Start Lublin słusznie jest uważany za rewelację obecnego sezonu. Podopieczni Davida Dedka zaskoczyli już niejednego rywala i Anwil niestety dołączył do tego grona. Nasz zespół w Hali Globus zaprezentował się wręcz żenująco. Kilka dni temu potrafiliśmy zagrać z wielkim zaangażowaniem przeciwko mocnemu AEK Ateny, a teraz w ogóle nie było tego widać. Start był zdecydowanie lepszy i zasłużenie wygrał aż 96:71.
- Największy plus tego meczu? Nie straciliśmy „setki” :).
- W grze Anwilu totalnie brakowało zaangażowania. Nie było waleczności i prawdziwej woli zwycięstwa. Kolejny raz w tym sezonie chcieliśmy wygrać „na stojąco”. Tak się nie da, bo Start to nie jest zbiór amatorów.
- Nasza obrona to był momentami dramat. Start rozbijał naszą defensywę niczym na treningu. Ilość otwartych rzutów gospodarzy była wręcz zatrważająca.
- W ataku graliśmy bez energii i przede wszystkim bez skuteczności. „Rottweilery” miały ogromne problemy z umieszczeniem piłki w koszu. Na dystansie mogliśmy być zupełnie nie kryci, ale i tak nie trafialiśmy (tylko 6/30 za trzy…). Podobnie było pod koszem. Mecz zakończyliśmy na skuteczności z gry wynoszącej 35,5 %. SŁABIUTKO! Na linii rzutów wolnych wcale nie było lepiej, bo zaliczyliśmy tylko 61,1 %, co nie jest powodem do dumy.
- Nie można powiedzieć, że wynik jest efektem tylko naszej słabej gry. Kibice Startu mogą być dumni ze swoich pupili. Lublinianie grali pomysłowo i „z zębem”. Byli prawdziwym zespołem. Świetnie dzielili się piłką, szukając najlepszych pozycji do rzutu, a skuteczność tego dnia była ich sprzymierzeńcem.
- Gospodarze potrafili bardzo szybko przechodzić z obrony do ataku, co przy naszej ospałej defensywie przynosiło rewelacyjne efekty.
- Start obrócił wiele sytuacji „stykowych” na swoją korzyść. Można to nazwać szczęściem, ale prawda jest inna. Lublinianie walczyli i mieli chęci, a u nas występował spory deficyt tych cech.
- Od samego początku ten mecz był dla nas ciężki, ale przez długi czas toczyliśmy wyrównany bój. Do przerwy Start prowadził zaledwie 42:41. Miałem wrażenie, że na drugą część meczu Anwil wyszedł bardziej skoncentrowany i wydawało się, że przejmie to spotkanie. W kilku akcjach zagraliśmy naprawdę dobrą obronę i byliśmy również skuteczni po drugiej stronie parkietu. Objęliśmy prowadzenie 44:51 na 17 minut przed końcową syreną. To był jednak ostatni moment pozytywów z naszej strony. Start się nie załamał, ale cały czas walczył i to na tyle skutecznie, że wybił nam koszykówkę z głów. Goście przeprowadzili kilka udanych akcji i to podcięło nasze skrzydła, których już nie odzyskaliśmy do końca meczu. Z każdą kolejną minutą Anwil „tracił życie” i coraz bardziej odechciewało nam się grać w tę piękną grę. Na początku czwartej kwarty nasza mentalność już totalnie „leżała”, a Start jeszcze bardziej się nakręcał. W efekcie te wspomniane 17 minut przegraliśmy 52:20. DRAMAT!
- Brynton Lemar rozegrał wręcz fenomenalne zawody. Przez pewien czas Amerykanin był ukryty, ale w odpowiednim momencie potrafił wystrzelić. Niesamowicie kręcił naszymi obrońcami i trafiał wielkie rzuty. Zagrał jak lider z prawdziwego zdarzenia. Statystyki tylko to potwierdzają – 27 punktów, 11 asyst i 6 zbiórek. KLASA!
- Z całym szacunkiem, ale Mateusz Dziemba nie należy do czołówki strzelców PLK. W dziesięciu wcześniejszych spotkaniach trafił łącznie 10 trójek. Podczas meczu z Anwilem wykorzystał jednak naszą niefrasobliwość w obronie. Na obwodzie miał często tyle czasu, że mógłby spokojnie zaparzyć sobie herbatę i nie tylko zresztą on. To spowodowało, że Dziemba poczuł się mocny i 5 razy trafił zza łuku. Z każdą kolejną próbą rosła jego pewność siebie, a my nie robiliśmy nic specjalnego, aby to ograniczyć. Polski obwodowy zdobył 18 punktów.
- Z zawodników Anwilu wyróżnił się jedynie Shawn Jones. Przez długi czas Amerykanin był pewnym punktem naszego zespołu. Dzielnie walczył pod koszami i to bardzo często w osamotnieniu oraz spokojnie wykańczał akcje ofensywne. Momentami wręcz na wielkim luzie. Jones uzbierał double-double na poziomie 18 punktów i 10 zbiórek. Nie rozumiem tylko dlaczego w pewnym momencie został przyspawany do ławki rezerwowych.
- Bardzo martwi mnie Krzysztof Sulima. „Żubrowi” strasznie brakuje pewności siebie, co wyraźnie widać w jego poczynaniach na parkiecie. Gdy pojawia się na placu boju, to nie ogranicza się nawet do roli statysty, ale wręcz sabotuje naszą grę. Przypomina bardziej koszykarza z niższej ligi. W Lublinie to potwierdził i przez ponad 6 minut nie wniósł NIC pozytywnego. Mam nadzieję, że Sulima wróci na właściwy tor, bo naprawdę wierzę w potencjał tego chłopaka.
- Ciężko napisać coś więcej po tak żenującym występie. Prawda jest taka, że czas leci, a naszych problemów nie ubywa. Czasami mamy przebłyski, ale ogólnie można odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w dup… w trudnej sytuacji i jeszcze zaczęliśmy się tam urządzać. Z meczu na mecz to coraz bardziej martwi…
4 odpowiedzi do “Rozbici przez rewelację sezonu…”