Rozmontowani przez „Gigantów” z Antwerpii

Od jakiegoś czasu każdy mecz w Lidze Mistrzów jest dla nas na „wagę złota”. Czas na wszelkie wpadki już dawno minął. Niestety, w najważniejszym momencie nasz zespół kolejny raz zawiódł. Anwil rozegrał w Antwerpii bardzo słabe spotkanie i musiał uznać wyższość gospodarzy. Telenet Giants zwyciężył 99:87.

Rolands Freimanis (Telenet Giants Antwerpia - Anwil Włocławek)FOTO: championsleague.basketball
  1. Początek meczu był obiecujący. Graliśmy szybko i skutecznie, co zaowocowało prowadzeniem 7:15. W związku z takim obrotem spraw trener gospodarzy, Christophe Beghin, poprosił o przerwę na żądanie i to totalnie odmieniło obraz spotkania. Poprawie uległa koncentracja graczy Giants, a nasz zespół za bardzo się rozluźnił. Telenet uzyskał optyczną przewagę, ale Anwil długo utrzymywał się w grze.

  2. Dopiero pod koniec drugiej kwarty ekipa z Antwerpii zaliczyła serię punktową, która pozwoliła im odskoczyć i zejść do szatni przy prowadzeniu 50:43. Dla Telenetu to był prawdziwy „wiatr w żagle” i w drugiej części spotkania zaczęli grać jeszcze lepiej. Anwil nie potrafił tego przełamać i mecz przerodził się w taką małą dominację gospodarzy.

  3. Swoją szansę mieliśmy jeszcze w czwartej kwarcie, gdy zmniejszyliśmy straty do rezultatu 81:77. Zdecydowanie zabrakło jednak „zimnej krwi”, aby przejąć to spotkanie, a Telenet nie dopuścił już do podobnej sytuacji. Ostatnie minuty przebiegły wręcz w klimacie ośmieszania naszej defensywy przez zespół gospodarzy.

  4. Po stronie Anwilu najbardziej zawiodła obrona. Popełnialiśmy sporo błędów w ustawieniu i bardzo często byliśmy spóźnieni. Telenet bardzo aktywnie i szybko operował piłką, a to było dla nas zbyt wiele. Zanotowali aż 29 asyst i po prostu rozmontowali nas swoją grą zespołową. Gospodarze dość łatwo dochodzili do dogodnych pozycji rzutowych. Ich główną bronią nie były jednak rzuty z dystansu, bo o wiele większą krzywdę zrobili nam pod koszem.

  5. „Giganci” dysponują jednym z najgorszych ataków w całej Lidze Mistrzów, a nam rzucili aż 99 punktów, co jest ich najlepszym wynikiem w bieżącym sezonie. Komentarz wydaje się zbędny…

  6. Przegraliśmy również walkę o zbiórki 42:37. Cyfry nie pokazują zdecydowanej przewagi, ale wizualnie można było odnieść wrażenie, że „trumna” była tego dnia strefą Giants. Kilka razy stanowczo zbyt łatwo pozwoliliśmy przeciwnikom na ponowienie akcji.

  7. Ofensywa Anwilu za bardzo skupiała się na grze indywidualnej. Nie konstruowaliśmy swoich akcji, a polegaliśmy na potencjale naszych czołowych graczy. W momentach grania zespołowego potrafiliśmy niwelować straty, a granie indywidualne nie przekładało się na sukces w dalszej perspektywie. Zabrakło odpowiedniej energii do przerzucenia rywali za pośrednictwem takich zagrań. Przez całe spotkanie Anwil zanotował jedynie 11 asyst, co jest rezultatem wręcz katastrofalnym.

  8. Zanotowaliśmy 15 strat. Zdarzały się mecze o wiele gorsze pod tym względem, ale odniosłem wrażenie, że w Antwerpii nasze złe podania zbyt wiele razy otwierały drogę do bardzo łatwych kontrataków. Czasami Telenet miał wręcz rozłożony czerwony dywan prosto do naszego kosza.

  9. Drażniła mnie ilość fauli w sytuacjach 2+1, których się dopuściliśmy. Czasami to były wręcz dziecinne przewinienia, po których z niedowierzaniem łapałem się na głowę, a gospodarze otrzymywali gratisowe punkty. Na dodatek takie sytuacje jeszcze bardziej nakręcały naszych przeciwników.

  10. Anwil trafiał z linii rzutów wolnych na poziomie 8/14, co daje 57 %. W tym meczu nie był to może czynnik, który mógł zadecydować o zwycięstwie, ale taka skuteczność naszego zespołu w fundamencie koszykówki i tak bardzo mnie boli. Słabiutko…

  11. W Antwerpii totalnie zawiódł Shawn Jones. Od dłuższego czasu Amerykanin jest pewnym punktem naszego zespołu, ale podczas tego spotkania był cieniem samego siebie. Zupełnie nie mógł znaleźć swojego rytmu na parkiecie, a na dodatek szybko popadł w problem z faulami, co zupełnie ograniczyło jego poczynania. Bez wsparcia Jonesa nasza gra pod koszem strasznie kulała.

  12. Bardzo dobre zawody rozegrał Rolands Freimanis. Łotysz obchodził tego dnia urodziny i uczcił to naprawdę niezłym występem indywidualnym. Silny skrzydłowy był naszą ostoją w ofensywie. Grał rozważnie, z pełnym zaangażowaniem i nie forsował rzutów. Freimanis zapisał na swoim koncie 21 punktów na skuteczności 9/12 z gry, a do tego dołożył 8 zbiórek. Wydaje mi się, że to jeden z lepszych występów Łotysza w koszulce Anwilu.

  13. Ricky Ledo (21 pkt) trafił kilka fenomenalnych rzutów w swoim stylu, ale nie wszedł w tryb seryjnego zabójcy, tak jak miewa w zwyczaju. Amerykanin potrafił zaskoczyć, ale nie przejął tego spotkania i nie był największą gwiazdą na parkiecie.

  14. Tony Wroten w dużej mierze, standardowo, bazował na swoich umiejętnościach indywidualnych w grze jeden na jednego, ale mam wrażenie, że jako jedyny z naszych zawodników od czasu do czasu potrafił również coś wykreować. Amerykanin posłał kilka naprawdę niezłych podań. Z drugiej jednak strony niektóre z jego piłek były adresowane z niedostateczną precyzją, co kończyło się stratami. Pod względem wjazdów na kosz też było podobnie, czasami zachwycał, a czasami czegoś brakowało do szczęścia. Wroten zapisał na swoim koncie 14 punktów, 6 asyst, 4 zbiórki, ale również aż 6 strat.

  15. Na swoich umiejętnościach indywidualnych strasznie bazował również Chris Dowe. W pewnym momencie te szarże na kosz w wykonaniu Amerykanina zaskakiwały i budziły podziw, ale później przypominały bardziej „uderzanie głową w mur”. Głowa naszego rozgrywającego bywała zbyt gorąca. Potrafił, szczególnie w pierwszej połowie, rewelacyjnie pociągnąć grę zespołu, ale później chyba za bardzo uwierzył we własne umiejętności i chaos kierował jego poczynaniami. Dowe zapisał na swoim koncie 18 punktów5 zbiórek (wszystkie w ataku). Mam wrażenie, że przy wielu swoich wejściach na kosz był faulowany, ale gwizdki milczały. Ogólnie sędziowanie tego dnia pozostawiało wiele do życzenia.

  16. Bardzo efektywne minuty zaliczył Jakub Karolak. Nasz obwodowy ma spore problemy z „wejściem w mecz” przy krótkim wymiarze czasu, ale w Antwerpii spełnił oczekiwania. Karolak był bardzo aktywny i przede wszystkim pewny swoich decyzji. Już podczas niedawnego meczu z Legią zaimponował formą, a teraz potwierdził dobrą dyspozycję. W jego przypadku to cieszy podwójnie. Podczas tego ostatniego zrywu Anwilu to właśnie Karolak był czołową postacią. W całym meczu zaliczył 7 punktów, 3/3 z gry oraz 4 zbiórki. Oby wreszcie uwierzył w swoje możliwości i przy każdym wejściu na parkiet był prawdziwym wzmocnieniem dla zespołu.

  17. Michał Sokołowski grał bardzo niemrawo. Zabrakło wsparcia z jego strony w grze ofensywnej. „Sokół” miał spore problemy z podejmowaniem decyzji. W niektórych sytuacjach sprawiał wrażenie, jakby bał się rzucać.

  18. Po stronie gospodarzy najbardziej zaimponowało mi dwóch zawodników. Pierwszy to Ibrahima Fall Faye. Silny skrzydłowy z Senegalu zaskakiwał swoją sprawnością i uniwersalnością. Pod koszem był bardzo ciężki do upilnowania oraz dwukrotnie skarcił nas z dystansu, gdy zostawiliśmy mu zbyt wiele miejsca (2/2 za trzy). Fall Faye cały czas zachowywał również trzeźwość umysłu. Nie dawał ponieść się emocjom i szukał najlepszych rozwiązań dla dobra zespołu. Senegalczyk zanotował 24 punkty, 7 zbiórek, 3 asysty3 przechwyty. Bezdyskusyjnie był największą gwiazdą tego spotkania.

  19. Drugim zawodnikiem „Gigantów”, którego na długo zapamiętam, jest Luka Rupnik. Słoweniec wspaniale reżyserował grę swojego zespołu. Sam też trafił kilka naprawdę trudnych rzutów. Rupnik zanotował 14 punktów9 asyst.

  20. Lotto Arenie pojawiło się blisko 100 kibiców Anwilu, którzy bardzo aktywnie dopingowali swój zespół. Nie było większych problemów, aby przebić się wokalnie, bo doping dla gospodarzy praktycznie nie istniał (więcej muzyki niż okrzyków fanów). Zdecydowaną większość tej grupy stanowiła włocławska emigracja. Do Antwerpii przybyli kibice mieszkający m.in. w Belgii, Holandii czy Wielkiej Brytanii. To idealny przykład na to, że gra Anwilu w europejskich pucharach wiąże się z jeszcze jednym pozytywem. Dzięki temu fani przebywający poza granicami naszego pięknego kraju mają okazje obejrzeć swój zespół na żywo, bo dla nich łatwiej jest dotrzeć do takiej Belgii niż do Włocławka. Chociażby ze względu na tych ludzi warto grać w Europie, bo dla nich to prawdziwe święto. Głośnym dopingiem udowodnili, jak wiele to dla nich znaczy. Repertuar wokalny może nie był zbyt skomplikowany, bo ciężko ogarnąć dłuższe pieśni kibicom nieuczęszczającym regularnie do Hali Mistrzów, ale prostymi przyśpiewkami też potrafili rozkręcić rewelacyjną atmosferę i świetnie się przy tym bawić. Kibice Anwilu kolejny raz pokazali swoją wielkość i udowodnili, że są prawdziwą dumą tego klubu!

  21. Porażka w Antwerpii już totalnie skomplikowała nasze szanse na awans do kolejnej rundy. Matematyczne wyliczenia pokazują, że cały czas możemy jeszcze spełnić swój cel, bo w tej grupie wszystko jest możliwe, ale lekko nie będzie. No cóż… My jesteśmy kibicami i pozostaje nam czekać na rozwój zdarzeń i wierzyć nawet w największe cuda!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *