Trener Przemysław Frasunkiewicz dopiął swego. Dwuletni kontrakt z Anwilem podpisał Jakub Garbacz. Można powiedzieć, że wreszcie, bo zawodnik był już bardzo blisko naszego klubu podczas sezonu 2021/2022. Ofertę „Rottweilerów” w ostatniej chwili przebiła jednak Stal Ostrów Wielkopolski. „Franc” pomimo tego nie wykreślił Garbacza ze swojego notatnika i teraz wykorzystał sytuację, aby ponownie poprowadzić tego gracza.
Nazwisko głośne, więc nic dziwnego, że ten transfer wywołał spory szum i to nie tylko na włocławskim podwórku. Przy tym wystąpiła pewna polaryzacja, bo jedni chwalą, a inni ganią ten ruch.
Ostatni miesiąc sezonu 2022/2023 za nami. Niestety maj nie był zbyt udany dla Anwilu. Na zakończenie rundy zasadniczej przegraliśmy ze Stalą, a następnie walczyliśmy w ćwierćfinale Play-Off, doprowadziliśmy do piątego spotkania, ale ostatecznie King Szczecin miał po swojej stronie więcej argumentów. Łącznie uzyskaliśmy w tym miesiącu bilans 2-4. Miałem nadzieję, że ten sezon potrwa dłużej dla „Rottweilerów”, ale nie wyszło…
Ciężko było wybrać MVP na zakończenie rozgrywek. Każdy zawodnik zaliczał gorsze momenty. Ostatecznie to wyróżnienie otrzymuje ode mnie Victor Sanders. Dla Amerykanina to trzeci triumf z rzędu.
Sezon 2022/2023 niestety jest już dla nas tylko wspomnieniem. Anwil dotarł do Play-Off, ale odpadł już w pierwszej rundzie, bo King Szczecin był po prostu lepszy.
Minione rozgrywki dostarczyły nam sporo radości, ale nie brakowało też chwil smutku czy złości. Na nudę na pewno nie mogliśmy narzekać. Dlatego stworzyłem subiektywną listę kluczowych wydarzeń z tego sezonu. Podzieliłem wszystko na rozdziały, które w moim odczuciu były przełomowymi momentami na przestrzeni tych długich miesięcy.
Anwil przeszedł wyboistą drogę najeżoną cierniami, ale cel został osiągnięty. „Rottweilery” ostatecznie zakończyły sezon regularny na 7. miejscu i zamiast szykowania wędek, zaczynamy walkę w Play-Off. Łatwo nie było, ale to już nie ma znaczenia. Przed nami najbardziej magiczna faza rozgrywek, w której zawodnicy wchodzą na wyższy poziom i nie ma miejsca na błędy.
Jeszcze kilka tygodni temu byliśmy w naprawę ciężkim położeniu. Wówczas trzymałem kciuki, żeby nasz zespół jakoś zakotwiczył w tej ósemce. Nieważne jak, ale żeby po prostu prześlizgnął się do tego elitarnego grona. Pozycja nie miała dla mnie znaczenia, bo przecież Play-Off to zupełnie inne granie. To jest etap, w którym wszystko zaczynamy od nowa. Na szczęście Anwil świetnie finiszował i ten awans przyszedł łatwiej, niż przypuszczałem. Rewelacyjna dyspozycja naszego zespołu rozbudziła nadzieje, ale nie zapominajmy, że w PO wszystko jest możliwe.
Idealny kwiecień w wykonaniu Anwilu. Nasz zespół zanotował bilans 8-0, wygrał rozgrywki FIBA Europe Cup oraz przypieczętował awans do Play-Off. Nie mogło być lepiej!
Po takim niesamowitym miesiącu wybór MVP jest prawdziwą przyjemnością. Nie ukrywam, że tym razem pod uwagę brałem głównie trzech zawodników. Problemem było jedynie odpowiednie uszeregowanie naszej wyjątkowej trójcy.
Ostatecznie główne wyróżnienie, drugi raz z rzędu, otrzymuje ode mnie Victor Sanders. Jak widać, mój wybór jest zgodny z oficjalnym głosowaniem kibiców.
Jeszcze niedawno wszyscy o to drżeliśmy, ale już możemy odetchnąć z ulgą, bo Anwil przyklepał swój udział w Play-Off. „Rottweilery” utrzymały wysoką dyspozycję i hucznie przypieczętowały awans. Arka Gdynia początkowo sprawiała nam pewne problemy, ale z czasem nasza ekipa totalnie zdominowała wydarzenia na parkiecie i wygrała aż 110:86.
TO NIE BYŁ SEN! W czwartek rano zaraz po przebudzeniu wziąłem telefon do ręki, aby zyskać pewność. Szybko zrozumiałem, że rzeczywiście przeżyliśmy coś wspaniałego. Anwil dokonał historycznego wyczynu, wygrywając rozgrywki FIBA Europe Cup! Jesteśmy pierwszym polskim zespołem, który odniósł triumf na arenie ogólnoeuropejskiej! COŚ PIĘKNEGO! Od lat obserwuję poczynania naszego klubu w międzynarodowych rozgrywkach. Te liczne występy zawsze były prestiżem, ale jakoś nigdy nie liczyłem jakoś poważnie na aż tak wielki sukces. Trofea na krajowym podwórku? Jak najbardziej, ale triumf w rozgrywkach pod egidą FIBA był jedynie takim cichym i skrytym marzeniem.
Tymczasem „Rottweilery” udowodniły, że niemożliwe nie istnieje, a każde marzenie można spełnić!
Zanim kapitan Kamil Łączyński wzniósł ten okazały puchar, to najpierw trzeba było poradzić sobie z niebezpiecznym Cholet Basket. Po pierwszym meczu mieliśmy jedynie symboliczną zaliczkę i było pewne, że we Francji czeka nas trudna przeprawa. Tak faktycznie było, ale najważniejsze, że Anwil po raz kolejny udowodnił swoją wyższość nad rywalami i wygrał 78:80. W dwumeczu wyszliśmy na +6 i bramy koszykarskiego raju stanęły otworem przed „Rottweilerami”!
Statystyki z tego historycznego można zobaczyć TUTAJ, a poniżej kilka moich luźnych myśli i spostrzeżeń. Ostrzegam tylko, że emocje ciągle buzują ;).
Finał FIBA Europe Cup to wielka sprawa i jestem dumny, że nasz Anwil dotarł do tego etapu. Można czasami natrafić na komentarze dyskredytujące te rozgrywki, ale nie słuchajcie tego głupiego gadania! Już pierwszy mecz z Cholet Basket pokazał prawdziwą magię tego wyjątkowego wydarzenia. To spotkanie przejdzie do historii! „Rottweilery” wygrał na parkiecie po niesamowitej walce, a atmosfera na trybunach oraz cała otoczka wywoływały ciarki na całym ciele.
Samo myślenie o finale FIBA Europe Cup rozbudzało we mnie niesamowite emocje i powodowało, że nie mogłem wysiedzieć w jednym miejscu. Jesteśmy już po pierwszym spotkaniu i muszę przyznać, że rzeczywistość przerosła moje oczekiwanie. Dawno nie doświadczyłem takiej dawki ekscytacji. Nic dziwnego, bo nasze „Rottweilery” bardzo ambitnie walczyły, a Hala Mistrzów odlatywała. Takie pojedynki wspomina się latami! Podejrzewam, że wyjazd do Włocławka na długo utkwi także w pamięci zawodników Cholet Basket.
Najważniejsze jednak, że wygraliśmy 81:77 i na półmetku rywalizacji jesteśmy bliżej tego wymarzonego triumfu.
Statystki z tego meczu można zobaczyć TUTAJ, a poniżej zawarłem kilka swoich myśli.
Ekipa GTK Gliwice odwiedziła włocławską Halę Mistrzów i zebrała dość srogie lanie. Nie chcę zabrzmieć zbyt brutalnie, ale Anwil zniszczył przyjezdnych 88:63. Spokojnie, bez problemów, z pełną kontrolą – tak wyglądał ten mecz. Najważniejsze, że nie było potrzeby forsowania czołowych zawodników, bo „Rottweilery” nie dopuściły do niepotrzebnej nerwówki. Od samego początku narzuciliśmy własne warunki gry i przez całe spotkanie nie pozwoliliśmy GTK dojść do głosu. Sympatyczne zwycięstwo w spacerowym rytmie. Tak powinny wyglądać pojedynki z dołem tabeli!