Wielki Ptak z Ulicy Sezamkowej

W 1999 roku przedświąteczna atmosfera we Włocławku została zakłócona, gdyż zaledwie dwa dni przed wigilią Anwil przegrał na wyjeździe z PKK Szczecin. To była prawdziwa sensacja, gdyż gospodarze okupowali dolne rejony tabeli, a nasz zespół standardowo aspirował do mistrzostwa. Taka wpadka nie mogła przejść bez echa. W efekcie trener Eugeniusz Kijewski został zwolniony, a nowym szkoleniowcem włocławskiego zespołu został Danijel Jusup. Rządy chorwackiego szkoleniowca w naszym klubie to były bardzo gorące miesiące, które na pewno jeszcze kiedyś przybliżę.

Jusup bardzo szybko wprowadził swoją wizję składu. Marcus TimmonsTed Jeffries opuścili nasze szeregi, a ich miejsce zajęli Dainius Adomaitis oraz Ivan Grgat. Wielu kibiców przyjęło te roszady ze sporym niezadowoleniem.

Tego drugiego, legendarny komentator Jerzy Polak, porównał kiedyś do „Wielkiego Ptaka z Ulicy Sezamkowej”. Było to nawiązanie do specyficznej motoryki chorwackiego środkowego. Niektóre komentarze przechodzą do historii i tak też było tym razem. Sam Grgat to jednak ciekawy zawodnik, którego sylwetkę warto przypomnieć.

Ivan Grgat Anwil

Chorwacki gigant

Wielkim atutem Grgata były na pewno warunki fizyczne. Chorwacki center mierzył aż 210 cm wzrostu. Lokalni trenerzy szybko dostrzegli spory potencjał tego środkowego, więc sięgnęła po niego słynna Cibona Zagrzeb. Grgat miał wówczas zaledwie 16 lat. W ekipie ze stolicy swojej ojczyzny spędził aż 9 sezonów, z krótkimi przerwami na wypożyczenie do słabszych klubów, i stopniowo budował markę solidnego podkoszowego.

W barwach „Vukovi” odnosił pierwsze sukcesy, co nie jest zaskoczeniem, bo Cibona była w tamtych czasach prawdziwym hegemonem na lokalnym podwórku. Takim sposobem Grgat dodał do swojego CV mistrzostwa oraz puchary Chorwacji.

Grgat został również doceniony przez selekcjonera kadry narodowej i dostąpił zaszczytu reprezentowania barw ojczyzny, co z całą pewnością jest wielkim zaszczytem dla każdego sportowca. W ekipie Chorwacji nigdy nie odgrywał jednak istotnej roli, ale i tak pojechał na Eurobasket 1997. To był bardzo udany turniej dla reprezentacji Polski, gdyż biało-czerwoni zajęli 7 miejsce. Chorwacja nie wypadła tak dobrze, przegrała nawet z naszą kadrą (Grgat nie wszedł na parkiet) i zakończyła zawody na 11 pozycji.

Mecz na wagę transferu

Cibona rywalizowała nie tylko w rodzimych rozgrywkach, ale również w elitarnej Eurolidze. Tam też Grgat zbierał bardzo cenne doświadczenie. Wręcz historyczny występ zaliczył w sezonie 1998/1999. „Vukovi” pojechali na Litwę, gdzie czekał na nich Zaligiris Kowno. Cibona wygrała ten mecz 64:74 i to była spora niespodzianka. Litewska ekipa rozgrywała wówczas niesamowity sezon. Dzielnie brnęli przez kolejne rundy i ostatecznie zwyciężyli w całych rozgrywkach, co było sporym zaskoczeniem w koszykarskiej Europie. Przez cały ten euroligowy sezon Zaligiris przegrał tylko jeden mecz na swoim parkiecie! Zaskakującym pogromcą była właśnie Cibona.

To wielkie zwycięstwo chorwackiej ekipy nie byłoby możliwe, gdyby nie Ivan Grgat. Można powiedzieć, że ten środkowy rozegrał „mecz życia”. W ogóle nie schodził z parkietu i to nie dziwi, bo jego forma była imponująca. Grgat uzyskał aż 28 punktów oraz dołożył 15 zbiórek. Był zdecydowanym liderem swojej ekipy. Warto wspomnieć, że w Cibonie grali wtedy również Vladimir Krstić oraz Davor Marcelić, którzy zawitali do Włocławka rok po Grgacie. Tego dnia po parkiecie w Kownie biegało jeszcze kilku zawodników, którzy później trafili do innych klubów polskiej ligi. Po stronie gospodarzy wystarczy wspomnieć takie nazwiska jak Jiri Zidek, Tomas Masiulis, Darius Maskoliunas czy Tyus Edney. W kadrze meczowej Zalgirisu był również Dainius Adomaitis, ale nie wszedł w ogóle na plac boju. Z kolei w Cibonie grał jeszcze Josip Vranković, który kilka lat później zakotwiczył w Prokomie.

Jeśli jest, choć cień prawdy w tezie, że jednym meczem można załatwić sobie transfer, to tak właśnie było w przypadku Grgata. Niesamowita dyspozycja Chorwata zapadła w pamięci włodarzom Zaligirisu. Takim sposobem, w sezonie 1999/2000, chorwacki center trafił do litewskiej potęgi. Dla Grgata to była pierwsza przygoda poza ojczyzną. Oczekiwania zapewne były spore, ale szybko zostały zweryfikowane przez rzeczywistość. W Zalgirisie jego rola była wręcz marginalna i nie otrzymywał zbyt wielu minut. Ostatecznie trener Jonas Kazlauskas postanowił całkowicie zrezygnować z usług tego podkoszowego.

Przeprowadzka do Włocławka

Czas na najważniejsze dla nas, czyli włocławski epizod w karierze Grgata. Jak wspomniałem we wstępie, trener Jusup objął Anwil w trakcie sezonu i szybko wprowadził swoje zmiany. Zwolniony Jeffries nie był na pewno gwiazdą, ale prezentował solidny poziom. Dlatego potrzebowaliśmy równie solidnego zastępstwa, aby nie stracić na jakości. Nasz nowy szkoleniowiec postawił na swojego rodaka i wierzył, że drużyna na tym sporo zyska. Ja podchodziłem do tego sceptycznie i podejrzewam, że większość fanów podzielała moją opinię. Chociaż początek tej przygody był dość obiecujący.

Bez wsparcia na europejskiej arenie

Pomijając aspekty czysto koszykarskie, to te roszady kadrowe trenera Jusupa niosły za sobą spory negatyw. Ani Adomaitis, ani Grgat nie mogli pomóc nam na europejskiej arenie, bo kontrakty zostały podpisane już po okresie zgłaszania zawodników. Anwil rywalizował wówczas w Pucharze Koracia i to z całkiem niezłym skutkiem. W osłabionym składzie potrafiliśmy jeszcze wyeliminować ekipę Racin Basket Antwerpia na etapie 1/8 finału. W Belgii przegraliśmy 71:65, ale na własnym terenie pokonaliśmy rywali 75:56. Gorzej było w ćwierćfinale. Tam naszym przeciwnikiem był Estudiantes Madryt. W pierwszym spotkaniu potrafiliśmy jeszcze wygrać 74:69, ale w stolicy Hiszpanii otrzymaliśmy bolesną lekcję koszykówki i polegliśmy 84:55.

Oczywiście nie ma żadnej pewności, że Anwil w pełnym składzie uzyskałby korzystny wynik. Estudiantes i tak byłby uznawany za faworyta. Ze wsparciem Adomaitisa i Grgata (czy wcześniejszego duetu Timmons – Jeffries) mielibyśmy jednak z całą pewnością większe możliwości. Szkoda, że tak wyszło i trener Jusup nie przyłożył większej wagi do europejskich zmagań, bo mieliśmy szansę na historyczny wynik.

Przebłyski „Wielkiego Ptaka”

Grgat nigdy nie był „podkoszowym dominatorem”. Nie skakał i nie latał pod sklepieniem hali. Potrafił zrobić jednak dobry użytek ze swoich warunków fizycznych. Po zajęciu odpowiedniej pozycji w „trumnie” i otrzymaniu podania w odpowiednim momencie był trudny do zatrzymania. Już podczas swojego drugiego meczu na parkietach PLK zdobył 23 punkty i poprowadził Anwil do wyjazdowego zwycięstwa w Rudzie Śląskiej 71:77.

Jeszcze lepiej wypadł pod koniec sezonu zasadniczego. Włocławska ekipa pokonała Cersanit Kielce 99:71, a Chorwat zdobył 25 punktów. To był najlepszy występ Grgata w naszych barwach.

Brak zaufania u trenera

Danijel Jusup bardzo optował za zakontraktowaniem Grgata. To mogło świadczyć o sporym zaufaniu do tego centra. Tak jednak nie było. Chorwacki środkowy, po obiecujących początkach w koszulce Anwilu, później miewał spore problemy. Zdarzały się spotkania, gdy szkoleniowiec dopiero w drugiej połowie desygnował swojego rodaka do gry. Najbardziej było to widoczne podczas Play-Off. Zaskoczenie? Na pewno. Szczególnie że Grgat był jedynym klasycznym centrem w naszych szeregach.

W pierwszej rundzie Play-Off naszym rywalem była Pogoń Ruda Śląska. Bez większych problemów zamknęliśmy tę serię w trzech meczach, a Grgat był bardzo ważnym ogniwem w naszej rotacji. Później było jednak tylko gorzej. Anwil dotarł do finału, gdzie czekał na nas oczywiście Śląsk Wrocław. Rywalizację o złoto przegraliśmy 4:1, a chorwacki środkowy wypadł znacznie poniżej oczekiwań. Grgat był na parkiecie za mało mobilny i miał spore problemy z podkoszowymi Śląska. Braki naszego centra obnażał nie tylko rewelacyjny Joseph McNaull, ale również Piotr Szybilski, a warto pamiętać, że Adam Wójcik nie grał w kilku spotkaniach z powodu kontuzji.

Problemy swojego rodaka widział oczywiście trener Jusup i nie kwapił się z wysyłaniem tego gracza na boisko. W pierwszym meczu finałów Grgat zdobył 2 punkty, w drugim w ogóle nie zagrał, w trzecim 4, a podczas czwartego 8. Lepiej wypadł dopiero podczas ostatniego starcia. Wówczas od samego początku ostro szalał popularny „Józek”. Jusup nie miał pomysłu, jak powstrzymać tego gracza, więc dość szybko postawił na Grgata. Ten manewr nie ograniczył poczynań McNaulla, ale Chorwat wniósł sporo do naszego ataku. Do przerwy zanotował 10 punktów na skuteczności 5/5 z gry. Mecz zakończył z dorobkiem 15 punktów, ale w drugiej połowie jego minuty znowu były ograniczone.

Pożegnanie bez sentymentów

Grgat rozegrał łącznie w naszych barwach 23 mecze, w których notował średnio 12,4 punktów. Niby solidnie, ale nikt nie ma wątpliwości, że potrzebowaliśmy wówczas większej siły podkoszowej. Trener Jusup przyznał to w sposób niewerbalny, gdyż bardzo ochoczo sprowadził swojego rodaka, ale i tak często ograniczał jego minuty. Po latach, w mojej pamięci, też łatwiej odszukać przykłady nieporadności Grgata niż jego udanych akcji. Nic dziwnego, że po sezonie nikt raczej nie myślał o przedłużeniu kontraktu i nadszedł czas rozstanie bez większych sentymentów.

Dalsze przygody „Wielkiego Ptaka”

Oczywiście koniec przygody w Anwilu nie oznaczał zakończenia kariery dla Grgata, bo miał wtedy zaledwie 26 lat i jeszcze sporo grania przed sobą. Po epizodzie w Polsce podpisał kontrakt z francuskim Le Mans, gdzie radził sobie całkiem przyzwoicie (10,7 pkt i 3,8 zb). W sezonie 2001/2002 wrócił w rodzinne strony, ale tym razem trafił do KK Zadar. W barwach tej ekipy wywalczył kolejne mistrzostwo Chorwacji oraz zaliczył całkiem udane występy w Eurolidze. Podczas tych elitarnych rozgrywek notował średnio 10,5 punktów oraz 4 zbiórki. W starciu ze słynnym CSKA Moskwa potrafił uzyskać 21 punktów9 zbiórek. Chorwaci przegrali to spotkanie 96:92, ale Grgat mógł być na pewno zadowolony ze swojej postawy.

Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że barwy KK Zadar reprezentował wtedy również dobrze nam znany Dusan Bocevski.

Grecki klimat

W 2002 roku chorwacki środkowy trafił do Arisu Saloniki i to był dość istotny etap w jego karierze. W lidze greckiej notował 10,8 punktów oraz 5,9 zbiórek. Aris występował również w FIBA Europe Champions Cup i wygrał te rozgrywki! Na europejskiej arenie Grgat osiągał statystyki na poziomie 10,1 punktów3,9 zbiórek. Co ciekawe, podczas finału rozgrywanego w Salonikach rywalem greckiego zespołu był Prokom Trefl Sopot. Spotkania było niezwykle dramatyczne i Aris ostatecznie zwyciężył 83:84. W samej końcówce Willie Solomon trafił pierwszy rzut wolny, drugi przestrzelił, ale piłkę zebrał Miroslav Raicević i dobił. To była akcja na wagę zdobycia trofeum, bo Prokom nie miał już czasu, aby odpowiedzieć skuteczną akcją. Grgat podczas tego finałowego pojedynku odgrywał raczej marginalną rolę. Na parkiecie spędził 12 minut, zdobył 3 punkty i dołożył 1 zbiórkę.

Chorwatowi bardzo przypadł do gustu grecki klimat, bo został w tym kraju na kilka kolejnych lat. Kolejny kontrakt podpisał z Maroussi Ateny. Na ligowym podwórku wywalczyli wicemistrzostwo, co ciągle jest największym sukcesem w historii tego klubu, a Grgat dostarczał drużynie 9,8 punktów3,6 zbiórek. Ponownie miał wielką szansę na osiągnięcie sukcesu w Europie, ale podczas finału FIBA Europe League lepszy był UNICS Kazań, który na swoim terenie wygrał 87:63. W całych tych rozgrywkach Chorwat notował 11,4 punktów oraz 3,9 zbiórek.

W Grecji spędził jeszcze kilka sezonów i grał dla takich ekip jak PAOK Saloniki oraz Apollon Patras. Stopniowy progres był widoczny w poczynaniach Grgata, ale na dobre opuścił ten kraj dopiero w 2006 roku. W międzyczasie miał jedynie krótkie epizody przerwy. M.in. miesięczny kontrakt podpisała z nim Unicaja Malaga.

Emerytura w rodzimych stronach

Lata 2006-2008 to przygody w BC Kormend (wicemistrzostwo Węgier) oraz francuskim JL Bourg Basket (9,2 pkt i 5,3 zb), ale coraz częściej myślał o powrocie w rodzime strony. Ostatecznie podpisał kontrakt z ekipą Maksimir Zagrzeb. Nie zagrzał jednak zbyt długo miejsca w stolicy swojej ojczyzny i jeszcze raz spróbował swoich sił poza granicami kraju. Nie były to długie epizody i to w drużynach, które raczej nie straszą swoją nazwą, bo tak uczciwie trzeba powiedzieć o austriackim Bulls Kapfenberg oraz cypryjskim Achilleas Kaimakliou.

W 2009 roku Chorwat podpisał kontrakt z bośniackim zespołem HKK Siroki i występował tam przez dwa sezony. W tym czasie dodał do swojej kolekcji trofeów kolejne mistrzostwo i puchar kraju. Potrafił jeszcze prezentować solidny poziom i podczas zmagań w Lidze Adriatyckiej notować nawet 11,8 punktów4,6 zbiórek.

Ostatnie lata swojej kariery spędził w mało znanych klubach chorwackich. Można powiedzieć, że w przypadku Grgata nastąpił taki standardowy „zjazd”. Trzeba jednak przyznać, że bardzo długo biegał po rodzimych parkietach. W sezonie 2014/2015 przywdziewał jeszcze koszulkę drużyny Hermes Zagrzeb, a zbliżał się wtedy do 41 urodzin. To budzi podziw!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *