Nic nie może wiecznie trwać i każda piękna przygoda ma swój koniec. Szymon Szewczyk wypełnił swój ostatni kontrakt z Anwilem i otrzymaliśmy oficjalny komunikat o nieprzedłużeniu umowy.
Już przed sezonem było wiadomo, że „Szewcu” ma przed sobą ostatnie rozgrywki w karierze. Najpierw pomagał „Rottweilerom” w treningach, a ostatecznie trener Przemysław Frasunkiewicz po raz kolejny przygarnął weterana pod swoje skrzydła. Teraz współpraca dobiegła końca, a mecz z cypryjskim Keravnos BC był ostatnim występem Szewczyka w koszulce Anwilu. Emocje ciągle mnie nie opuszczają.
Przed sezonem kibice Anwiluwybrali„Drużynę 30-lecia”. Do elitarnej dziesiątki trafił m.in. Gerrod Henderson. Głosy na Amerykanina spływały w pokaźnych ilościach, bo ostatecznie zajął trzecie miejsce wśród obrońców oraz piąte bez podziału na pozycje.
W ramach obchodów naszego 30-lecia w PLK emerytowany rozgrywający ponownie zawitał we Włocławku. Henderson był gościem specjalnym w Hali Mistrzów podczas meczu ze Startem Lublin. Anwil wygrał to spotkanie 86:63, ale odnoszę wrażenie, że główną uwagę skupił na sobie właśnie Gerrod, który obserwował pojedynek z poziomu trybun. Wizyta Amerykanina to było prawdziwe show. Nie brakowało zbijania piątek, wspólnych zdjęć czy odpowiedniego uhonorowania naszego byłego zawodnika. Fani byli zachwyceni, a Henderson tylko to wszystko nakręcał, bo nic nie stracił ze swojej charyzmy i widać było, że jest w swoim żywiole.
Przy okazji tego wydarzenia pewni znani w środowisku dziennikarze zakwestionowali wybór Hendersona do tak elitarnego grona. Czy słusznie?
Za nami 41. edycja Mistrzostw Europy. Cóż to był za turniej! Gwiazdy światowego formatu, mnóstwo emocji – po prostu koszykarski karnawał. Dla nas najważniejsza była jednak postawa biało-czerwonych. Reprezentacja Polski zaskoczyła wszystkich i zakończyła zmagania w czołowej czwórce! Doszliśmy dalej niż prawdziwe potęgi i tego nikt nam nie zabierze! Miniony EuroBasket to jeden z największych sukcesów w naszej historii, a ćwierćfinałowy mecz ze Słowenią to chyba najlepszy występ KoszKadry, który miałem przyjemność oglądać.
Tytuł mistrzowski ostatecznie wywalczyła Hiszpania, ale o prym rywalizowało wiele postaci, które są lub były związane z naszym Anwilem. Jak sobie poradzili? Zapraszam na mały przegląd 😉 .
Niedługo przypada okrągła rocznica debiutu naszego zespołu w najwyższej klasie rozgrywkowej. To już 30 LAT, od kiedy wkroczyliśmy pewnym krokiem na salony i przez te trzy dekady nieprzerwanie utrzymujemy swoje miejsce w elicie. Z zespołów aktualnie grających w PLK żaden inny nie ma tak długo trwającej obecnie serii. Prawdziwy powód do dumy!
Z tej wyjątkowej okazji nasz klub zorganizował wybory „Drużyny 30-lecia”. Nie lada gratka, a ja uwielbiam takie atrakcje, więc po prostu musiałem oddać swój głos. Podobnie było pięć lat temu, gdy wybieraliśmy drużynę z okazji 25 lat w elicie.
Tym razem przedstawiam nie tylko moją drużynę 30-lecia, ale także dwa dodatkowe składy zbudowane na podstawie najpopularniejszych statystyk.
Jonah Mathews był prawdziwym objawieniem PLK. Podejrzewam, że przerósł wszelkie oczekiwania, a na pewno moje. Przychodził do Anwilu z ligi szwedzkiej, gdzie dobrze sobie radził, ale koszykarskie rozgrywki w tym północnoeuropejskim kraju raczej nie pobudzają wyobraźni. Przewidywałem, że Amerykanin raz na jakiś czas odpali, ale w ogólnym rozrachunku nie przeskoczy pewnego poziomu. Tymczasem Mathews szalał w niemal każdym meczu i nic dziwnego, że zwrócił na siebie uwagę skautów z całego świata. Teraz wykonał wielki krok w swojej karierze i wypłynął na „szerokie wody”.
Anwil nie występuje w żadnych europejskich pucharach podczas obecnego sezonu. To nie powinno dziwić po dramacie z poprzedniego roku… Muszą nam wystarczyć regionalne rozgrywki European North Basketball League, co i tak jest miłym urozmaiceniem oraz dodatkową atrakcją.
W ramach europejskich pucharów rozpatrujemy następujące rozgrywki (kolejność wg hierarchii):
Euroliga
EuroCup
Liga Mistrzów
FIBA Europe Cup
Nie brakuje byłych „Rottweilerów”, którzy biegają obecnie po „europejskich parkietach” i to nie tylko w barwach polskich zespołów. Przypomnę, że nasz kraj reprezentują Śląsk Wrocław, Stal Ostrów Wielkopolski, Legia Warszawa oraz Trefl Sopot.
W sezonie 2020/2021 z całą pewnością nie brakowało zmian kadrowych w Anwilu. Momentami można było zapomnieć kto jeszcze gra w naszych barwach, a kto jest już poza zespołem. To tak z „przymrużeniem oka”. W „Rottweilerach” grało aż 21 zawodników. Z ekipy, która rozpoczynała sezon, odeszło od nas 7 graczy, czyli większość. Później przetasowań było jeszcze więcej. Część przychodziła, niektórzy zostawali na dłużej, a inni ponownie zmieniali barwy klubowe. Jeszcze kolejni wykorzystali szybkie zakończenie rozgrywek w wykonaniu Anwilu i postanowili dokończyć sezon w innych ligach.
Sprawdziłem, jak poradzili sobie nasi ex-koszykarze po opuszczeniu Włocławka.
Jakich koszykarzy kibice cenią najbardziej? Najskuteczniejszych? Na pewno, ale ta odpowiedź jest aż zbyt oczywista. Ja dodałbym do tego jeszcze pewne cechy charakteru – zadziorność czy waleczność. Nigdy nie miałem problemu z zaakceptowaniem porażki, ale zawsze niesamowicie bolał mnie brak odpowiedniego zaangażowania. Podejrzewam, że nie jestem osamotniony w takiej opinii. Dlatego do serc fanów basketu najszybciej trafiają zawodnicy, którzy swoje osiągi popierają właśnie walecznością. Do tej elitarnej grupy z całą pewnością należał Krzysztof Szubarga.
Popularny „Szubi” zakończył swoją ciekawą karierę po minionym sezonie. Ta decyzja wywołała spore poruszenie w całej koszykarskiej Polsce. Nic dziwnego, bo Szubarga, przez te wszystkie lata, wywalczył sobie ten szacunek na parkiecie. Przez kilka sezonów „Generał” reprezentował barwy naszego Anwilu, więc to dobra okazja, aby przypomnieć sylwetkę tego zawodnika. Szczególnie że włocławscy fani bardzo ciepło wspominają jego dokonania.
W 1999 roku przedświąteczna atmosfera we Włocławku została zakłócona, gdyż zaledwie dwa dni przed wigilią Anwilprzegrał na wyjeździe z PKK Szczecin. To była prawdziwa sensacja, gdyż gospodarze okupowali dolne rejony tabeli, a nasz zespół standardowo aspirował do mistrzostwa. Taka wpadka nie mogła przejść bez echa. W efekcie trener Eugeniusz Kijewski został zwolniony, a nowym szkoleniowcem włocławskiego zespołu został Danijel Jusup. Rządy chorwackiego szkoleniowca w naszym klubie to były bardzo gorące miesiące, które na pewno jeszcze kiedyś przybliżę.
Jusup bardzo szybko wprowadził swoją wizję składu. Marcus Timmons i Ted Jeffries opuścili nasze szeregi, a ich miejsce zajęli Dainius Adomaitis oraz Ivan Grgat. Wielu kibiców przyjęło te roszady ze sporym niezadowoleniem.
Tego drugiego, legendarny komentator Jerzy Polak, porównał kiedyś do „Wielkiego Ptaka z Ulicy Sezamkowej”. Było to nawiązanie do specyficznej motoryki chorwackiego środkowego. Niektóre komentarze przechodzą do historii i tak też było tym razem. Sam Grgat to jednak ciekawy zawodnik, którego sylwetkę warto przypomnieć.
Słowenia to mały, ale podobno bardzo urokliwy kraj. Podobno, bo niestety nigdy tam nie byłem, ale relacje znajomych oraz zdjęcia pozwalają mi wierzyć w te doniesienia.
Dla nas najważniejsze jest jednak, że koszykówka ma tam niezwykle silną pozycję. Przypomnę, że Słowenia jest aktualnym Mistrzem Europy. Młody Luka Doncić czaruje cały świat, Goran Dragić zaczyna przygotowania do finałów NBA, a to tylko „wierzchołek góry lodowej”. Uczciwie trzeba przyznać, że na koszykarskim polu mamy czego zazdrościć tej nacji. W PLK wielu Słoweńców też odegrało bardzo istotną rolę, a można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wpłynęli na rozwój naszej ligi. Wystarczy wspomnieć takie nazwiska jak Andrej Urlep czy Goran Jagodnik.
W Anwilu przedstawiciele tego kraju również odcisnęli swoje piętno. Szczególnie jeśli chodzi o trenerów. Wspomniany Urlep poprowadził nas do pierwszego Mistrzostwa Polski, a później jeszcze kilku jego rodaków zasiadało na naszej ławce. Nawet obecny szkoleniowiec Anwilu, Dejan Mihevc, pochodzi z tego państwa.
Wśród tych wszystkich słoweńskich trenerów był ktoś wyjątkowy. Ktoś uważany za prawdziwą legendę w swoim kraju. Prawdziwy „ojciec chrzestny” słoweńskiej koszykówki. Przez niektórych dziennikarzy nazywany nawet „bogiem”. Trener Zmago Sagadin jest bez wątpienia postacią ciekawą i mimo że jego przygoda we Włocławku nie trwała zbyt długo, to i tak warto przypomnieć tę historię.