Za nami „bańka” FIBA Europe Cup. W pierwszym spotkaniu Anwil pokonał BC Dnipro 71:74, ale w kolejnym niestety poległ ze szwajcarską ekipą Fribourg Olympic 69:86. To uplasowało nas na trzecim miejscu w grupie E. Na szczęście przy korzystnych wynikach w pozostałych grupach ten rezultat pozwolił nam awansować do kolejnej rundy.
Awans został wywalczony, czyli spełniliśmy swój cel, ale w postawie „Rottweilerów” próżno było szukać blasku czy przemiany zespołu.
Kolejna odsłona „Świętej Wojny” była dla nas prawdziwym dramatem. Anwil był totalnie zagubiony i wyszedł na parkiet bez energii. Z kolei Śląsk Wrocław grał jak dobrze naoliwiona maszyna i rozgromił nasz zespół. Polegliśmy aż 107:77…
Porażki zawsze bolą, ale porażki w taki stylu, takim rozmiarze oraz w konfrontacji z odwiecznym rywalem bolą o wiele mocniej…
Legia Warszawa rozgrywa bardzo dobry sezon i niestety udowodniła to w meczu z Anwilem. Ekipa ze stolicy wygrała 85:76. Mecz był przyjemny dla oka, toczony w szybkim tempie i niezwykle wyrównany. Nie brakowało walki o każdą piłkę z obu stron. Zadecydowała czwarta kwarta, którą gospodarze wygrali 15:9. W poczynaniach „Rottweilerów” zabrakło skuteczności.
Dla Legii jest to historyczna wygrana, bo dotychczas nigdy nas nie pokonali na parkietach PLK…
Na wyjazdowe zwycięstwo Anwilu czekaliśmy 314 dni. Ostatni raz tej sztuki dokonaliśmy w starciu z GTK Gliwice, gdy wygraliśmy 82:88. To było ostatnie spotkanie przed pandemią. W bieżących rozgrywkach mieliśmy bilans 0-5 na terenie rywali. Ostatnio forma „Rottweilerów” też pozostawiała wiele do życzenia. Mieliśmy serię pięciu porażek z rzędu, a trener Przemysław Frasunkiewicz nawet siedmiu, bo przegrywał jeszcze za czasów prowadzenia Arki.
To wszystko jest już jednak przeszłością, bo Anwil był lepszy od GTK i zwyciężył 81:87. Wszystkie te nasze nieszczęsne serie dobiegły końca, a „Franc” mógł świętować swoje pierwsze zwycięstwo w roli szkoleniowca Anwilu. To było bardzo ważne przełamanie z naszymi nowymi debiutantami w roli głównej. Wszyscy mogliśmy wreszcie poczuć ulgę.
Przebudowa Anwilu cały czas trwa. Zaledwie wczoraj nowym trenerem naszej ekipy został Przemysław Frasunkiewicz. „Franc” nie miał jednak zbyt wiele czasu, aby jakoś zdecydowanie odmienić grę „Rottweilerów”. Co więcej, nasza drużyna zakończyła dopiero kwarantannę, przez co nie było praktycznie okazji do treningów. Ta cała sytuacja nie napawała optymizmem przed wyjazdowym starciem z Treflem Sopot. Na parkiecie rzeczywiście nie było niespodzianki i przegraliśmy 96:83.
Anwil w pierwszej kwarcie meczu ze Startem Lublin zaprezentował bardzo skuteczną koszykówkę. Niestety później było tylko gorzej i gorzej… Ostatecznie przegraliśmy 78:94. W pewnym momencie poczynaniami „Rottweilerów” zawładnęła spora nerwowość i nasz zespół gasł w oczach z minuty na minutę. Podopieczni trenera Davida Dedka wykorzystali to bez skrupułów i przejęli kontrolę nad spotkaniem. Popadliśmy w marazm, którego nie potrafiliśmy przełamać. Nie pomógł powrót Shawna Jonesa oraz wystawienie do pierwszej piątki Andrzeja Pluty. Głównym aktorem tego widowiska był debiutujący w lubelskiej ekipie Yannick Franke.
Anwil rozegrał ostatnio dwa mecze w bardzo krótkim czasie. Najpierw pokonaliśmy Śląsk Wrocław, co na pewno poprawiło nasze humory, bo przecież to jest „Święta Wojna”!
Niestety dwa dni później nasz nastrój został brutalnie zniszczony… „Rottweilery” mają na swoim koncie w obecnym sezonie stanowczo za dużo brutalnych wpadek czy kompromitacji. Jak widać, limit nie został jeszcze wyczerpany, bo do Hali Mistrzów przyjechała Polpharma Starogard Gdański, która zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, i pokonała naszą ekipę… Takie mecze naprawdę bolą…. To nie jest łatwy sezon dla kibiców Anwilu…
Wreszcie wygraliśmy drugi mecz z rzędu! Arka Gdynia poległa we Włocławku 86:78. Nie było lekko, bo drużyny prezentowały bardzo zbliżony poziom. Anwil dopiero w ostatnich minutach, dzięki większej dojrzałości, przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W grze „Rottweilerów” cały czas można było zaobserwować sporo niedociągnięć, ale najważniejsza jest wygrana, bo tego potrzebujemy teraz najbardziej.
Do tego triumfu poprowadzili nas Ivan Almeida oraz McKenzie Moore. Szczególnie ten drugi „błysnął”, bo uzyskał triple-double, jako pierwszy zawodnik w historii naszego klubu!
HydroTruck Radom nie sprostał naszym zawodnikom. Anwil wygrał 97:86. Zwycięstwo oczywiście cieszy. Szczególnie w obecnym sezonie, gdy tak rzadko „wracamy z tarczą”. Nie można jednak zapominać o pewnych niedociągnięciach, które ciągle są widoczne w grze „Rottweilerów”.
Do tej wygranej poprowadził nas Ivan Almeida. „El Condor” rozegrał pierwsze spotkanie po wyleczeniu kontuzji. Fakt, że proces rekonwalescencji zakończył szybciej, niż przewidywano, budzi szacunek i świadczy, że jest prawdziwym profesjonalistą oraz terminatorem. Co więcej, podczas tego meczu zanotował 29 punktów, 7 zbiórek i 3 asysty. Niesamowity zawodnik!
„Na gorąco” po tym pojedynku kolejny raz gościłem w programie „Szósty Zawodnik”. Jeśli ktoś nie oglądał, to zachęcam do nadrobienia zaległości.
Przy okazji zachęcam również do subskrybowania kanału WLC na YouTube. Brakuje już niewiele „subów”, aby mogli rozwinąć swoją działalność, a wszyscy wiemy, że „robią robotę”, więc warto.
Po zwycięstwie z Astorią zapewne wszyscy liczyliśmy na pierwszą serię wygranych w tym sezonie. Szczególnie że listopadowy terminarz jest raczej przychylny, a naszym kolejnym rywalem była Spójnia Stargard.
Zamiast radości spotkało nas jednak kolejne, wielkie rozczarowanie…
Anwil rozegrał wręcz fatalne spotkanie (który to raz w tym sezonie?) i przegrał 84:96.