Oddane zwycięstwo z Riesen

Nie tak miał wyglądać mecz z Riesen Ludwigsburg. Graliśmy we własnej hali z najsłabszą drużyną naszej grupy w Lidze Mistrzów. Jesteśmy w sytuacji, gdy każde zwycięstwo jest „na wagę złota”. Poza tym, w pierwszym meczu pokonaliśmy Niemców na ich terenie. Te czynniki stawiały Anwil w roli faworyta. Rzeczywistość okazała się jednak inna i przegraliśmy 74:87.

Lichodiej Anwil - RiesenFOTO: http://www.championsleague.basketball
Walerij Lichodiej

  1. Pierwsza połowa wyglądała tak, jak powinna. Byliśmy zespołem lepszym i przeważaliśmy. Nie brakowało błędów w obronie, ale nadrabialiśmy dobrym kreowaniem rzutów po drugiej stronie parkietu. Przy zejściu do szatni prowadziliśmy 47:38.
  2. Wszystko posypało się w trzeciej kwarcie. Nasz atak kompletnie stanął. Zabrakło pomysłu i panowała zbyt duża stagnacja w ofensywie. Momentami można było odnieść wrażenie, że wręcz nie chcemy wygrać tego meczu. Goście korzystali z okazji i stopniowo niwelowali straty, aż w końcu wyszli na swoje pierwsze prowadzenie. Cały czas jednak utrzymywaliśmy się w grze, bo przed decydującą osłoną doprowadziliśmy do remisu 64:64.
  3. Czwarta kwarta byłą dość wyrównana. Może przewaga optyczna była delikatnie po stronie gości, ale cały czas nie ustępowaliśmy. Do czasu. Na 3:50 min przed końcową syreną Vladimir Mihailović efektownie skończył z góry i wyprowadził nas na prowadzenie 74:71. To był jednak koniec fajerwerków ze strony Anwilu. Takie zagranie powinno podnieść poziom emocji, a było wręcz przeciwnie. Do końca meczu nie zdobyliśmy już żadnego punktu! Przestrzeliliśmy 10 kolejnych rzutów! Co więcej, aż 8 z nich to były próby zza łuku. Nie szło nam totalnie, a cały czas usilnie szukaliśmy rzutu z dystansu. W tym wszystkim brakowało pomysłu i wyglądało na wymuszone. A goście? Robili w tym czasie swoje. Spokojnie wykorzystywali nasze braki i punktowali bez skrupułów. W tych ostatnich minutach zanotowali run 0:16. Z każdą kolejną akcją energia z nas coraz bardziej uciekała, a Riesen jeszcze bardziej się nakręcało. Gdyby ten mecz potrwał troszkę dłużej, to pewnie byłoby jeszcze gorzej.
  4. Od naszego przestoju w ataku bolały aż w oczy. W defensywie jednak również nie brakowało błędów. Riesen miało sporo wolnych pozycji i zbyt często wchodzili pod kosz „jak w masło”.
  5. Mieliśmy spory problem na tablicach. Przegraliśmy zbiórki 36:42. Szczególnie skrzywdził nas Owen Klassen. Kanadyjczyk zanotował całkiem monstrualne double-double na poziomie 17 punktów18 zbiórek. Nasi podkoszowi nie mieli przy nim zbyt wiele do powiedzenia.
  6. Prawdziwym mordercą naszej drużyny okazał się jednak Marcos Knight. Amerykanin jest nową twarzą w Riesen i był to jego debiut w Lidze Mistrzów. Ten pulchny obwodowy był dla nas nie do zatrzymania. Trafił kilka ciężkich i ważnych rzutów. Dorobek Knighta z tego meczu to 27 punktów, 6 zbiórek, 5 asyst3 przechwyty.
  7. Bardzo dobrze w spotkanie wszedł Chase Simon. W 3,5 minuty oddał cztery rzuty i wszystkie trafił. To pozwoliło mu zapisać na swoim koncie 10 punktów. Po tej wspaniałej serii Amerykanin trafił jednak na ławkę. Dziwna decyzja. Był wyraźnie „na fali”, a jako pierwszy gracz wyjściowej piątki opuścił parkiet. Simon oczywiście później wrócił na boisko, ale nie mógł już odnaleźć odpowiedniego rytmu i nic nie dostarczył drużynie.
  8. W trakcie tego meczu bardzo dziwiła mnie rotacja, którą stosował trener Igor Milicić. Przypadek Simona nie był odosobniony. Bywały sytuacje, gdy jakiś gracz wszedł na odpowiednie „obroty” i zaraz trafiał na ławkę i to nie na chwilę, ale na dłuższy czas. Mamy bardzo szeroki skład i sam wielokrotnie podkreślałem, jaki to plus. W meczu z Riesen zostało to jednak użyte w negatywny sposób. Trener Milicić nie wykorzystywał potencjału graczy, którzy akurat obudzili w sobie wysoką formę. Nasz szkoleniowiec działał wręcz przeciwnie. Zdejmował takich graczy z boiska i szukał kolejnych wariantów, które zwykle okazywały się gorsze od tych poprzednich.
  9. Statystycznie naszym najlepszym graczem był bezapelacyjnie Walerij Lichodiej. Rosjanin zanotował 19 punktów, 6 zbiórek3 asysty. W najważniejszych momentach nie był jednak w stanie wziąć ciężaru gry na swoje barki. Tak samo zresztą, jak każdy z pozostałych naszych zawodników. W tych ostatnich minutach zabrakło takiego prawdziwego lidera w szeregach „Rottweilerów”.
  10. Bardzo aktywny na parkiecie był Nikola Marković. U Serba można było dostrzec wielką chęć oraz radość płynącą z gry. To cieszy. W tym meczu zdobył 11 punktów i miał 6 zbiórek. Mógłby jednak popracować nad skutecznością, bo 4/12 z gry chluby nie przynosi.
  11. Ten mecz powinniśmy wygrać. Byliśmy jednak aż tak gościnni, że podarowaliśmy to zwycięstwo ekipie z Ludwigsburga. Riesen miało do tej pory tylko dwa zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Co ciekawe, te spotkania wygrali W SUMIE trzema punktami! My rozłożyliśmy czerwony dywan i pozwoliliśmy im rozegrać najlepsze spotkanie w tych rozgrywkach. Co gorsze, straciliśmy przewagę z pierwszego meczu i teraz nasza sytuacja w grupie jest naprawdę nieciekawa.
  12. Na osobny podpunkt zasługuje szkoleniowiec gości, John Patrick. Nie widziałem chyba jeszcze tak spokojnego i wręcz flegmatycznego trenera w koszykówce. Niezależnie od wydarzeń na parkiecie Amerykanin zachowywał spokój i przemawiał swoim sennym głosem. Widać jednak, że takie podejście może przynieść sukces. Nie mam na myśli, tylko ogrania naszego Anwilu. Patrick od 13 lat jest bardzo cenionym szkoleniowcem w lidze niemieckiej, a od 7 sezonów nieprzerwanie prowadzi Riesen. Został nawet wybrany najlepszym trenerem Ligi Mistrzów 2017/2018.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *