Piękna niespodzianka w „Świętej Wojnie”!

Koszykówka jest cudowna! Anwil rozegrał najgorszy mecz w sezonie, a zaledwie po ośmiu dniach najlepszy. „Rottweilery” nie wygrały w PLK od 41 dni i przełamanie przyszło chyba w najmniej oczekiwanym momencie. Problemy kadrowe, wewnętrzne zawirowania czy tragiczna forma w ostatnich tygodniach nie napawały optymizmem. Dodatkowo czekał nas wyjazdowy pojedynek z historycznym rywalem, aktualnym Mistrzem Polski oraz liderem, który jeszcze nie zaznał porażki na własnym terenie. Uczciwie należy przyznać, że chłodna analiza zdecydowanie nie przemawiała za naszą ekipą. Tymczasem górę wzięła „koszykarska magia” i Anwil uciszył legendarną Halę Stulecia, wygrywając 82:91. COŚ NIESAMOWITEGO!

Zaznaczę jeszcze, że „Święta Wojna” to nie jest dla mnie zwykły mecz i nigdy nie zmienię zdania. Niezależnie od aktualnego poziomu czy nawet ligi obu zespołów. Ten pojedynek jest prawdziwym klasykiem polskiej ligi, którego PLK potrzebuje. Śląsk Wrocław był, jest i będzie naszym czołowym rywalem. Dlatego to starcie miało ogromną ilość smaczków, a zwycięstwo smakuje wyjątkowo i to nie tylko ze względu na przełamanie czarnej serii.

Phil Greene IV Anwil Włocławek - Śląsk WrocławFOTO: Andrzej Romański / plk.pl

Anwil rozegrał KAPITALNE spotkanie. Praktycznie przez całe zawody kontrolowaliśmy wydarzenia na parkiecie. Śląsk zaczął od celnej trójki i utrzymał prowadzenie przez 1:16 min. Później był już bezradny. „Rottweilery” prezentowały koszykówkę bazującą na mądrości oraz celności. Graliśmy spokojnie i konsekwentnie. W naszych poczynaniach widać było konkretny plan. To zdecydowanie nie był pokaz chaosu. Nie wygraliśmy tylko za sprawą rzutowego „dnia konia”. Trener Przemysław Frasunkiewicz doskonale przygotował swoich podopiecznych pod względem taktycznym oraz mentalnym. Można powiedzieć, że „Franc” odrobił pracę domową niczym największy kujon w klasie. Świetnie rozpracował rywali, a zawodnicy niemal perfekcyjnie realizowali na parkiecie założenia sztabu szkoleniowego. Anwilowcy wiedzieli, kiedy mogą odpuścić, a kiedy muszą przycisnąć. Conor Morgan oraz Aleksander Dziewa nie mieli łatwego życia z naszymi obrońcami, bo byli maksymalnie ograniczani.

„Rottweilery” nie tylko imponowały w defensywie, ale także trafialiśmy na bardzo dobrej skuteczności. Zanotowaliśmy 65,5% za dwa oraz 45,5% za trzy. Najważniejsze jednak, że rozegraliśmy równe spotkanie. Nie było przestojów i nawet jeśli coś nie wyszło, to utrzymywaliśmy koncentrację. Podeszliśmy do tego spotkania ze spokojem oraz odpowiednim nastawieniem, które zadecydowało. Naprawdę jestem niezwykle zaskoczony aż tak dobrą grą włocławskiej ekipy. Oglądaliśmy jakby zupełnie inny zespół przez ostatnie tygodnie. BRAWO! DUMA I SZACUNEK!

Anwil tworzył perfekcyjnie zorganizowaną orkiestrę, która miała swojego niesamowitego dyrygenta. Cała drużyna stanęła na wysokości zadania, ale to Kamil Łączyński był mózgiem całej operacji. Kapitan czuł grę, wspaniale kontrolował tempo i otwierał pozostałych zawodników. „Łączka” wznosił swoich kolegów na wyższy poziom. Zdominował to spotkanie za sprawą swojego koszykarskiego IQ. Łączyński zdobył tylko 4 punkty i dołożył 2 zbiórki oraz 2 przechwyty, ale najważniejsze, że rozdał aż 15 asyst. Niecodzienne osiągnięcie, rekord kariery i jeden z najlepszych rezultatów w historii Anwilu.

Mieliśmy w swoich szeregach prawdziwego Marszałka, ale nie zabrakło też prawdziwego strzelca. Takiego rasowego egzekutora. Tę rolę odegrał Phil Greene IV, który został naszą pierwszą opcją ofensywną. W pewnym momencie Amerykanin poczuł ogień i oddaliśmy zdobywanie punktów w jego ręce. To była trafna decyzja, bo Greene dziurawił kosz jak natchniony. Wiele razy cała drużyna pracowała nad dogodną pozycją dla naszego strzelca, który ochoczo zamieniał otrzymane zaufanie na punkty. Amerykanin zapisał na swoim koncie aż 30 „oczek”, trafił 8 trójek i dołożył jeszcze 5 asyst. Coś wielkiego!

Maciej Bojanowski jakiś czas temu wrócił do gry i nie widać już żadnych śladów wcześniejszych problemów zdrowotnych. Napisać, że brakowało nam tego zawodnika, to jak nic nie napisać. We Wrocławiu „Bojo” przerósł samego siebie. Pięknie na twitterze skomentował to Damian P. (POLECAM TEGO UŻYTKOWNIKA!). Bojanowski wniósł mnóstwo pozytywów do naszej gry. Szczególnie mam na myśli energię oraz defensywę. To trochę taki znak rozpoznawczy Maćka, a teraz dołożył jeszcze bardzo pewny atak. Bojanowski zdobył w tym meczu 12 punktów oraz dołożył 4 zbiórki. Dobrze, że jest już zdrowy i przedłużył swój kontrakt na kolejny sezon!

Powinienem wspomnieć jeszcze o jakimś zawodniku? Niech będzie! Malik Williams zrobił kolejny krok w stronę moich przeprosin 😉 . Amerykanin chyba coraz lepiej czuje europejską koszykówkę, bo zagrał naprawdę solidne spotkanie. Tym razem zdobył 12 punktów. Zaczynam widzieć sens w zakontraktowaniu tego gracza. Williams na pewno wiele zyskał na powrocie do gry Łączyńskiego. Oby tak dalej! Przypomnę, że ja nie mam problemu z posypywaniem głowy popiołem 😉 .

Śląsk sprawiał wrażenie drużyny bez pomysłu. Grę WKS-u dominował głównie Jeremiah Martin, który forsował wjazdy na kosz. Szedł ostro po swoje i wymusił aż 9 przewinień. Amerykanin jest mocnym kandydatem na MVP sezonu i teraz też całkiem dobrze wypadł, bo zanotował 23 punkty, 7 asyst, 3 zbiórki3 przechwyty. To jednak było za mało na dobrze przygotowanych Anwilowców. Trochę poszarpali też Łukasz Kolenda (17 pkt) oraz Jakub Nizioł (14 pkt), ale w większości to były takie chaotyczne próby. Widać wyraźnie, że po świetnym początku sezonu, zaczęły wypływać problemy wrocławskiego zespołu, ale na szczęście to nie nasze problemy 😉 .

Ta wygrana dostarczyła mi mnóstwo pozytywnych emocji. Dawno nie przyjąłem takiego ładunku. Niezwykle miłe doświadczenie. Szczególnie po tym długim i bolesnym styczniu. Anwil dokonał czegoś naprawdę wielkiego, ale daleki jestem od popadania w hurraoptymizm. Wiara zyskała jednak trochę punkcików, a to pozwala patrzeć na nadchodzące wyzwania z mniejszym stresem. Walka trwa!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *