultat. Czy ten mecz był przełomem? Szczerze mówiąc, nie sądzę, ale życzę tego nam wszystkim!

Jedna odpowiedź do “Bandirma zdobyta!”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *