Bez cudu w Jerozolimie

Hapoel Jerozolima na własnym terenie był zdecydowanym faworytem w starciu z Anwilem. Biorąc pod uwagę naszą ostatnią dyspozycję, to tylko cud mógł nas uratować. Tak się jednak nie stało, ale trzeba przyznać, że dzielnie trzymaliśmy się praktycznie przez trzy kwarty. Dopiero w ostatniej odsłonie gospodarze ostro odjechali i mecz zakończył się wynikiem 112:94.

Chase Simon (Hapoel Jerozolima- Anwil Włocławek)FOTO: http://www.championsleague.basketball/
  1. Koncentracja. To był chyba nasz główny plan na to spotkanie i trzeba przyznać, że skupienie naszych zawodników było widoczne od samego początku i przynosiło efekty. Mądrze i cierpliwie budowaliśmy swoje akcje. Spokojnie szukaliśmy przewag, a na dodatek „trójka siedziała” i to spowodowało, że Anwil bardzo zaskoczył. Takie granie wyprowadziło nas nawet na prowadzenie +15 w drugiej kwarcie.

  2. Piękny sen nie mógł jednak trwać w nieskończoność. Z czasem Hapoel zaczął bardziej naciskać, a my zgubiliśmy skuteczność. Zatraciliśmy również swoją skuteczność z dystansu. Koncentracja też uleciała i wróciliśmy do forsowania gry indywidualnej, co nie było zbyt efektywne. Gospodarze w tym czasie coraz bardziej się rozkręcali, a ich gra zyskiwała luz. W końcu przejęli mecz, a czwarta kwarto to już była prawdziwa „rzeź niewiniątek”.

  3. Obrona… no nie popisaliśmy się w tym elemencie. Boli sam fakt, że pozwoliliśmy rzucić sobie aż 112 punktów. Gracze Hapoelu zbyt często wchodzili w naszą defensywę jak „w masło”. Nie rozumiem za bardzo, dlaczego tak sztywno trzymaliśmy się strefy. Odnoszę wrażenie, że wielu naszych zawodników ma problemy z tym system i wynik końcowy jerozolimskiego meczu tylko to potwierdza.

  4. Większą bolączką niż defensywa była chyba nasza gra podkoszowa. Hapoel zdecydowanie wygrał zbiórki (42:31), ale najgorsze jest to, ile razy ponawiali swoje akcje. Były sytuacje, gdy nieźle broniliśmy, co kończyło się niecelnym rzutem gospodarzy, ale ponownie zbierali i dobijali. To na pewno „podcinało skrzydła” naszych koszykarzy. W ogóle Hapoel jak dostarczał piłkę „w trumnę”, to miał straszną swobodę rzutu.

  5. Świetnie skorzystał z tego Suleiman Braimoh. Wiedział jak się ustawić i jak wykorzystać nasze braki, aby z łatwością umieszczać piłkę w koszu. Nasi defensorzy nie byli dla niego żadnym zagrożeniem. Nigeryjczyk rozegrał wręcz fenomenalne spotkanie. Podejrzewam, że jedno z lepszych w swojej karierze. Strefa podkoszowa była dla niego placem zabaw. Zdobył aż 33 punkty i dołożył 6 zbiórek oraz 3 asysty. Warto zwrócić uwagę na skuteczność z gry Braimoha. Trafiał na poziomie 13/14, z czego niesamowite 12/12 za dwa!

  6. Nasza defensywa pod koszem strasznie kulała, ale jak już udało się zacieśnić szyki w tej strefie, to Hapoel łatwo oddawał piłkę na obwód, a tam nie brakowało dobrych strzelców. Szczególnie dał nam się we znaki James Feldeine (23 pkt; 5 as; 4 zb), który trafił 6 trójek. Świetny snajper.

  7. Za czołowego gracza Hapoelu uważany jest J’Covan Brown. Mecz z Anwilem rozpoczął na ławce, a gdy pojawił się na parkiecie, to długo nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Miał wielkie problemy ze skutecznością (7/20 z gry w całym spotkaniu), ale był konsekwentny i spokojnie dążył do celu. W odpowiednim momencie popisał się kilkoma świetnymi zagraniami. Trafiał trudne rzuty i potrafił odpowiednio uruchomić kolegów. Widać, że Amerykanin ma gen prawdziwego lidera. Na swoim koncie zapisał 21 punktów, 5 zbiórek4 asysty.

  8. Wspomniałem, ze Anwil w pewnym momencie zaczął grać za bardzo indywidualnie, a przewodził w tym Ricky Ledo (14 pkt; 4 as; 3 zb). Amerykanin za często starał się brać ciężar gry na swoje barki. Atakował kosz, ale nie było w tym widać większego pomysłu. To było takie „uderzanie głową w mur”. Skuteczność to potwierdza, bo Ledo zaliczył zaledwie 4/15 z gry.

  9. Zabrakło mi Michała Sokołowskiego (4 pkt). Popularny „Sokół” był bardzo mało widoczny na parkiecie. Nie było granych typowych zagrywek pod niego, a on sam też nie potrafił wnieść energii do gry naszego zespołu. Szkoda, bo naprawdę potrzebujemy solidnego wsparcia z jego strona, a on jest w stanie takie dostarczyć.

  10. O wiele lepiej niż w Zielonej Górze zagrał Tony Wroten (15 pkt; 5 as; 4 prz). To był naprawdę przyzwoity mecz w wykonaniu Amerykanina. Niestety, kolejny raz szwankowała jego strona mentalna. Nie potrafił zagrać jak prawdziwy lider. Nie potrafił pociągnąć gry Anwilu, gdy zaczęły się problemy. Co gorsze, sam nie wytrzymał ciśnienia i przedwcześnie został wysłany do szatni przez sędziów. Standardowo Wroten miał problemy w obronie. Mam wrażenie, że bez piłki strasznie wolno (leniwie?) się porusza. Podczas bronienia strefą już w ogóle był totalnie zagubiony, więc naprawdę nie rozumiem czemu aż tak ostro forsowaliśmy ten rodzaj defensywy. Wroten nigdy nie będzie drugim Gatisem Jahovicsem, ale w bronieniu „1 na 1” byłby z niego większy pożytek. W Jerozolimie aż czterokrotnie „ukradł” piłkę gospodarzą, co na pewno należy docenić.

  11. Bardzo mnie cieszy, że wrócił do nas Chase Simon (17 pkt; 3 zb). Amerykanin ostatnio był zupełnie niewidoczny, ale podczas spotkania z Hapoelem znowu obudził swoją lepszą stronę. Grał ze sporą wiarą we własne umiejętności i wykorzystywał swój strzelecki potencjał. Były momenty, że gdzieś nam znikał, ale ogólnie przy jego występie trzeba postawić plus. Ustrzelił 5 trójek i właśnie taki Chase jest potrzebny w Anwilu.

  12. Obok Simona naszym najlepszym strzelcem był Chris Dowe (17 pkt; 5 as; 4 zb). Amerykanin ponownie wyszedł w pierwszej piątce i od samego początku był bardzo aktywny. W świetnym stylu potrafił wwiercać się w defensywę gospodarzy. To był naprawdę pozytywny występ Dowe’a.

  13. Anwil był skazywany na pożarcie w Jerozolimie. Ostatecznie tak się faktycznie stało, ale przez większość czasu „trzymaliśmy się w grze”, a na początku nawet narzucaliśmy ton temu spotkaniu. To mogło napawać optymizmem, ale w czwartej kwarcie znowu zobaczyliśmy „stary Anwil”. Dziurawa obrona, brak pomysłu w ataku, brak charakteru czy brak ducha zespołu… Ehhh znamy to już aż dobrze. Ta ekipa cały czas ma ogromny potencjał, ale kilka czynników tutaj nie funkcjonuje, więc myślę, że nie obejdzie się bez zmian. Na pewno potrzebujemy silnego wsparcia w strefie podkoszowej, bo „gołym okiem” widać nasze braki na tym polu, a rywale w Lidze Mistrzów strasznie to obnażają. Pozostaje czekać, co przyniesie przysłowiowe „jutro”…

2 odpowiedzi do “Bez cudu w Jerozolimie”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *