Po dwóch porażkach z rzędu przyszedł czas na zwycięstwo. Graliśmy na wyjeździe z AZS Koszalin i odnieśliśmy pewną wygraną, ale bez fajerwerków. „Akademicy” prezentowali się bardzo słabo i wynik nawet przez chwilę nie był zagrożony, ale Anwil wcale nie zaprezentował wybitnej koszykówki. Ostatecznie zakończyło się na 76:91.
FOTO: azs.koszalin.pl
- Zacznę od AZS-u. „Akademików” ciężko nazwać drużyną. To bardziej zlepek kolesi, którzy niby potrafią grać w kosza, ale nie mają żadnego pomysłu. Współczuję kibicom z Koszalina, że muszą oglądać taką mizerię. AZS wygląda jak ekipa, która może powalczyć, ale raczej w rozgrywkach amatorskich. Po porażce z Anwilem ich ligowy bilans wynosi 0-6.
- Pozytywne wrażenie zostawił po sobie jedynie Marko Tejić. Serbski środkowy ładnie walczył o pozycje dla siebie i wykorzystywał nasze błędy. Jego dorobek to 17 punktów i 7 zbiórek.
- Reszta zawodników AZS, szczególnie jeśli chodzi o zagraniczny zaciąg, powinna raczej wziąć pod uwagę zmianę zawodu.
- Na tle takiego rywala prezentowaliśmy się o wiele lepiej. Kontrolowaliśmy całe spotkanie i nasze zwycięstwo nawet przez chwilę nie wydawało się zagrożone. Na początku trzeciej kwarty trochę przycisnęliśmy i wyszliśmy na prowadzenie 39:60. Wtedy stało się dla wszystkich jasne, że jest już „po herbacie”. Tak słabo grający AZS nie miał prawa myśleć o jakimś zrywie i zmianie swojego przeznaczenia.
- Ta rywalizacja przypominała raczej mecz sparingowy, gdzie różnica między zespołami była aż zanadto widoczna.
- Mimo bardzo pewnego zwycięstwa nie można powiedzieć, że Anwil rozegrał świetne spotkanie. Byliśmy momentami bardzo niemrawi i popełnialiśmy sporo błędów w obronie. Nasz atak również nie przypominał fali tsunami. To był raczej niezbyt porywisty sztorm, który jednak wystarczył, aby zmieść rywali z powierzchni ziemi. Momentami po prostu brakowało luzu i pewności w naszych poczynaniach.
- Chase Simon utrzymuje swoją wysoką formę. Pewna ręka Amerykanina znowu dała o sobie znać. Tym razem zdobył 16 punktów, notując 4/5 z obwodu. Kilka akcji Simona wyglądało na wręcz szalone, ale tak naprawdę, on wie, co robi i wszystko jest przemyślane. Ma po prostu tę pewność w swojej grze i to cieszy.
- Swój magazynek odblokował Walerij Lichodiej. Rosjanin zagrał świetne zawody w ofensywie. W 18 minut zdobył 23 punkty na świetnej skuteczności 8/10 z gry (w tym 4/6 za trzy) oraz 3/3 z wolnych. Do tego dołożył 6 zbiórek. To był dobry mecz Lichodieja, ale kilku błędów w obronie mógłby uniknąć.
- Podobało mi się jak zagrał Nikola Marković. Serb świetnie wykorzystywał swój spryt i doświadczenie. Zdobył w tym meczu 16 punktów. Mam nadzieję, że coraz lepiej odnajduje się w naszym zespole i jest to bardzo dobry znak, bo cały czas potrzebujemy mocnego Markovicia. Przydałoby się jednak, żeby dawał większe wsparcie „na deskach”.
- Graliśmy ze zdecydowanie słabszym rywalem, ale trener Igor Milicić chyba nie chciał popełnić tego samego błędu, co w starciu ze Spójnią. Kamil Łączyński cały czas zmaga się z problemami zdrowotnymi, ale przeciwko AZS wyszedł w pierwszej piątce i zagrał ponad 20 minut. Uważam, że przy takiej dysproporcji między zespołami, to była niepotrzebna eksploatacja naszego kapitana. Na szczęście dzisiaj rano nasz klub poinformował o zakontraktowaniu Aarona Broussarda. Ważny krok, któremu poświęcę oddzielny wpis.
- Jarosław Zyskowski jest cały czas „pod formą”. Wygląda, jakby nie mógł znaleźć dla siebie miejsca w nowym Anwilu. „Zyziu” potrafi jednak grać znacznie lepiej i wierzę, że w końcu nastąpi jego przebudzenie.
- Ciekawym przypadkiem jest Jakub Parzeński. Przez cały sezon bardzo zawodzi, więc mecz ze zdecydowanie słabszym rywalem i przy wyraźnej przewadze wydawał się idealną okazją na przełamanie. Center jednak nie wykorzystał tej okazji… Wytrzymał na parkiecie zaledwie 6 minut i w tym czasie popełnił 5 fauli… Brak słów! Oprócz 1 zbiórki w ataku nie zaprezentował nic godnego uwagi. Miał 0/1 z gry oraz 0/2 z wolnych. Przyznam szczerze, że moja cierpliwość do Parzeńskiego wisi już na włosku. Jego gra niczym mnie nie przekonuje! Jedynym atutem tego podkoszowego wydaje się polski paszport. Smutne, ale prawdziwe. Z taką formą, to powinien bardziej myśleć o grze w (bez obrazy) AZS Koszalin, a nie w Anwilu. Chociaż to pewnie też byłyby „za wysokie progi”. Nasz sztab szkoleniowy oczekiwał zapewne czegoś innego decydując się na jego usługi.
- RZUTY WOLNE!!!! To już stały punkt pomeczowych spostrzeżeń i mecz z AZS tego nie zmienił. Tym razem mieliśmy 13/24 z linii, co daje jakieś 54%. Fatum trwa… Wszyscy już zdają sobie sprawę z tej bolączki, a nasi koszykarze chyba stresują się na samą myśl rzucania osobistych. Najlepiej obrazuje to zachowanie Łączyńskiego, który po jednym z przestrzelonych rzutów wolnych zareagował, jakby decydowało to o zwycięstwie w całym meczu. Psychika naszych koszykarzy MUSI wreszcie się uspokoić, a klątwa MUSI zostać przełamana. To naprawdę niedoceniany, ale ważny element w koszykówce. Mamy do czynienia z doświadczonymi zawodowcami, więc w końcu muszą poprawić ten element. Prawda????