Finał PLK wchodzi w decydującą fazę. Po meczach w Toruniu mieliśmy remis. Przyszedł czas na pierwsze spotkanie we Włocławku i trzeba przyznać, że nasz Anwil stanął na wysokości zadania. Mimo złego początku pokazaliśmy charakter i odnieśliśmy pewne zwycięstwo. Polski Cukier Toruń momentami był bezradny. Pojedynek zakończył się wynikiem 96:86 i dzięki temu wyszliśmy na prowadzenie w finałowej serii!
- Początek był zły. Nawet bardzo zły. Nasi koszykarze grali ospale, a „Twarde Pierniki” weszły w to spotkanie ze sporą dawką energii. Zaczęło się od 0:10 i nie wyglądało to dobrze.
- Anwil przyzwyczaił nas już do tego, że mecz trwa 40 minut i dopiero po tym czasie można wystawiać jakieś oceny. Tak samo było w tym przypadku. Z czasem zaczęliśmy się rozkręcać i dochodzić do słowa. Z każdą minutą łapaliśmy swój rytm.
- Powoli niwelowaliśmy straty, aż w końcu przełamaliśmy rywali. Pod koniec drugiej kwarty wyszliśmy na prowadzenie, którego nie oddaliśmy już do końca meczu.
- Nie sposób pominąć sytuacji, która dała nam to prowadzenie. Ivan Almeida zaprezentował nam akcję, którą ciężko opisać słowami. To nie było zagranie z polskiej ligi. To było NBA i to w najlepszym wydaniu. Po tym wsadzie Polski Cukier został złamany, a my rozpoczęliśmy prawdziwy armagedon. Swoją drogą to była jedna z najbardziej efektownych akcji w historii PLK.
- Prawdziwe dzieło zniszczenia dokonało się w trzeciej kwarcie. Anwil bardzo szybko przechodził z obrony do ataku i bombardował rywali „trójkami”.
- Polski Cukier gasł w oczach. Goście nie mieli pomysłu na przełamanie Anwilu. Miałem wrażenie, że zupełnie stracili swój zapał.
- Taka gra sprawiła, że na początku czwartej kwarty osiągnęliśmy przewagę +25! W późniejszym etapie spotkania w naszych szeregach wkradło się trochę rozluźnienia. Cały czas potrafiliśmy ładnie rozprowadzać swoje akcje, ale brakowało celności. Jakby te rzuty były niedopieszczone. Polski Cukier ambitnie walczył do końca i znacznie zniwelował straty. Zwycięstwo Anwilu nie było jednak zagrożone, a końcowy wynik nie odzwierciedla wydarzeń na parkiecie.
- Dużym problemem „Twardych Pierników” były straty. Goście zanotowali ich aż 16. Sporo było naprawdę głupich podań. Anwil na szczęście był o wiele bardziej skupiony i zanotował tylko 9 strat.
- Ivan Almeida nie tylko popisał się NIESAMOWITYM wsadem, ale również kolejny raz grał jak prawdziwy lider. Czasami mnie irytował, gdy wchodził w tłum jakimś dziwnym dryblingiem. W ogólnym rozrachunku zagrał jednak bardzo pozytywnie. Wykorzystywał przewagi i grał bardzo zespołowo. Jego dorobek to 18 punktów, 9 zbiórek i 5 asyst.
- Nasz weteran, Szymon Szewczyk, chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Ma swoje lata na karku, a na parkiecie w ogóle tego nie widać. Przyszedł do nas w roli zabezpieczenia. Sytuacja kadrowa tak się jednak ułożyła, że stał się pierwszoplanową postacią i naprawdę „daje radę”. Walczy i punktuje jak za dawnych lat. Nie wyobrażam sobie obecnego Anwilu bez „Szewca”. Dzisiaj zdobył 18 punktów, trafił 4/5 za trzy i dołożył jeszcze 4 zbiórki. Czapki z głów!
- Trzecim muszkieterem był dzisiaj Chase Simon. Zdobył tyle samo punktów co Almeida i Szewczyk, czyli 18. Amerykanin utrzymuje swoją dobrą formę strzelecką. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że ta forma jest wręcz niesamowita. Simon nie ma za wiele łatwych rzutów. Często próbuje przez ręce czy z jakichś odchyleń i trafia. Jest naprawdę „w gazie” i oby tak pozostało do końca finałów.
- Wielkie momenty miał również Jarosław Zyskowski. Szczególnie w tej pamiętnej trzeciej kwarcie. „Zyziu” był jak automat. Dostawał piłkę, od razu rzucał i trafiał. Zdobył w tym meczu 13 punktów.
- Pod nieobecność Michała Ignerskiego nasza dziura pod koszem jeszcze bardziej się powiększyła. Do jej załatania trener Igor Milicić „odkurzył” Olka Czyża. Szczerze mówiąc, już dawno skreśliłem tego gracza, a brak minut w Play-Off tylko to potwierdzał. Czyż tymczasem wyszedł na boisko i pokazał, że ma dużą ochotę do gry. Starał się i walczył z całych sił. Nie okazał się objawieniem, nie ustrzegł się błędów, ale miał też dobre momenty. W 13 minut zdołał zdobyć 5 punktów. Szacunek za walkę, bo takiego nastawienia potrzebujemy w tych finałach.
- Po stronie gości kolejny raz, dobre wrażenie wywarł na mnie Bartosz Diduszko. Od lat darzę tego gracza wielkim szacunkiem i boli mnie, że odszedł z Anwilu. To prawdziwy wojownik, który potrafi odnaleźć się na parkiecie i potwierdza to w tegorocznych finałach. Diduszko nie jest typem pierwszoplanowej postaci, ale jego wkład w grę zespołu jest nieoceniony. Dzisiaj zagrał trochę słabiej niż podczas dwóch pierwszych spotkań, ale i tak kibice „Twardych Pierników” nie mogą mieć do niego żadnych zastrzeżeń. Czasami miałem wrażenie, że tylko Diduszko stara się przełamać niemoc swojego zespołu.
- Podczas dwóch pierwszych spotkań Michael Umeh był zupełnie niewidoczny. We Włocławku nigeryjski strzelec jednak się otworzył. Kilka rzutów mu „siadło” i widać było, że ma ochotę na więcej. Zdobył 14 punktów, trafiając 4/7 za trzy. Trzeba uważać, bo to strzelec, który potrafi punktować seriami. Oby ten mecz nie był zapowiedzią zwyżki formy Umeha w finałach.
- Z kolei swojej formy cały czas nie może odnaleźć Rob Lowery. Amerykanin przez cały sezon był motorem napędowym Polskiego Cukru, a w finałach jest zupełnie wyłączony. Przez długi czas uważałem, że Lowery to najlepszy rozgrywający naszej ligi. Ostatnie mecze pokazują jednak, że to nie jest najlepszy rozgrywający nawet w „Twardych Piernikach”. Szczerze? Dla nas to dobrze i oby tak zostało ;).
- Po tym zwycięstwie prowadzimy w serii 2:1. Wyglądamy na naprawdę mocny zespół i przewaga mentalna jest po naszej stronie. Do upragnionego Mistrzostwa jeszcze jednak daleka droga i nie można o tym zapominać. Polski Cukier to naprawdę mocny zespół z szerokim składem i wieloma możliwościami. Do tej pory rewelacyjnie niwelujemy zagrożenia płynące z ich strony, ale nie można odpuścić i ich zlekceważyć. Trzeba cały czas grać na maksimum i wywalczyć jeszcze dwa zwycięstwa. Wierzę, że tak właśnie będzie!
2 odpowiedzi do “Anwil na prowadzeniu w finale!”