Cały czas mam w pamięci jesienną porażkę ze Spójnią Stargard. To była prawdziwa sensacja w Hali Mistrzów. Bardzo chciałem rewanżu w wyjazdowym spotkaniu i tak też się stało. Nie było lekko, bo Spójnie świetnie zaczęła spotkanie i przez trzy kwarty trzymała się w grze. Ostatnia odsłona jednak wystarczyła, aby nasz Anwil wyraźnie odskoczył i ostatecznie wygrał 75:91.
- Ciężki był dla nas początek tego meczu. Spójnia była bardzo aktywna i zaczęła od prowadzenia 15:3. Później Anwil był bardziej efektywny, ale gospodarze cały czas trzymali się w grze.
- Spójnia grała dość szybko i dobrze dzieliła się piłką. Szukali rzutów z dystansu i takie podejście przynosiło rezultat.
- Nasza obrona nie była idealna i mieliśmy spore problemy z zatrzymaniem rywali.
- Byłem pod wrażeniem, jak polscy gracze Spójni odważnie grają jeden na jeden. Żaden z nich nie ma statusu gwiazdy PLK, a nie mieli obaw z odważnym graniem przeciwko naszym wielkim nazwiskom. Szczególnie brylował w tym elemencie Hubert Pabian.
- Odskoczyliśmy dopiero w czwartej kwarcie. Utrzymaliśmy koncentrację i wrzuciliśmy wyższy bieg, a Spójnia tego nie wytrzymała. W pewnym momencie zanotowaliśmy run 0:14 i to wystarczyło, aby uspokoić ten mecz i dowieźć pewne zwycięstwo do końcowej syreny.
- Najlepszym graczem gospodarzy był bez wątpienia Rod Camphor. Amerykanin sprawiał nam sporo problemów swoimi szalonymi rzutami. Zdobył rewelacyjne 29 punktów na dobrej skuteczności 10/15 z gry (w tym 5/9 za trzy). Co więcej, mimo 191 cm wzrostu, zanotował 8 zbiórek i był najlepszym zbierającym Spójni. Na nasze szczęście czasami był aż za bardzo szalony i zanotował także 8 strat.
- Naszym najlepszym strzelcem był Chase Simon. Amerykanin ostatnio ma spore wahania formy, ale w Stargardzie oglądaliśmy jego lepszą wersję. Znowu był bardzo pewny siebie i po cichu robił swoje.
- Bardzo dobre wrażenie pozostawił po sobie również Jarosław Zyskowski. Po tym beznadziejnym początku to właśnie wejście „Zyzia” rozruszało naszą ofensywę. Jarosław rzucał bardzo chętnie, a nawet najchętniej w naszym zespole. Zdobył 17 punktów na skuteczności 7/16 z gry. Co ciekawe, jeszcze nigdy w naszych barwach nie oddał aż tylu rzutów w jednym meczu. Przy Zyskowskim warto również zwrócić uwagę na współczynnik +/-, który wyniósł aż +30 i był zdecydowanie najwyższy w naszym zespole.
- Niezłe momenty miał Kamil Łączyński. Nie tylko podawał, ale również walczył na tablicach i dołączył do zdobywania punktów. Dorobek kapitana to 9 punktów, 5 asyst i 5 zbiórek. W obronie jednak nie ustrzegł się błędów. Jakby czasami brakowało tej jego zaciętości.
- Mam wrażenie, że Ivan Almeida cały czas potrzebuje czasu, aby wrócić do swojej formy. Wydaje się trochę zardzewiały. „El Condor” chyba ma świadomość tego problemu, bo w Stargardzie skupił się na kreowaniu rzutów do kolegów i wychodziło to bardzo dobrze. Jego statystyki z tego spotkania to 6 punktów, 9 asyst i 4 zbiórki. Wierzę, że z meczu na mecz będzie tylko lepiej.
- Olek Czyż wreszcie zadebiutował w naszym zespole. Wyszedł nawet w pierwszej piątce. Na tym jednak można zakończyć temat jego występu. Na parkiecie spędził łącznie 8 minut i zanotował 0/2 z gry, 2 zbiórki i 1 stratę. Wydaje mi się, że Czyża czeka jeszcze sporo pracy, aby wrócić do formy…
- Do gry niespodziewanie wrócił Igor Wadowski. Długa absencja dobiegła końca, ale na razie musi grać w masce ochronnej. „Zorro z Ryk” wszedł na ostatnią minutę spotkania i wykorzystał swoją szansę. Miał dobrą pozycję, przymierzył i trafił za trzy. Cieszę się, że Wadowski znowu jest do dyspozycji trenera Igora Milicicia. Nie jest gwiazdą, ale nie narzeka na swoją rolę, tylko stara się wykorzystać każdą okazję w 100 %. Szanuję taką postawę i wierzę, że z Wadowskiego będziemy mieli jeszcze sporo pożytku.
- Problemy z kontuzjami jednak cały czas nas nie omijają. Tym razem z gry wypadł Michał Michalak. Oby to była krótka nieobecność.
Jedna odpowiedź do “Czwarta kwarta wystarczyła w Stargardzie”