Słoweński bóg koszykówki

Słowenia to mały, ale podobno bardzo urokliwy kraj. Podobno, bo niestety nigdy tam nie byłem, ale relacje znajomych oraz zdjęcia pozwalają mi wierzyć w te doniesienia.

Dla nas najważniejsze jest jednak, że koszykówka ma tam niezwykle silną pozycję. Przypomnę, że Słowenia jest aktualnym Mistrzem Europy. Młody Luka Doncić czaruje cały świat, Goran Dragić zaczyna przygotowania do finałów NBA, a to tylko „wierzchołek góry lodowej”. Uczciwie trzeba przyznać, że na koszykarskim polu mamy czego zazdrościć tej nacji. W PLK wielu Słoweńców też odegrało bardzo istotną rolę, a można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wpłynęli na rozwój naszej ligi. Wystarczy wspomnieć takie nazwiska jak Andrej Urlep czy Goran Jagodnik.

W Anwilu przedstawiciele tego kraju również odcisnęli swoje piętno. Szczególnie jeśli chodzi o trenerów. Wspomniany Urlep poprowadził nas do pierwszego Mistrzostwa Polski, a później jeszcze kilku jego rodaków zasiadało na naszej ławce. Nawet obecny szkoleniowiec Anwilu, Dejan Mihevc, pochodzi z tego państwa.

Wśród tych wszystkich słoweńskich trenerów był ktoś wyjątkowy. Ktoś uważany za prawdziwą legendę w swoim kraju. Prawdziwy „ojciec chrzestny” słoweńskiej koszykówki. Przez niektórych dziennikarzy nazywany nawet „bogiem”. Trener Zmago Sagadin jest bez wątpienia postacią ciekawą i mimo że jego przygoda we Włocławku nie trwała zbyt długo, to i tak warto przypomnieć tę historię.

Zmago SagadinFOTO: Aljaz Mocnik / Kzs.si

Ojciec chrzestny słoweńskiej koszykówki

Sagadin swoją karierę rozpoczął już w 1974 roku, gdy objął zespół Libela Celje ze swojej rodzinnej miejscowości. W 1981 roku przeniósł się do KK Maribor, a od 1985 roku pracodawcą tego szkoleniowca była Olimpija Lublana.

Właśnie z tym ostatnim zespołem „wypłynął na szerokie wody”. W tym czasie Słowenia odłączyła się od Jugosławii i Sagadin mógł w pełni wykorzystać swój warsztat, bo stracił silnych rywali. Praktycznie z miejsca Olimpija została prawdziwym hegemonem raczkującej ligi słoweńskiej. Sagadin poprowadził ten zespół do trzech mistrzostw oraz krajowych pucharów z rzędu. W sezonie 1993/1994 wywalczył nawet FIBA European Cup, a był to wówczas drugi poziom europejskich pucharów (wyżej tylko Euroliga).

Pozycja Sagadina w Słowenii była niepodważalna, więc nic dziwnego, że został pierwszym, historycznym trenerem reprezentacji tego kraju. W 1992 roku wprowadzał swoją ojczyznę do koszykarskiego świata. Dla federacji pracował przez rok, ale w 1994 roku powrócił na to stanowisko, aby poprowadzić Słowenię na Eurobaskecie 1995 (12 miejsce).

Sagadin gwarantem sukcesu

Po sukcesach w stolicy Słowenii postanowił spróbować swoich sił za granicą. Na rozgrywki 1995/1996 trafił do chorwackiego KK Split, wówczas grającego pod nazwą KK Croatia Osiguranje, a lata wcześniej święcącego europejskie triumfy jako słynna Jugoplastika. Klub z tradycjami, ale podczas tej przygody Sagadin nie zawiesił kolejnego złota na swojej szyi. W lidze oraz pucharze zajął drugie miejsce. Cibona Zagrzeb była poza zasięgiem.

W 1996 roku Sagadin wrócił do Lublany i spędził tutaj sześć kolejnych sezonów. Był to okres jeszcze bardziej obfity niż za pierwszym razem. Olimpija dołożyła do swojej kolekcji pięć kolejnych mistrzostw oraz sześć pucharów. Złotego medalu nie zdobyli tylko w rozgrywkach 1999/2000, gdy niespodziewanie odpadli z późniejszym triumfatorem – KK Krka. W kolejnym sezonie Sagadin i jego ekipa wzięli jednak srogi rewanż na klubie z Novo Mesta.

To, że Olimpija wygrywała regularnie na lokalnym podwórku, było już normą. Dlatego większy podziw budzą sukcesy na arenie międzynarodowej. W sezonie 2001/2002 wystartowała po raz pierwszy Liga Adriatycka, czyli rozgrywki skupiające klubu z całej byłej Jugosławii. Konkurencja silniejsza niż w lidze słoweńskiej, ale to nie powstrzymało Sagadina. Szkoleniowiec poprowadził Olimpiję do triumfu w tych rozgrywkach. Do dzisiaj jest to jedyne zwycięstwo słoweńskiej ekipy w Lidze Adriatyckiej.

Jeszcze większe wrażenie robi wyczyn Sagadina w Eurolidze podczas sezonu 1996/1997. Olimpija dotarła wówczas do Final Four i stanęła na trzecim stopniu podium! Nie mieli łatwej drogi, bo w TOP 16 rywalem słoweńskiej drużyny była Cibona Zagrzeb, która wygrała pierwsze spotkanie. Olimpija jednak doprowadziła do wyrównania, a następnie zwyciężyła w decydującym spotkaniu na terenie rywala. Taki sam scenariusz miał miejsce w ćwierćfinale, gdy ich rywalem była włoska Olimpia Mediolan. Taki wyczyn „słabej” Olimpiji nie mógł przejść bez echa.

W Lublanie osiągnięcia Sagadina były chyba znacznie większe niż oczekiwania. Dlatego kolejny raz postanowił spróbować czegoś nowego. Znowu nie oddalił się zbyt daleko od domu, bo w 2002 roku jego nowym pracodawcą została Crvenza Zvezda Belgrad. Jako szkoleniowiec „Czerwonej Gwiazdy” przez dwa lata nie zwojował lokalnego podwórka, ale i tak zdołał wywalczyć Puchar Serbii i Czarnogóry2004 roku.

Belgrad nie był chyba idealnym miejscem dla Sagadina, bo na sezon 2005/2006 wrócił do swojej ukochanej Lublany. Efekt? Kolejne mistrzostwo oraz puchar!

Wyprawa poza Bałkany

Sagadin cały czas szukał nowych wyzwań. Dlatego w 2006 roku trafił do Lietuvosu Rytas Wilno. Po raz pierwszy opuścił Bałkany. W lidze litewskiej oraz pucharze Zalgiris Kowno był za mocny i Sagadina musiało zadowolić drugie miejsce. Srebrny medal wywalczył również na arenie europejskiej, ale w tym przypadku należy to odbierać jako sukces. Lietuvos dotarł aż do finału ULEB Cup, gdzie musiał uznać wyższość słynnego Realu Madryt.

Patrząc na dotychczasową karierę Sagadina, mogliśmy oczekiwać kolejnego powrotu do ojczyzny, ale jednak nie tym razem. Ze względu na problemy zdrowotne Słoweniec musiał przez rok odpocząć od koszykówki, a później podjął zupełnie nową misję…

Prawdziwy mentor

Nazywam Sagadina „ojcem chrzestnym” słoweńskiej koszykówki nie tylko ze względu na liczne sukcesy. Tych na pewno nie można odmówić temu szkoleniowcowi, bo wywalczył aż ok. 23 różne trofea! Do tego potrafił zaistnieć na europejskiej arenie. To budzi szacunek, ale nie o to chodzi w tym określeniu. Sagadin był główną postacią w Słowenii po uzyskaniu niepodległości. Można powiedzieć, że rozkręcał koszykówkę w swojej ojczyźnie. Podłożył solidne fundamenty pod dzisiejsze sukcesy tej nacji.

Sagadin miał ogromny wpływ na rozwój wielu zawodników, którzy wyrośli na prawdziwe gwiazdy w Europie. Wielu chłopakom pomógł w karierze i wzniósł ich na wyższy poziom. Wystarczy wspomnieć takie nazwiska jak Beno Udrih, Primoz Brezec, Sarunas Jasikevicius, Marko Milić, Sani Becirović, Gregor Fucka, Jurica Golemac, Jasmin Hukić, Klemen Prepelić, Ariel McDonald, Bostjan Nachbar, Jiri Welsch, Vladimir Stepania czy Nikola Vujcić. To nie są anonimowi koszykarze, a wielu z nich robiło karierę nawet w NBA. Wszyscy w początkowych latach swojej kariery współpracowali z Sagadinem i wiele wynieśli z nauk tego doświadczonego trenera. Można powiedzieć, że to najbardziej znane „dzieci” słoweńskiego szkoleniowca.

Był „ojcem chrzestnym” nie tylko dla zawodników, ale również dla trenerów. Sagadin wręcz wychował całe pokolenie słoweńskich szkoleniowców. Część zaczynała w roli jego asystentów, a dla innych był po prostu prawdziwym mentorem. Wielu błyszczało później w Europie, a niektórych możemy bardzo dobrze kojarzyć z PLK. Przykłady? Saso Filipovski, Tomo Mahorić, Aleksandar Trifunović, Neven Spahija czy Jure Zdovc. To też „dzieci Sagadina”.

Misja we Włocławku

Po sezonie spędzonym na Litwie oraz roku odpoczynku Sagadin był gotowy na kolejne wyzwanie. Przed sezonem 2008/2009 podpisał kontrakt z Anwilem i to był prawdziwy hit! Trafił do nas szkoleniowiec uznawany za legendę na Bałkanach. Prawdziwy łowca trofeów. Prezes Zbigniew Polatowski, po przypadku Urlepa, wierzył w budowanie zespołu od trenera i nie miał oporów, aby obsadzić to stanowisko prawdziwą gwiazdą. Legenda Sagadina to nie tylko rewelacyjne wyniki, ale również mordercze treningi oraz dbałość o detale. To była droga do kolejnego sukcesu w oczach naszego prezesa.

Co ciekawe, kontrakt Sagadina nie opiewał na jakąś astronomiczną kwotę. Sam Słoweniec przyznawał, że dla niego ważniejsza są inne czynniki. Pracę we Włocławku traktował jak nowe, bardzo atrakcyjne, wyzwanie. Chwalił organizację klubu czy bazę treningową, a jeszcze ważniejsze było to, że mógł u nas budować drużynę od podstaw. Dodatkowo prezes Polatowski zapewnił Słoweńcowi pełną swobodę działania. Sagadin podejmował wszelkie decyzje kadrowe oraz decydował nawet o naszych rywalach sparingowych. Wymarzone warunki pracy dla każdego trenera!

Miłe początki…

Po przybyciu do Włocławka nasz nowy trener był zachwycony tym, co zastał. Chwalił naszych młodych zawodników, a niektórym wróżył nawet europejską karierę. Na efekty pracy Sagadina też nie trzeba było długo czekać. W okresie przygotowawczym Anwil był jak maszyna. Wygraliśmy wszystkie sparingi! Wiadomo, że mecze towarzyskie nie są żadnym wyznacznikiem, ale bilans 11-0 pozwalał patrzeć w przyszłość z optymizmem. Anwil znowu sprawiał wrażenie WIELKIEGO i gotowego do walki o najwyższe cele. Wszystko układało się perfekcyjnie.

Do czasu…

Trudny charakter Sagadina…

„Zimny prysznic” przyszedł bardzo szybko. Inaugurowaliśmy sezon na wyjeździe z Kotwicą Kołobrzeg i niespodziewanie ulegliśmy 96:94. Później wygraliśmy ze Sportino Inowrocław oraz Górnikiem Wałbrzych, ale w czwartej kolejce zanotowaliśmy kolejną porażkę. Tym razem z Polonią Warszawa 89:87. Obie wpadki były minimalne, ale przegrana to przegrana. Bilans 2-2 na starcie sezonu nie był odbierany z uśmiechem.

Trudny charakter Sagadina też dał o sobie znać bardzo szybko. Po początkowych zachwytach przyszła pora na ciągłe pretensje i narzekania. Światło na współpracę ze Słoweńcem rzucił Andrzej Pluta w swojej książce. Trener rzeczywiście serwował swoim graczom ciężkie treningi i zwracał uwagę na najmniejsze detale, ale nie to było najgorsze. Sagadin miał wygórowane mniemanie o samym sobie i nie szanował nie tylko rywali, ale nawet własnych podopiecznych. Szczególnie dołował naszą młodzież i bywał przy tym bardzo chamski.

Wspomniany Pluta jest legendą nie tylko naszego klubu, ale również całej ligi. Wszyscy znają zalety, etykę pracy oraz klasę Pana Andrzeja. Z Sagadinem przeżył jednak ciężkie tygodnie. Słoweniec odstawiał Plutę na dalszy tor. Zrobił z tego świetnego rzucającego obrońcy rezerwowego. Praktycznie w ogóle nie wykorzystywał jego walorów. Co więcej, ostro krytykował na każdym kroku. Tak powstał konflikt. Doszło nawet do sytuacji, że Sagadin nie chciał mieć Pluty w swoim zespole, a Pluta nie chciał grać dla Sagadina.

Legendarny malkontent

Nie tylko Pluta był „ofiarą” trenera. Sagadin głośno kwestionował talent i umiejętności niemal wszystkich swoich graczy. Zawodnicy, których chwalił przed sezonem, nagle okazali się „do niczego”. Pozytywnych słów nie szczędził za to rywalom. Praktycznie u każdego naszego przeciwnika dostrzegał koszykarza, który przewyższał Anwilowców i którego chciałby w swojej ekipie. Mówił o tym głośno.

Jak widać, Sagadin lubił gadać i to właśnie doprowadziło do zguby Słoweńca we Włocławku. Przysłowiową „czarę goryczy” przelał wywiad, którego trener udzieli tygodnikowi „Basket”. Sagadin otwarcie chwalił tam zawodników rywali i narzekał na talent swoich podopiecznych. Zarzucał klubowi brak środków finansowych na kolejnego podkoszowego, po tym, jak kontuzji doznał Milos Paravinja. Najgorsze jednak, że życzył mistrzostwa naszym rywalom!

Te wypowiedzi ugodziły w dobre imię klubu i poruszyły nawet przedstawicieli naszego głównego sponsora. Pod naciskami firmy Anwil prezes Polatowski mógł zrobić tylko jedno i zakończył współpracę ze Słoweńcem. Podejrzewam, że to był tylko pretekst. Kluczowy i potrzebny, ale ciągle pretekst. Wszyscy mieli raczej świadomość tego, jak ten trener wyniszcza zespół od środka i próżno było szukać optymizmu na najbliższą przyszłość.

Dla Sagadina to był prawdziwy szok. W swojej dotychczasowej karierze nigdzie nie pracował tak krótko i nie został zwolniony w tak specyficznych okolicznościach. Nie krył swojego oburzenia. Miejsce Słoweńca zajął Igor Griszczuk. Sagadin uważał, że działacze Anwilu popełnili ogromny błąd. Zarzucał naszemu nowemu trenerowi brak doświadczenia. Całe szczęście, że ten „błąd” dostarczył nam dwa medale do kolekcji…

Ta historia pokazuje, że przy doborze trenera nie można patrzeć tylko i wyłącznie na sukcesy czy doświadczenie. Ważną rolę odgrywa również wiele innych czynników, w tym umiejętność budowania relacji interpersonalnych.

Legenda u schyłku kariery

Po nieudanej przygodzie we Włocławku słoweński szkoleniowiec wrócił do pracy w sezonie 2009/2010. Przeniósł się bliżej domu i objął KK Zadar. W lidze chorwackiej zdobył wicemistrzostwo. Lepsza była Cibona Zagrzeb. W finale ekipa Sagadina wygrała dwa pierwsze mecze i to na wyjeździe, ale poległa w trzech kolejnych.

Lata 2011-2014 spędził w swojej ojczyźnie i trenował Helios Domzale. Tutaj cudów też zabrakło. Dwukrotnie tylko dotarł do finału pucharu krajowego. Przed sezonem 2014/2015 trafił do MZT Skopje, ale bardzo szybko został zwolniony. W formie ciekawostki dodam, że podczas tego sezonu macedoński zespół miał aż pięciu trenerów (w tym znani z naszych realiów Boban Mitev i Ales Pipan).

Ten nieudany epizod oznaczał zakończenie kariery trenerskiej Sagadina, ale cały czas pozostawał blisko koszykówki. Jego legenda ciągle działa na wyobraźnię, więc pracował jako komentator, konsultant czy mentor.

2 odpowiedzi do “Słoweński bóg koszykówki”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *