Kosztowny gigant z Białorusi

Zaledwie jeden podpis wystarczył, aby zespół Anwilu Włocławek stał się w nadchodzących rozgrywkach teoretycznym potentatem podkoszowym.

Takie informacje pojawiały się w mediach przed sezonem 2001/2002. Wszystko za sprawą nowego środkowego naszego zespołu. Do Anwilu trafił Alexander Koul. Wydawało się, że to gigantyczny transfer i to nie tylko pod względem gabarytów Białorusina.

Alexander Koul (Białoruś)FOTO: pressball.by

Koul imponował swoimi warunkami fizycznymi. Mierzył 213 cm wzrostu, a do tego był bardzo nabity, bo według niektórych źródeł jego waga dobijała do 140 kg. Prawdziwy „kawał mięsa” pod koszem. Rywale musieli poświęcać mnóstwo sił na „masowanie się” z tym gigantem.

W 2001 roku Białorusin miał już wyrobioną markę w Europie. Sezon wcześniej podpisać kontrakt z Kulem chciała ekipa Hoop Blachy Pruszyński Pruszków, ale oczekiwania finansowe centra był zbyt wysokie. Ówczesny prezes Anwilu, Zbigniew Polatowski, przyznawał, że prowadził negocjacje z Białorusinem praktycznie od trzech lat. W końcu dopięliśmy swego, ale na stole musiały pojawić się gigantyczne pieniądze. Do dzisiaj kontrakt Kula jest najwyższym w naszej historii.

Można powiedzieć, że prezes Polatowski zagrał „va banque”. Trzy poprzednie lata Anwil kończył ze srebrnym medalem. Za każdym razem musieliśmy uznać wyższość Śląska Wrocław. Joe McNaull górował nad naszymi środkowymi. David Van Dyke, Ivan Grgat czy Miladin Mutavdzić mieli dobre momenty, ale w ogólnym rozrachunku wypadali gorzej niż popularny „Józek”. Zakontraktowanie Kula miało automatycznie zmienić te proporcje. Przed sezonem 2001/2002 w drużynę Anwilu wpompowano niebotyczne pieniądze, aby wreszcie sięgnąć po upragnione Mistrzostwo Polski. „Ciśnienie” na zdetronizowanie rywala było tak wielkie, że podobno zapis w kontraktach nowych zawodników Anwilu uniemożliwiał im dołączenie do WKS-u w kolejnym sezonie. Wszystko przez przypadki Alana Gregova oraz Dainiusa Adomaitisa, którzy błysnęli w Polsce, reprezentując nasze barwy, a później przechodzili do Śląska.

Nadzieja białoruskiej koszykówki

Białoruś nie należy z całą pewnością do koszykarskich potentatów. Nam, za sprawą Igora Griszczuka, może kojarzyć się bardzo pozytywnie, ale w skali globalnej nie znaczyli i nie znaczą zbyt wiele. Nigdy nie mieli swojego przedstawiciela w NBA (Maalik Wayns to Amerykanin z krótką przygodą w najlepszej lidze świata, który dopiero lata później został naturalizowany). Koul miał to zmienić.

„Sasza” rozpoczął swoją karierę w barwach RTI Mińsk. Już w wieku nastoletnim był wyróżniającą postacią, zdecydowanie przerastał większość rywali oraz grał w reprezentacji. Taka postawa nie mogła przejść bez echa. Zachodni scouci szybko wypatrzyli Koula i Białorusin w 1994 roku przeniósł się do USA. Trafił na uniwersytet George Washington.

Wydawało się, że „amerykański sen” środkowego może się ziścić i bramy NBA staną otworem dla Koula. W NCAA spisywał się bardzo przyzwoicie, notując 13,5 punktów; 7,2 zbiórki oraz 1,5 bloków. Imponował również skutecznością, bo trafiał 61 % rzutów z gry. Nie czynił jednak takich postępów, jakie zakładali amerykańscy szkoleniowcy. To zadecydowało i odbiło się podczas draftu w 1998 roku, bo żaden z zespołów NBA nie zdecydował się na wybór tego giganta. „Amerykański sen” prysł i Koul postanowił wrócić do Europy.

Swój talent i wzrost przeniósł do Turcji. W kraju na granicy dwóch kontynentów spędził trzy kolejne lata. Reprezentował barwy takich klubów jak Turk Telekom, Kombassan Konya oraz Galatasaray Stambuł. Poznał smak rywalizacji nie tylko w lokalnych rozgrywkach, ale również w europejskich pucharach.

Nadzieja włocławskiej koszykówki

„Sasza” trafił do Włocławka w wieku 26 lat i miał już spory „bagaż doświadczenia”. To pozwalało wierzyć, że Anwil pozyskał gracza, który poprowadzi nas do upragnionego tytułu.

W polskiej lidze Koul rzeczywiście górował pod względem fizycznym nad większością rywali. Przeciwnicy mieli spory problem, aby przestawić w „pomalowanym” naszego środkowego. Mówiąc kolokwialnie, to był prawdziwy „kloc”, a walka z nim nie należała do łatwych i przyjemnych.

Pamiętam inaugurację sezonu 2001/2002. Graliśmy na wyjeździe z Notecią Inowrocław. Praktycznie w pierwszej akcji gospodarzy Piotr Czaska wchodził na kosz, ale zatrzymał się na Białorusinie jak na jakieś ścianie. Pierwsza ofensywna akcja naszego zespołu również została zaplanowana na Koula, który z łatwością wywalczył sobie miejsce pod koszem i zdobył punkty półhakiem. Anwil wygrał to spotkanie 67:84, a nasz nowy center zdobył 8 punktów.

Koul imponował gabarytami, ale przez to cierpiała jego mobilność, co przekładało się m.in. na problemy z faulami oraz zbyt częste przegrywanie walk o zbiórki. Przy znacznie zwinniejszych rywalach miewał problemy.

„Sasza” miał dobre momenty w PLK pod względem indywidualnym. We Wrocławiu przegraliśmy 91:82, ale Białorusin zdobył aż 27 punktów. Błysnął również w trzecim meczu półfinałowym z Prokomem Trefl Sopot. Anwil wygrał 86:64, a do tego zwycięstwa poprowadził nas właśnie Koul, który rzucił 24 punkty. Wtedy wydawało się, że nasz zespół jest na prostej drodze do finału. Wydarzyła się jednak katastrofa i pozostały zmagania o brąz, który zresztą też przegraliśmy ze Stalą Ostrów Wielkopolski. Ten rezultat powoduje, że do dzisiaj sezon 2001/2002 odbierany jest jako spore rozczarowanie. Wielkie pieniądze nie poszły w parze z wynikami.

O wiele lepiej było na „europejskiej arenie”, bo rywalizowaliśmy w Pucharze Saporty i dotarliśmy aż do półfinału, co jest historycznym osiągnięciem. Koul również miał kilka niezłych momentów w tych rozgrywkach. Wystarczy wspomnieć pierwszy mecz ćwierćfinałowy z Panioniosem Ateny. Anwil przegrał 83:74, ale to była strata, którą udało się odrobić we Włocławku. W Grecji trzymała nas „w grze” właśnie dobra gra Białorusina, który zanotował 23 punkty5 zbiórek.


Jak widać, „Sasza” potrafił zaskakiwać, ale jego przygoda w naszym klubie i tak jest odbierana jako rozczarowanie. Po pierwsze, wszyscy oczekiwali, że zawodnik z taką pensją oraz takimi możliwościami będzie miał o wiele więcej niezapomnianych momentów. Było za mało dominacji z jego strony. Po drugie, niemal przez całe rozgrywki Koul borykał się z problemami zdrowotnymi. W jego kolanie wykryto brak chrząstki, co było efektem niezaleczonej kontuzji jeszcze z czasów gry w USA. Pod koniec listopada pojawiło się nawet widmo straty całego sezonu. Ostatecznie Koul wrócił na parkiet, ale pauzował od początku grudnia do końcówki lutego. W międzyczasie kilka razy próbował trenować normalnie, ale następował „bunt” kolana i absencja Białorusina tylko się przedłużała. Te problemy zdrowotne też na pewno wpłynęły na formę „wielkiej nadziei włocławskiej koszykówki”.

W PLK statystyki Koula oscylowały w okolicach 10,8 puntów oraz 4,1 zbiórek na mecz. Podobnie było w Pucharze Saporty, gdzie notował 11,9 punktów4,1 zbiórek.

Koul po drugiej stronie barykady

Wspomniałem o klauzuli zabraniającej naszym nowym zawodnikom bezpośrednie przejście do Śląska w kolejnych rozgrywkach. Okazało się jednak, że to były groźby bez pokrycia lub nie obowiązywały np. przez jakieś zaległości finansowe. Koul nie zachwycał we Włocławku, ale ekipa z Wrocławia i tak postanowiła sprowadzić tego środkowego. Długo trwały zawirowania formalne, Białorusin trenował z WKS-em blisko dwa tygodnie i dopiero po tym czasie umowa została parafowana. Tą decyzją „Sasza” nie przysporzył sobie fanów na Kujawach. Podczas pierwszego przyjazdu Śląska do naszej hali w sezonie 2002/2003, mógł poczuć się jak „persona non grata”. W odmętach mojej pamięci migocze transparent o wymownej treści „KULaj się stąd”. Anwil wygrał to spotkanie 91:70, a do tego triumfu poprowadził nas Jeff Nordgaard, który zdobył 35 punktów, trafiając rekordowe 10 „trójek”. Białorusin udział w tym spotkaniu zakończył bez zdobyczy punktowych.

W barwach Śląska białoruski gigant też nie zachwycał. Jego statystyki to zaledwie 7 punktów3 zbiórki na mecz. Dzięki tej przygodzie zadebiutował jednak w elitarnej Eurolidze, gdzie prezentował zbliżony poziom (7 pkt i 2 zb). Przez niesatysfakcjonującą dyspozycję pojawiły się nawet plotki sugerujące rozstanie z Koulem jeszcze w trakcie sezonu. Śląsk przechodził w tych rozgrywkach prawdziwe zawirowania kadrowe, ale „Sasza” ostatecznie wytrwał do końca. WKS zakończył zmagania na trzeciej pozycji, co było dla tego klubu sporym rozczarowaniem, bo mówimy o ekipie, która hurtowo zdobywała mistrzostwa. Jak widać, Koul nie przyniósł im szczęścia, a na drodze do sukcesu stanął nasz Anwil, który odprawił wrocławian w półfinale. „Odwołana osiemnastak” to cały czas piękna historia!

W sezonie 2002/2003 Koul nie imponował, ale i tak zagrał w Meczu Gwiazd, co do dzisiaj jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Trener Andrzej Kowalczyk widział miejsce dla Białorusina w ekipie Południa. Mecz wygrali 92:86, a „Sasza” zdobył 6 punktów.

Można powiedzieć, że w dwa lata Koul dwukrotnie „odbił się” od PLK, ale i tak znaleźli się chętni w naszym kraju na jego usługi. W sezonie 2003/2004, za sprawą „dzikiej karty”, do elity dołączyła Astoria Bydgoszcz, która zatrudniła Białorusina. W barwach „Asty” nie nastąpiło jednak żadne wielkie odkupienie. Problemy zdrowotne Koula cały czas dawały o sobie znać, co odbijało się na parkiecie (9,5 pkt i 3,5 zb). Działaczom Astorii skończyła się cierpliwość i Białorusin opuścił zespół jeszcze przed świętami. Co ciekawe, nieco później, do Bydgoszczy zawitał Ed O’Bannon, który wcześniej występował z Koulem w Anwilu.

Dalsze losy Koula

Koul, po nieudanej przygodzie w Astorii, nie podejmował już pracy w naszym kraju. W sezonie 2004/2005 przeniósł się do Grecji, gdzie spędził kilka lat i reprezentował barwy solidnych zespołów. Przywdziewał koszulki takich ekip jak Panionios Ateny czy Aris Saloniki. Podejrzewam, że oczekiwania co do jego osoby były już znacznie niższe niż za czasów gry w Polsce. Rola Białorusina przypominała bardziej kilkuminutowe epizody w meczu niż budowaniu zespołu wokół niego.

W 2007 roku Koul zaliczył jeszcze krótką przygodę na Cyprze, a następnie wrócił do ojczyzny. Trafił do świeżo powstałego zespołu BC Mińsk (obecnie Tsmoki Mińsk). W ekipie ze stolicy Białorusi też nie był pierwszoplanową gwiazdą, ale kilka razy potrafił jeszcze zrobić użytek ze swoich ponad przeciętnych warunków fizycznych. Tak było np. podczas meczu z rosyjskim zespołem Krasnye Krylia w rozgrywkach FIBA EuroChallenge. BC Mińsk, przez słabą postawę w czwartej kwarcie, przegrał 72:76, ale Koul zanotował 18 punktów oraz 6 zbiórek.

Ostatecznie „Sasza” zakończył zawodowe granie w 2011 roku. Miał wtedy 36 lat. Nam już chyba zawsze będzie kojarzył się z ogromnymi pieniędzmi i równie ogromnym rozczarowaniem. To w sumie pasuje do podsumowania całej kariery Koula. Białorusin „swoje zarobił”, grał w ciekawych miejscach, ale w pełni nie rozwinął drzemiącego potencjału.

AKTUALIZACJA

Wyjaśnienie tajemniczego zapisu w kontrakcie Koula:

Jedna odpowiedź do “Kosztowny gigant z Białorusi”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *