Anwil zrealizował swój plan i wygrał w Warszawie 87:94. Wiele osób spodziewało się kolejnego pogromu i pokazu dominacji. Tak się jednak nie stało i można było mieć pewne zastrzeżenia do gry naszego zespołu, ale wygrana jest wygraną, a to zawsze powód do radości.
- Anwil kontrolował przebieg spotkania, ale gra włocławskiej ekipy nie była przekonująca. Zabrakło z naszej strony przyspieszenia i mocniejszej defensywy. Odniosłem wrażenie, jakbyśmy tym razem nie grali z odpowiednim zaangażowaniem. Potwierdza to duża ilość strat i błędów w obronie. Z kolei Legia nie przestraszyła się znanych nazwisk i grała całkiem ambitnie.
- Najbardziej zabolała mnie przegrana walka „na deskach” 38:34. Co gorsze, pozwoliliśmy gospodarzom zgarnąć aż 17 piłek w ataku. Element stanowczo do poprawy!
- W Legii bardzo ciekawą postacią jest Romaric Belemene. Koszykarz z Kongo wydaje się „surowy” na parkiecie, ale ma kilka poważnych atutów. Jest to niezwykle fizyczny gracz. Szybki, a przede wszystkim bardzo silny. Kilka razy dzięki temu naprawdę błysnął. „Anwilowcy” nie mieli lekko, walcząc z Belemene o pozycję.
- Isaac Sosa przybył do Warszawy jako typowy strzelec i podczas meczu z nami potwierdził swoje umiejętności. Portorykańczyk momentami grał szaloną koszykówkę i nie bał się trudnych rzutów, ale kilka z nich znalazło drogę do kosza. Gdy miał więcej miejsca na obwodzie to praktycznie pewne było, że nas skarci. Miał być strzelec i jest strzelec. Sosa zdobył w tym meczu 24 punkty, trafiając 6 trójek.
- Spośród „Legionistów” najbardziej zaskoczył mnie jednak Michael Finke. Taki niepozorny podkoszowy w „misiowatym” stylu. Panowało powszechne przekonanie, że Amerykanin głównie trafia z dystansu, a udowodnił, że pod koszem też coś potrafi zagrać. Chyba został przez nas trochę niedoceniony. W rezultacie jako jedyny zawodnik podczas tego meczu osiągnął double-double (23 pkt i 12 zb).
- W naszych szeregach kolejny raz zaszalał Chase Simon. Ten chłopak jest w niesamowitym gazie! Utrzymuje wręcz nieziemską formę i mam nadzieję, że końca nie widać. Niespodziewanie stał się największą gwiazdą Anwilu i zniszczył kolejnych rywali. Łatwe rzuty, trudne rzuty, niesamowicie trudne rzuty – to wszystko było w repertuarze Simona podczas meczu w Warszawie. Rozstrzelał Legię z tą swoją spokojną miną, a na dodatek potrafił również otworzyć kolegów z zespołu. Spotkanie zakończył z dorobkiem 26 punktów (6×3) i 4 asyst.
- Początek spotkania zapowiadał jednak, że ten mecz będzie miał innego bohatera. Rolands Freimanis świetnie wystartował i już podczas pierwszej kwarty trafił 4/4 za trzy. Później znacznie ucichł, ale i tak to był dobry mecz w wykonaniu Łotysza. Jego dorobek to 16 punktów i 6 zbiórek. Co więcej, zanotował 6/6 z gry!
- Ricky Ledo kolejny raz udowodnił, że jest koszykarzem z najwyższej półki. Nie chodzi nawet o jego umiejętności czy CV. Amerykanin ma po prostu niespotykany styl. Przy swoim wzroście dysponuje niesamowitym kozłem i potrafi gubić rywali samym balansem ciała. Czaruje w taki sposób na bardzo małej powierzchni parkietu i to sprawia, że jest prawdziwą zmorą obrońców. Nie zapomina również o podawaniu do kolegów. Mecz z Legią zakończył z dorobkiem 19 punktów, 7 asyst i 4 zbiórek. Prawdziwy „człowiek orkiestra”. Przed sezonem krążyły słuchy, że Ledo to gracz samolubny, a tymczasem na chwilę obecną jest najlepiej podającym zawodnikiem Anwilu oraz drugim w PLK. Oby tak dalej!
- Problem zaczyna się jednak, gdy Ledo dopada frustracja po np. braku reakcji sędziów przy wejściach na kosz. Wtedy lubi aż za bardzo podyskutować i zapomina o powrocie do obrony. Podobnie zresztą jak jego dobry kolega Tony Wroten. Mam nadzieję, że te problemy amerykańskich graczy wynikały tylko i wyłącznie z braku odpowiedniego nastawienia mentalnego na ten mecz. Liczę również, że wyciągną z tego wnioski i przyszłość nie dostarczy nam już takich atrakcji z ich strony.
- Nie zachwyciła polska rotacja Anwilu. Michał Sokołowski zagrał solidnie, ale wszyscy dobrze wiemy, że jest w stanie wykrzesać z siebie znacznie więcej. Dużo gorzej zaprezentowali się Krzysztof Sulima oraz Jakub Karolak. Panowie byli wręcz niewidoczni na boisku, a jeśli już czymś zabłysnęli, to nie było w tym nic pozytywnego.
- Zawiódł mnie również Chris Dowe. Amerykanin bardzo słabo wszedł w to spotkanie, a później udane zagrania i waleczność przeplatał totalnie nieprzemyślanymi decyzjami. Na koniec wdał się jeszcze w „pyskówkę” z trenerem Igorem Miliciciem. Nie znam szczegółów, ale Panie Dowe, proszę o większe skupienie!
- Anwil nie zachwycił w tym spotkaniu, ale odniósł zwycięstwo i to jest najważniejsze. Mieliśmy swoje problemy, ale i tak zdobyliśmy aż 94 punkty. To tylko kolejny dowód jak wielki potencjał drzemie w naszej drużynie.
- Idealny komentarz odnośnie do tego spotkania opublikowała jedna z fanek Anwilu na moim „fanpejdżu”.
- Coś czuję, że Legia w obecnym sezonie zaskoczy niejednego faworyta.
Jedna odpowiedź do “Plan w Warszawie wykonany”