Amir Bell wciąż nie przekonuje

Amir Bell praktycznie od początku sezonu budzi pewne wątpliwości wśród wielu fanów Anwilu. Chyba wszyscy oczekiwaliśmy czegoś więcej od amerykańskiego zawodnika. Na pewno nie możemy mieć zastrzeżeń do obrony naszego obwodowego, co zresztą często podkreśla trener Przemysław Frasunkiewicz, ale jak z pozostałymi elementami koszykarskiego rzemiosła? Czy Bell już do nas dojechał po problematycznym początku rozgrywek?

Amir Bell AnwilFOTO: q4.pl

Rzuty wolne

Rzuty wolne były OGROMNĄ bolączką Amerykanina. Przypomnę, że w pierwszych tygodniach notował zaledwie 28,6% z linii, co jest rezultatem wręcz zawstydzającym dla każdego profesjonalnego koszykarza. Szczególnie gdy mówimy o graczu z pozycji 1-2.

Wierzyłem w pewien progres, gdyż Bell nie był nigdy specjalistą w tej kategorii, ale przez znaczną większość dotychczasowej kariery trafiał wolne na przyzwoitym poziomie. Rzeczywiście, od początku grudnia zanotował nawet spory postęp w tej kategorii. W sprawdzanym okresie Bell trafia wolne na 65% skuteczności. Wciąż daleko od ideału, ale przeskok jest niesamowity. Dzięki temu ogólny wskaźnik Amerykanina w PLK podskoczył do 46,4%. Te liczby wciąż kłują w oczy, ale obecna tendencja pozwala wierzyć, że będzie jeszcze lepiej.

Kłopoty z ofensywą

Niestety porównując wspomniane okresy (od początku sezonu do grudnia i od grudnia do teraz) Bell zaliczył wyraźny regres pod względem skuteczności rzutowej. Nigdy nie był i raczej nie będzie „demonem ofensywy”, więc nie brał na siebie zbyt dużej ilości prób, ale w początkowej fazie sezonu trafiał całkiem przyzwoicie. Przypomnę, że notował 54,2% za dwa oraz 42,9% za trzy. Od grudnia zaczął brać na siebie więcej rzutów. Wiadomo, że pod nieobecność kontuzjowanego Kamila Łączyńskiego rola Bella wzrosła, ale niestety nie poszło to w parze ze skutecznością. Średnio na mecz podejmuje teraz o 1,6 prób więcej, lecz skuteczność spadła aż o 13,7%. Patrząc szczegółowo – w rzutach za dwa zanotował spadek skuteczności o 12,4%, a trójki trafia o 15,3% gorzej.

Odnoszę wrażenie, jakby Bell nie czuł własnego rzutu, a to prowadzi do podejmowania złych decyzji. Przez to staje się zawodnikiem jednowymiarowym, którego coraz chętniej odpuszczają obrońcy rywali. Osobiście uważam, że potrzebujemy więcej ze strony Amerykanina. Nawet świetna defensywa może tutaj nie wystarczyć. Szczególnie że Bell jest naszą piątą opcją w ataku. Więcej rzutów oddają jedynie Victor Sanders, Jakub Garbacz, Luke Petrasek oraz Tomas Kyzlink.

Jeszcze poczekam

Od samego początku apelowałem o cierpliwość w stosunku do Bella. Amerykanin miał za sobą ciężką kontuzję i wierzyłem, że potrzebuje czasu, aby wejść na właściwe obroty. Tymczasem ten czas mija i mija, a poprawy nie widać. Ba, jest nawet jeszcze gorzej. Moja cierpliwość ma swoje granice, ale w tej sytuacji jeszcze poczekam. Większość statystyk Bell utrzymuje na zbliżonym poziomie, a falują tylko (albo aż…) te wspomniane rzuty. To wszystko jest raczej kwestią „mentalu”, więc jeśli uporządkuje swoje myśli, to powinno być lepiej. Zaznaczę tutaj, że ma pewną cechę, której chyba nie można wytrenować. Bell potrafi wznieść swoją ofensywę na zdecydowanie wyższy poziom w najważniejszych momentach. Lubi trafiać kluczowe rzuty. Tak było np. w Szczecinie, Dąbrowie Górniczej czy ostatnio w Gdyni. Dlatego nie można przymykać oczu na wyraźną lampkę ostrzegawczą, ale pozostaje wierzyć i czekać aż ustabilizuje swoją formę, a takie granie będzie normą w jego wykonaniu.

POMAGAMY!

Paweł pomoc

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *