Święta, święta i po świętach. Magiczny czas, ale dla nas niestety także bolesny, bo Anwil poniósł swoje pierwsze porażki w PLK i to jedna za drugą. Najpierw niespodziewanie polegliśmy z Arką Gdynia, a następnie nasza drużyna nie udźwignęła ciężaru „Świętej Wojny” we Wrocławiu.
Cały czas z bilansem 10-2 zdecydowanie przewodzimy stawce, ale ostatnie występy mogą wskazywać, że maszyna trenera Selcuka Ernaka troszkę zardzewiała. Obecna dyspozycja „Rottweilerów“ jest chętnie komentowana oraz analizowana w przestrzeni publicznej, więc ja także dorzucę swoje „trzy grosze”. Daleki jestem od panikowania czy krzyczenia o kryzysie, ale kilka kwestii stanowi dla mnie pewną zagadkę.

Dziurawa obrona
Latem można było odnieść wrażenie, że skompletowany skład jest bardziej ofensywny niż defensywny i ten aspekt wywoływał lekkie. Anwilowcy szybko pokazali jednak, że wszelkie troski powinniśmy odłożyć na bok, bo nasz zespół świetnie sobie radził w grze obronnej. Podopieczni trenera Ernaka wznieśli defensywę na elitarny poziom. W ostatnich tygodniach coś się jednak wyraźnie zepsuło. Wystarczy spojrzeć ile punktów rzucili nam trzej ostatni rywale:
- GTK Gliwice 88 pkt
- Arka Gdynia 98 pkt
- Śląsk Wrocław 89 pkt
No troszkę za dużo… We WSZYSTKICH poprzednich meczach podobne narzucał nam tylko Trefl Sopot. Przypomnę, że starcie z Mistrzem Polski wygraliśmy 108:93. To zdecydowanie element, który wymaga poprawy.
Kruchy Luke Nelson
Nikt nie ma raczej wątpliwości, że brytyjski rozgrywający jest zdecydowanie ponadprzeciętnym zawodnikiem o naprawdę sporych możliwościach. Wiele jego podań kwitowałem głośnym WOW. Nelson potrafi świetnie uruchamiać kolegów, ale sam również nie ma problemów z atakowaniem kosza czy rzutami z dystansu. Wykazuje predyspozycje, aby brać ciężar gry na swoje barki. Tylko ciężko, żeby to robił jeśli nie gra… To jest największa bolączka związana z tym zawodnikiem.
Nelson wystąpił tylko w 55% dotychczasowych meczów. Najpierw pauzował kilka tygodni, a po powrocie na parkiet sprawy zdrowotne znowu dały o sobie znać. Teraz nawet jeśli jest do dyspozycji trenera, to wyraźnie widać, że gra bardzo zachowawczo i brakuje tej jego przebojowości. Mecz ze Śląskiem rozpoczął od dwóch strat oraz niecelnego rzutu. Co gorsze, w pewnym momencie grymas bólu znowu pojawił się na twarzy Brytyjczyka.
Rozumiem, że powrót do pełni zdrowia wymaga czasu. Trzymam mocno kciuki, aby było już tylko lepiej i żadne nowe problemy nie nawiedzały naszego rozgrywającego. Nie ma co ukrywać, że w tej roli potrzebujemy zawodnika na którego możemy być pewni, a obecnie Nelson niestety nie spełnia tych wymagań.
Ronald Jackson Jr.
Wiem, że koszykówka to nie tylko statystyki. Wiem, że każda drużyna potrzebuje także zadaniowców. Taką rolę odgrywa w naszych szeregach Ronald Jackson Jr., który błyskawicznie zajął miejsce, które zwolnił Emmanuel Akot. Nasz nowy nabytek rozegrał już tyle spotkań, że coś można śmiało powiedzieć na jego temat. Okres ochronny dobiegł końca. Jackson pokazał, że potrafi nieźle pograć w obronie oraz pomóc na tablicach. Nie jest jednak elitarnym graczem w tych kategoriach. W Ostrowie Wielkopolskim trafił dwie bardzo ważne trójki, ale już ostatnio we Wrocławiu miał 0/3 zza łuku (w tym dwa rzuty obok obręczy…). Zaglądając w statystyki Amerykanina można nieco się przerazić, bo spędza na boisku zaledwie 10 minut i notuje 2,9 punktu oraz 2,8 zbiórki. Jeszcze większego szoku doznałem, gdy zobaczyłem, że Jackson trafił jedynie 3/9 spod obręczy (takie dane można znaleźć na rewelacyjnej stronie PulsBasketu)…
Rozumiem, że przeznaczeniem Ronalda nie jestem odgrywanie znaczącej roli w szeregach Anwilu. Od gracza zagranicznego powinniśmy oczekiwać jednak więcej. Czasami mam wrażenie, że Jackson po prostu JEST w naszej ekipie i tyle w temacie. Oby szkoleniowcy „Rottweilerów” mieli konkretne pomysły na obudzenie Amerykanina, bo powinien stanowić zdecydowanie większą wartość dodaną.