Blisko sensacji w Avellino

Chyba nikt nie upatrywał w Anwilu faworyta podczas wyjazdowego spotkania z Sidigas Avellino. Włoska ekipa jest naprawdę bardzo mocna i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Ja osobiście spodziewałem się nawet srogiego pogromu. Anwil pokazał jednak charakter, ambicję i wolę walki. Ulegliśmy, ale dopiero po dogrywce. Mecz zakończył się wynikiem 105:102.

Avellino - AnwilFOTO: championsleague.basketball

  1. Sidigas Avellino już od pierwszej kwarty zaczęło realizować swój plan i dość szybko wyszli na prowadzenie 21:12. W dużej mierze pomogła im świetna dyspozycja rzutowa na obwodzie. Wydawało się, że to początek odjazdu włoskiej lokomotywy, a my możemy tylko przyglądać się temu ze smutkiem w oczach i machać na pożegnanie.
  2. Nasza ekipa miała jednak zupełnie inne spojrzenie na sprawę. Jak się później okazało, wspomniane prowadzenie drużyny z Avellino było ich najwyższym w całym meczu! Anwil nie przestraszył się silniejszego rywala i zaprezentował wielki pokaz chęci do gry. Jeszcze w pierwszej kwarcie gra się wyrównała i toczyła się w tym stylu już do końca dogrywki. Prowadzenie w meczu zmieniało się aż 29 razy!
  3. Uważam, że przewaga optyczna, przez większość meczu, była po stronie Sidigas Avellino, ale nasz zespół pokazał niesamowity charakter. Nie odpuszczaliśmy nawet na moment. Co więcej, byliśmy niezwykle blisko rozstrzygnięcia tego pojedynku na swoją korzyść jeszcze w czwartej kwarcie. Na 15 sekund przed końcową syreną byliśmy na +1, ale nie potrafiliśmy wznowić zza linii bocznej. Zakończyło się to błędem 5 sekund i akcją dla rywali. Ekipa z Avellino powierzyła swój los w ręce Norrisa Cole’a, a ten nie zawiódł. Na szczęście, bardzo ciekawym zagraniem, zdołaliśmy doprowadzić do dogrywki. Trochę pecha i trochę szczęścia – taka była dla nas ta końcówka czwartej kwarty.
  4. W dogrywce bardzo długo utrzymywaliśmy się w grze. Gra toczyła się głównie w okolicy remisu. Obydwa zespoły miewały przestoje w ofensywie.
  5. Nie mam w zwyczaju (zbyt często i przesadnie) krytykować sędziów, ale kluczowa akcja tego spotkania miała miejsce na 1,5 min przed końcem dogrywki. Koszykarze z Avellino wyprowadzali piłkę spod własnego kosza, a my ustawiliśmy pressing na całym parkiecie. Defensywa Anwilu przyniosła zamierzony efekt i gospodarze trochę się pogubili. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie zdołali przeprowadzić piłki na drugą stronę boiska w regulaminowym czasie 8 sekund. Sędziowie jednak tego nie zauważyli… W efekcie Avellino zaaplikowało nam punkty i po tym ciosie już nie byliśmy w stanie się podnieść.

    Sidigas Avellino - Anwil WłocławekFOTO: Źródło

  6. Oczywiście nie zwalam całej winy na sędziów, bo sami mieliśmy swoje okazje w ważnych momentach i nie potrafiliśmy ich wykorzystać.
  7. Przegraliśmy walkę „na deskach” w stosunku 54:43. Najgorsze, że pozwoliliśmy Włochom zebrać aż 21 piłek w ataku. Ten problem szczególnie był zauważalny w czwartej kwarcie oraz dogrywce. Sidigas nie trafiał już tak znakomicie, ale wykorzystali swoją atletyczność i trochę „poskakali nam po głowach”. W kluczowych momentach spotkania, takie punkty z ponowienia, bardzo bolały. Właśnie tutaj upatruję jednego z głównych czynników naszej porażki. Zabrakło w naszej drużynie siły pod koszem.
  8. W Sidigas Avellino nie brakuje wielkich indywidualności, a ten największy z nich niesamowicie „odpalił”. Norris Cole momentami robił sobie plac zabaw z parkietu. Amerykanin ma niesamowity luz w ataku i świetnie ułożoną rękę. Ciężko zatrzymać takiego gracza. Efekt jego popisów to 33 punkty (w tym 7 „trójek”), 9 asyst8 zbiórek. Mam wrażenie, że Cole przerasta całe te rozgrywki. No, ale mówimy przecież o dwukrotnym mistrzu NBA.
  9. Inna indywidualność z Avellino, Caleb Green, też dołożyła swoje. Nie był tak widoczny, jak wspomniany wyżej rodak, ale dostarczył swojej ekipie 18 punktów, 6 zbiórek5 asyst. Green udowodnił, że jest graczem niezwykle niebezpiecznym zarówno na obwodzie, jak i bliżej kosza. Tego typu gracz to prawdziwy skarb dla każdego zespołu.
  10. Bardzo dużo problemów pod obręczą zaserwował nam Matt Costello. Potężny Amerykanin oprócz bardzo dobrych warunków fizycznych, które potrafi wykorzystać, ma również niesamowity ciąg na kosz. Zdobył 18 punktów na świetnej skuteczności z gry, która wyniosła 8/10. Zebrał również 11 piłek z czego – UWAGA – aż 9 w ataku! Przy takim podkoszowym strasznie szwankowało nasze zastawianie.
  11. Od początku tego spotkania niezwykle skupiony był Chase Simon. Amerykanin grał, jakby chciał coś udowodnić i można powiedzieć, że osiągnął swój cel. Kolejny raz pokazał wszystkim, że jest znakomitym strzelcem. Cały czas szukał dla siebie pozycji, a tego dnia ręka mu nie drżała. Simon zdobył 23 punkty i był naszym najlepszym strzelcem. Z obwodu rzucał na bardzo dobrym poziomie, notując skuteczność 5/7. Wielką przyjemnością było obserwowanie, jak ciska te czyściutkie „trójeczki” z narożników. Do świetnego dorobku strzeleckiego dołożył jeszcze 7 zbiórek, czyli udowodnił również, że nie tylko o zdobywaniu punktów ma pojęcie.
  12. Kolejny raz niezwykle odważnie grał Michał Michalak. Rywal ze znacznie wyższej półki? Dla naszego obrońcy to nie ma znaczenia. Jak widzi trochę wolnej przestrzeni, to od razu wjeżdża pod kosz. Cały czas widzę u niego pewne nieprzemyślane zagrania, które wynikają z braku doświadczenia, ale taki już urok tego zawodnika. W przyszłości będzie tylko lepiej. Michalak kolejny raz pokazał również, że jest naszym ogromnym wsparciem „na deskach”. Utrzymał tendencje z obecnego sezonu i został naszym najlepszym zbierającym w tym meczu (8 zbiórek).
  13. Nie wiem co ma w sobie włoskie powietrze, ale Szymon Szewczyk powinien chyba mieć zawsze przy sobie butlę z tym specyfikiem. „Szewcu” spędził na Półwyspie Apenińskim kilka ładnych lat i rozgrywał tam niesamowite spotkania. Koszulkę klubu z Avellino też zresztą zakładał. Teraz wrócił na „stare śmieci” i chyba przypomniał sobie o dawnej potędze. Dawno nie widziałem Szewczyka w takiej formie. Był naprawdę aktywny i bardzo dużo biegał. Zdobył w tym meczu 14 punktów. O tym, że potrafi jeszcze blokować, przekonał się nawet nie kto inny, jak Norris Cole. Amerykanin pędził w kontrze, ale nasz „Szewcu” zdołał go dogonić i wybić myśli o łatwych punktach. Pięknie to wyglądało. W obronie widziałem troszkę błędów u Szewczyka, ale czy ktoś będzie to pamiętał przy tak zaskakującym występie?
  14. Tym meczem Walerij Lichodiej zdecydowanie zepsuł sobie skuteczność w Lidze Mistrzów. Po dwóch kolejkach był niemal bezbłędny (82,4% z gry oraz 91,7% za dwa). Tym razem nadszedł gorszy dzień. Rosjanin zanotował 6/16 z gry, a w tym 1/8 za trzy. Słabo… Szkoda, bo drużyna, na czele z trenerem, bardzo liczyła na jego trafienia. Najbardziej zirytował mnie w czwartej kwarcie, gdy w ważnym momencie przestrzelił trzy rzuty z dystansu pod rząd. Jak widać, sam również cały czas wierzył w swoje umiejętności strzeleckie i próbował się przełamać. Na szczęście obronił się sprytnie punktując na wagę dogrywki.
  15. Bardzo ciekawe spotkanie rozegrał Kamil Łączyński. Nasz kapitan zanotował double-double na poziomie 10 punktów12 asyst. Gdy w końcówce czwartej kwarty trafił „trójkę” w kontrze, która dała nam prowadzenie +1, to prawie oszalałem z radości. Na swoim koncie miał też jednak 5 strat, które w większości były wynikiem przekombinowanych podań do kolegów. Cały „Łączka”. Co do jego asyst, to mamy powody do dumy, bo ze średnią 10 na mecz jest obecnie liderem w Lidze Mistrzów. Przypomnę tylko, że w PLK też przewodzi w tej kategorii.
  16. Jeśli chodzi o ten nieszczęsny błąd 5 sekund z końcówki czwartej kwarty, to ja osobiście nie zrzucam całej winy na Łączyńskiego. On wprawdzie wprowadzał piłkę do gry, ale Avellino broniło bardzo szczelnie, a Michalak przewrócił się na parkiecie. Nie było do kogo zagrać bezpiecznej piłki. Źle to wszystko wyszło, ale i tak lepiej niż zrobił to Koszarek podczas starcia z Finlandią na Eurobaskecie…
  17. Mecz z Sigidas Avellino na pewno na długo pozostanie w naszej pamięci. To był pokaz dobrej koszykówki i bardzo przyjemnej dla oka. Przegraliśmy, ale zostawiliśmy po sobie bardzo dobre wrażenie. Wielu ekspertów skazywało nas na pożarcie, a my walczyliśmy jak równy z równym. GLORIA VICTIS!
  18. Trafienie Simona na zakończenie spotkania nie zmieniło losów tej rywalizacji, ale pozwoliło Anwilowi przekroczyć „setkę”. Ostatni raz w europejskich pucharach dokonaliśmy tego w sezonie 2002/2003, gdy na własnym parkiecie pokonaliśmy Rock Tartu 105:73. Co ciekawe, Sigidas Avellino również przekroczyło w tym meczu „setkę” i jest to pierwszy przypadek w naszej „europejskiej historii”, żeby podczas jednego meczu, zarówno nasz zespół jak i rywali, osiągnął tę magiczną barierę punktową.
  19. Wielki szacunek dla wszystkich kibiców Anwilu, którzy pojawili się na meczu w Avellino! Na Łotwę zawitała konkretna „wycieczka” z Włocławka, ale we Włoszech spodziewałem się raczej symbolicznej delegacji. Tymczasem Anwilowcy kolejny raz pokazali wielką siłę i stawili się na tym spotkaniu w pokaźnej ilości, a ich doping był bardzo dobrze słyszalny z perspektywy TV. BRAWO!
  20. Wyprawa do Włoch kosztowała nas mnóstwo siły, ale czas wrócić do rzeczywistości. Już w sobotę czeka nas ligowe starcie z Polskim Cukrem Toruń. Myślę, że będzie bardzo ciężko, ale wierzę w udany rewanż za Superpuchar.

Jedna odpowiedź do “Blisko sensacji w Avellino”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *