Do końca sezonu regularnego pozostały nam jeszcze 3 spotkania, ale niezależnie od rezultatów jedno jest pewne – Anwil ponownie przystąpi do Play-Off z pozycji lidera. W ostatnich tygodniach nasza ekipa z reguły wygrywała, ale styl momentami budził niepokój. W grze „Rottweilerów” brakowało mi swego rodzaju błysku, który charakteryzował nas na początku rozgrywek. Podczas ostatniego meczu cała magia jednak wróciła i przyklepaliśmy pierwsze miejsce w bardzo efektowny sposób, bo tak należy określić rozgromienie Śląska Wrocław. W kolejnej odsłonie „Świętej Wojny” wygraliśmy aż 97:70.

Podczas ligowego klasyku Anwil grał koncertowo. Totalnie stłamsiliśmy swoich rywali i zdominowaliśmy wydarzenia na parkiecie. Śląsk nawet przez chwilę nie objął prowadzenia. Podopieczni trenera Selcuka Ernaka perfekcyjnie realizowali założenia taktyczne i bezlitośnie wykorzystywali wszelkie błędy w defensywie wrocławian, a tych nie brakowało. Na „Rottweilery” w takim wydaniu czekaliśmy i właśnie taką grę naszego zespołu chcemy oglądać! Podczas jednej z przerw na żądanie trener gości, Aristeidis Lykogiannis (musiałem sprawdzić nazwisko, bo tam nie można przyzwyczajać się do szkoleniowców 😉 ), mówił coś nawet o upokorzeniu – i trudno się z tym nie zgodzić, bo przyjezdni dostali ostrą lekcję koszykówki.
Zagraliśmy koncertowo, zmasakrowaliśmy odwiecznego rywala, mimo że zza łuku trafiliśmy ledwie cztery razy. Tylko co z tego, skoro za dwa trafialiśmy na poziomie 75%. W punktach z „pomalowanego” wygraliśmy 62:34. Spod obręczy zanotowaliśmy 77,5% skuteczności. Do tego zaledwie 5 strat i aż 30 asyst. Coś niesamowitego! Jak widać, można obrać wiele dróg do odniesienia zwycięstwa. Graliśmy po prostu mądrze i nie traciliśmy koncentracji. Chciałbym, aby to już był standard w wykonaniu „Rottweilerów”.
Potrzebowaliśmy takiego zwycięstwa. Nie tylko dlatego, że dzięki temu zapewniliśmy sobie pierwsze miejsce w tabeli. Nie tylko dlatego, że zawsze miło spuścić Śląskowi brutalne lanie. Potrzebowaliśmy tego zwycięstwa przede wszystkim ze względu na styl. Jak już wspomniałem we wstępie – ostatnio wygrywaliśmy, ale kilka meczów dość topornie przepychaliśmy. Oczywiście najważniejszy jest zawsze wynik końcowy, ale przy takiej dyspozycji trafiałem na wiele komentarzy przepełnionych zwątpieniem w naszych zawodników. Przypomnę też, że przegraliśmy z Treflem oraz Legią, a to jeszcze bardziej wpływało na pogorszenie nastrojów. Po meczu ze Śląskiem nie znalazłem żadnych malkontentów – wszyscy bili brawo z podziwem. Zasłużenie!
Nie ukrywam, że też martwiła mnie trochę postawa Anwilu w ostatnich tygodniach. Miałem jednak wrażenie, że trener Ernak po prostu delikatnie kombinował, aby dokładnie sprawdzić pewne ustawienia oraz rozwiązania. Przeciwko Śląskowi oglądaliśmy już o wiele lepsze wydanie „Rottweilerów”. Podziwialiśmy zespół w pełni zaangażowany, grający mądrą koszykówkę oraz korzystający ze swoich bardzo szerokich możliwości. Taki występ na pewno uspokoił nas wszystkich.
Przed nami już tylko trzy spotkania, które możemy potraktować w pełni treningowo, bo wyniki nie mają dla nas już żadnego znaczenia. Na co liczę podczas tych meczów? Przede wszystkim na brak kontuzji. Mieliśmy już wiele problemów z urazami, a to byłby najgorsza możliwa pora na kolejne. Liczę też, że nasz sztab szkoleniowy w pełni wykorzysta ten czas na odpowiednie przygotowanie zespołu do najważniejszej części rozgrywek. Wierzę, że podczas Play-Off zobaczymy najlepszą możliwą wersję „Rottweilerów”. Jeszcze lepszą niż w starciu ze Śląskiem. Tak to przecież powinno wyglądać. Wiele spotkań za nami, ale nadchodzi czas, w którym trzeba wejść na jeszcze wyższy poziom.
Bo to właśnie takie przygotowanie do najważniejszego etapu sezonu odróżnia dobrych trenerów od naprawdę wielkich. Przez ostatnie lata chyba tego nam trochę brakowało – teraz wierzę, że mamy to znowu.
To dopiero początek…