Wilki Morskie pokazały zęby

Już w dniu wczorajszym Anwil mógł przypieczętować pierwsze miejsce w tabeli przed fazą Play-Off. Wystarczyło na własnym terenie pokonać drużynę King Wilki Morskie Szczecin. Zadania jednak nie udało się zrealizować. Ekipa gości niespodziewanie wywiozła cenne zwycięstwo z Włocławka.

Jarosław Zyskowski w meczu z King Wilki Morskie SzczecinFOTO: q4.pl
Jarosław Zyskowski

Miałem wrażenie, że nasz zespół jest bardziej skoncentrowany i gra spokojniejszą koszykówkę niż w ostatnich spotkaniach. Niestety, nie przełożyło się to na wynik, bo obydwie drużyny praktycznie przez cały czas toczyły niezwykle wyrównany bój. Mieliśmy spory problem z atakiem. Wyraźnie brakuje nam świeżości i błysku, który charakteryzował grę Anwilu szczególnie w pierwszej fazie sezonu.

Losy tego pojedynku rozstrzygnęły się praktycznie w ostatnich trzech minutach. Popełniliśmy w tym czasie zbyt dużo, wręcz szkolnych, błędów, aby myśleć o zwycięstwie. Możemy wymienić następujące momenty naszej nieporadności, które wpłynęły na końcowy wynik:

  • Hosley 1/2 z wolnych
  • Almeida strata
  • Almeida 0/2 z wolnych
  • Leończyk niecelnie za trzy
  • Hosley niecelnie za trzy
  • Sobin 0/2 z wolnych
  • faul Leończyka niemal na połowie boiska przy -2 i 20 s do końcowej syreny

To była istna masakra w decydującym stadium meczu. Później jeszcze Ante Delas oraz Ivan Almeida próbowali z dystansu. Nieskutecznie. W tych decydujących minutach zanotowaliśmy 1/6 z wolnych oraz 0/4 z gry. Wszystkie próby rzutowe były z dystansu. W taki sposób nie można było myśleć o zwycięstwie nad profesjonalną drużyną, która cały czas szła z nami jak równy z równym.

Wilki Morskie w tych decydujących momentach pokazały większą determinację oraz waleczność. Przy naszej niemocy punkty dla gości zdobywali Carlos Medlock, Mateusz Bartosz (jedyne trafienie w spotkaniu) oraz bezbłędny na linii Paweł Kikowski. To spokojnie wystarczyło na sprawienie niespodzianki.

Goście wykazali się większą determinacją, bo cały czas walczą o prawo dalszej gry po sezonie zasadniczym. Jak widać, jest to dla nich niezwykle ważne i we Włocławku wykonali ważny krok, aby osiągnąć swój cel. Jeśli chodzi o Anwilowców to mam wrażenie, że myślami już jesteśmy w Play-Off. Podejrzewam, że stąd spadek formy i problemy w ataku. Możliwe, że zmieniliśmy cykl treningowy. Wszystko, aby osiągnąć maksimum w decydującej fazie sezonu. Jeśli kilka mało znaczących porażek po słabiutkiej grze jest ceną za sukces za koniec sezonu, to ja śmiało w to wchodzę.

Tylko czy zdołamy odbudować się do PO? Wydawało mi się, że jesteśmy w fazie sezonu, gdy forma drużyny powinna stopniowo iść do góry. Tymczasem nasz zespół gra obecnie najgorszą koszykówkę, jaką do tej pory obserwowaliśmy. Na szczęście nie jestem żadnym znawcą w tej dziedzinie i tylko piszę swoje luźne myśli.

Jeśli chodzi o grę poszczególnych zawodników Anwilu, to na największe brawa bez wątpienia zasłużył Jarosław Zyskowski. „Zyziu” odzyskał swoją formę. Znowu jest zagrożeniem zarówno na dystansie, jak i przy swoich nieobliczalnych wejściach na kosz. Zdobywając 16 punktów (3/4 za trzy) był naszym najlepszym strzelcem. Do tego dołożył 5 zbiórek4 asysty.

Na swoim wysokim poziomie zagrał również Josip Sobin. Chorwacki wojownik kolejny raz walczył o każdą piłkę i mecz zakończył z dorobkiem 11 punktów oraz 5 zbiórek. Szkoda tylko tych wolnych w końcówce, ale Josip to Josip i gdyby trafił to byłoby wręcz zaskoczenie.

Mecz z Wilkami Morskimi był kolejnym, gdy musieliśmy sobie radzić bez kontuzjowanego Kamila Łączyńskiego. Jego nominalny zastępca, Mario Ihring, tym razem spędził na parkiecie niecałe 10 minut. Co nowego zaprezentował słowacki rozgrywający? Nic. Ponownie potwierdził swoją niemoc strzelecką. Tym razem zanotował 0/6 z gry. Zawiera się w tym przestrzelenie łatwego rzutu spod kosza oraz rzut za trzy, który nawet nie musnął obręczy. To był trzeci mecz Ihringa w barwach Anwilu i jak do tej pory ma 0/10 z gry. Kiedy zatrzyma też niechlubny licznik? Oby jak najszybciej. Mam wrażenie, że ten chłopak cały czas jest niesamowicie zestresowany na parkiecie. Dlatego jeszcze go nie skreślam. Jaylin Airington też, delikatnie mówiąc, nie błyszczał, ale ja wierzyłem i teraz wiem, że było warto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *