Zemsta Joyce’a

W miniony weekend Anwil miał rozegrać kolejne ligowe spotkanie z Czarnymi Słupsk. Z wiadomych względów nie doszło do tego spotkania… W przeszłości przypominałem już nasz pierwszy mecz z Czarnymi oraz popis Dante Swansona. Teraz jest dobra okazja na kolejne wspomnienie. Tym razem z sezonu 2009/2010.

Dru Joyce i Igor GriszczukFOTO: gp24.pl
Dru Joyce i trener Igor Griszczuk

James Dru Joyce III przed przytoczonymi rozgrywkami związał się kontraktem z Czarnymi Słupsk. Spisywał się jednak poniżej oczekiwań i zrezygnowano z jego usług. Amerykanin musiał szukać nowego pracodawcy. W Anwilu podobna sytuacja miała miejsce z takim graczem jak Mike Trimboli. Absolwent uczelni Vermont również okazał się niewypałem i rozwiązano z nim kontrakt.

Zarząd naszego klubu pilnie poszukiwał nowego rozgrywającego. Ostatecznie wybór padł właśnie na Joyce’a. Amerykanin pojawił się we Włocławku 17 listopada, a już dzień później zadebiutował w wygranym starciu z Kotwicą Kołobrzeg. Los tak chciał, że zaledwie cztery dni później Anwil rozgrywał wyjazdowe spotkanie w Słupsku.

Taki kontekst zawsze zwiększa motywację gracza. Powracał do miejsca, gdzie był niechciany, więc na pewno miał zamiar coś udowodnić.

Będę powtarzał to do znudzenia, ale Słupsk to naprawdę ciężkie miejsce do grania. Nie inaczej było w sezonie 2009/2010. Spotkanie od samego początku było niezwykle wyrównane. Obydwie drużyny szły „łeb w łeb”. Czarni dłużej utrzymywali swoje prowadzenie, ale to zawsze było tylko kilka „oczek”. Nie potrafili jakoś złapać wiatru w żagle. Anwil cały czas utrzymywał się w grze i agresywnie deptał po piętach swoich oponentów. Dobre zawody rozgrywali Andrzej Pluta (15 pkt), Kamil Chanas (13 pkt i 4 zb) czy Rashard Sullivan (13 pkt i 5 zb). To właśnie, w dużej mierze, dzięki tym zawodnikom cały czas trzymaliśmy się niezwykle blisko rywali.

W ostatniej kwarcie szczególnie szalał jednak Ronald Clark. Wydawało się, że swoją grą może doprowadzić Czarnych do zwycięstwa. W końcówce gospodarze prowadzili już 71:68. Na szczęście faulowany był Pluta i miał do dyspozycji dwa rzuty wolne. Mimo ogromnej presji kolejny raz w swojej bogatej karierze udowodnił, że jest po prostu Panem Koszykarzem. Ręka nie zadrżała mu ani razu i zrobiło się 71:70.

Czarni mieli przed sobą niezwykle ważne posiadanie piłki. Podopieczni trenera Igora Griszczuka postawili jednak defensywę, która była niczym mur. Skończyło się na błędzie 24 sekund. Decydujące słowo należało do Anwilu. Na zegarze pozostało 21 sekund, ale nie było już do dyspozycji przerw na żądanie, więc jedyne co pozostało to lekka improwizacja. W tym aspekcie najlepiej odnalazł się Dru Joyce. Amerykanin kozłował, kozłował, aż w końcu wkręcił się pod kosz w gąszcz gospodarzy. Nie wiem, jak się przebił, ale dokonał tego! Znalazł dla siebie miejsce do celnego rzutu i jeszcze był faulowany! Rzut wolny też wykorzystał i zrobiło się 71:73. Akcja 2+1 w takim momencie!

Alex Harris w szalonej szarży próbował zmienić jeszcze losy tego spotkania, ale nic nie wskórał. Anwil zdobył „Gryfię” w niesamowitych okolicznościach.

Joyce był prawdziwym bohaterem tego spotkania. Podczas tego meczu zapisał na swoim koncie linijkę na poziomie 11 punktów7 as. Co ciekawe, to decydujące wejście pod kosz było jego jedynym celnym rzutem za dwa. Joyce, który był niechciany w Słupsku, okazał się katem tej ekipy. Sport pisze naprawdę piękne scenariusze.

Czarni Słupsk – Anwil Włocławek 71:73 (15:13, 17:17, 22:23, 17:20)

Statystyki z tego spotkania można zobaczyć tutaj – http://www.plk.pl/mecz/11149/czarni-slupsk—anwil-wloclawek.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *