Drugi mecz półfinałowy miał zupełnie inny przebieg niż pierwsze spotkanie. To nie był miły dla oka spektakl koszykówki. W tej sytuacji lepiej jednak odnalazła się Arka Gdynia, która zwyciężyła 78:65. W serii „Arkowcy” prowadzą już 2:0 i Anwil znalazł się w trudnej sytuacji.
FOTO: Andrzej Romański / plk.pl
- To był twardy mecz. Mnóstwo trenerskich szachów i mocnej obrony. Ciężko oglądało się to spotkanie.
- Mam wrażenie, że nasza defensywa była lepsza w porównaniu z pierwszym spotkaniu. Arka nie miała takiej łatwości w kreowaniu swoich akcji.
- Niestety, tym razem bardzo kulała nasza ofensywa. Piłka totalnie nam nie siedziała. Staraliśmy się wjeżdżać pod kosz, ale tam było jeszcze trudniej. Arka zacieśniała strefę podkoszową w której królował Robert Upshaw.
- Właśnie Upshaw robił różnicę. Był prawdziwą ścianą pod koszem, a w ataku musiał być praktycznie od razu podwajany. Dzięki temu Amerykanin mógł kreować swoich partnerów. Gigant z Fresno pod względem statystycznym nie wypadł jakoś niesamowicie (6 pkt, 5 zb i 4 bl), ale nie podlega wątpliwości, że jego obecność na parkiecie była dla nas sporym problemem.
- Mimo to, wygraliśmy walkę o zbiórki. Arka zebrała tylko jedną piłkę w ataku, co jest dla mnie szokujące. Nie przełożyło się to jednak na wynik, bo mieliśmy naprawdę spory problem ze wspomnianą już skutecznością.
- Mieliśmy zaledwie 29 % z gry. Rezultat wręcz karygodny i zarazem nasz najgorszy w bieżącym sezonie.
- Największy problem pod tym względem miał Ivan Almeida. Nasz lider trafił jedynie 2/13 z gry! Oddał wiele rzutów „na siłę”, aby się przełamać. Piłka jednak nie chciała wpadać do kosza. Plusem jest na pewno 8 zbiórek, które zanotował „El Condor”, ale nie dołożył do tego żadnej asysty. To pierwszy taki mecz Ivana w tym sezonie.
- Mimo takich wielkich problemów z trafianiem bardzo długo utrzymywaliśmy się w tym twardym meczu. Jeszcze w trzeciej kwarcie byliśmy na kilku punktowym prowadzeniu. Pod koniec tej części spotkania Arka jednak otworzyła się rzutowo i kontynuowała takie granie w czwartej kwarcie. Anwil cały czas miał swoje problemy i nie byliśmy już w stanie nawiązać rywalizacji.
- Josh Bostic (14 pkt i 3 prz) i James Florence (16 pkt, 5 zb i 5 as) grali „swoje”. Nie udało nam się w wyłączyć liderów Arki. Prawdziwymi katami naszego zespołu okazali się jednak inni gracze. Sygnał do ataku gospodarzom dał Marcus Ginyard (12 pkt, 4 zb i 3 prz). Po jego trafieniach Arka wzniosła się na fali. Później dzieło zniszczenia dokończył Bartłomiej Wołoszyn (14 pkt, 3/3 za trzy oraz 4 zb). Prawdziwym „gwoździem do trumny” byłą trójka, którą „Wołek” trafił z dziesięciu metrów. Tego się nie spodziewałem. Arka ma naprawdę szeroki skład, w którym nie brakuje gwiazd, ale jestem zaskoczony, że to właśnie Wołoszyn zamordował Anwil.
- Jedynym naszym graczem, który nie miał problemów ze skutecznością był Kamil Łączyński. Tylko „Łączka” trafił ponad połowę ze swoich rzutów (4/6 z gry). Zanotował też kilka naprawdę fantastycznych podań. Kapitan zakończył to spotkanie z dorobkiem 11 punktów, 8 asyst i 5 zbiórek. Na pewno nie można mieć pretensji do Łączyńskiego za ten mecz.
- Najlepszym strzelcem Anwilu był Walerij Lichodiej, który zdobył 12 punktów. Rosjanin miał jednak spory problem, aby wejść w ten mecz. Przez długi czas wydawał się wręcz zagubiony na parkiecie. Dopiero później zanotował kilka naprawdę udanych zagrań. Daleki był jednak od roli lidera, który byłby w stanie przejąć to spotkanie. Ogólnie mam wrażenie, że Lichodiej ma spore problemy z bardzo twardą obroną rywali. Taka defensywa strasznie wybija z rytmu naszego silnego skrzydłowego.
- Arka byłą po prostu lepsza i dlatego wygrała. Trener Przemysław Frasunkiewicz ma naprawdę sporo talentu do użytku i wydaje się, że wie jak z tego korzystać.
- W serii jest już 2:0 i nasza sytuacja nie jest ciekawa. Walka jednak trwa i nie zapominajmy o tym!
Jedna odpowiedź do “Brak skuteczności i brak zwycięstwa”