Koszykówka to piękny sport i chyba nikt, kto tutaj zagląda nie ma najmniejszych wątpliwości 😉 . Nie brakuje wartkiej akcji, mecz w podstawowym wymiarze czasu trwa 40 minut, a często o wszystkim decydują dopiero końcowe fragmenty! Właśnie te wyrównane końcówki przenoszą emocje na wyższy poziom i to jest piękne!
Uwielbiam te momenty, więc postanowiłem „rzucić okiem”, jak Anwil radził sobie podczas takich sytuacji w sezonie 2021/2022.
Maj był ostatnim miesiącem w sezonie 2021/2022, więc pora na wybór MVP. To był niezwykle ekscytujący okres, bo Anwil rozegrał decydujące mecze. Półfinałową rywalizację niestety przegraliśmy z Legią Warszawa „do zera”, ale następnie zgarnęliśmy brąz po dwumeczu z Czarnymi Słupsk, więc nikt nie ma raczej wątpliwości, że to było bardzo sympatyczne zakończenie długich rozgrywek. Bilans w maju wyniósł 2-3 plus medal, który wszystko rekompensuje!
Kto otrzymuje ode mnie to symboliczne wyróżnienie za miniony miesiąc? Przyznam szczerzę, że moje myśli krążyły głównie wokół dwóch zawodników, ale ostatecznie wygrywa James Bell.
Wspaniałe zwieńczenie sezonu 2021/2022! Po wielomiesięcznych trudach Anwil wywalczył brązowy medal, co uważam za wielki sukces! O najniższy stopień podium naszym rywalem byli Czarni Słupsk, czyli bardzo niewygodny przeciwnik. Beniaminek, który był prawdziwą rewelacją rozgrywek i przebojem wygrał sezon zasadniczy. „Rottweilery” dwukrotnie złamały sobie kły na Czarnych, ale teraz role zostały odwrócone. W tych najważniejszych meczach to Anwil odniósł dwa zwycięstwa i tym samym zakończył zmagania na trzeciej pozycji!
Anwil nie zmazał plamy z pierwszego meczu półfinałowego. W drugim starciu znowu polegliśmy i można zaobserwować pewną analogię do tego wcześniejszego spotkania. Tym razem Legia Warszawa wygrała 71:77. Statystyki można zobaczyć TUTAJ, ale jakoś szczególnie do tego nie zachęcam 😛 . Ponownie słabo zaczęliśmy i goniliśmy, ale nie dogoniliśmy. W serii jest już 0:2 dla stołecznej ekipy i otwarcie trzeba przyznać, że sytuacja „Rottweilerów” jest bardzo nieciekawa.
Niestety… Półfinałową batalię rozpoczęliśmy od porażki. Uczciwie trzeba przyznać, że na przestrzeni całego meczu Legia Warszawa była lepszym zespołem i zasłużenie zdobyła Halę Mistrzów, chociaż to był mecz przepełniony emocjami oraz wahaniami nastrojów. Anwil miał swoje szanse, ale ich nie wykorzystał. Doprowadziliśmy wprawdzie do dogrywki, ale zawiedliśmy w decydujących momentach i polegliśmy 79:83.
Anwil wrócił do Play-Off po trzyletniej przerwie w bardzo pięknym stylu, bo gramy dalej! Awans do półfinału jest niczym piękny sen i oznacza, że już teraz możemy uznać sezon 2021/2022 za udany, bo osiągnęliśmy rezultat przewyższający przedsezonowe oczekiwania, a przecież to nie koniec naszej drogi. Nie muszę chyba przypominać, że apetyt rośnie w miarę jedzenia 😉 .
Musieliśmy jednak najpierw pokonać Twarde Pierniki Toruń, aby dołączyć do czołowej czwórki. Za nami seria godna Play-Off. Każde pojedyncze spotkanie niosło ze sobą sporą dawkę emocji i każde tworzyło osobną historię przepełnioną walką, czyli tym, co wręcz niezbędne na tym etapie rozgrywek. Najważniejsze, że nasze „Rottweilery” stanęły na wysokości zadania i odprawiliśmy lokalnego rywala 3:1.
Odnoszę wrażenie, że turniej finałowy European North Basketball League wyglądał zupełnie inaczej niż wszystkie poprzednie „bańki”. Podczas Final Four rozgrywanego w Hali Mistrzów doświadczyliśmy zdecydowanie wyższego poziomu emocji. Nie było pogromów i ogrywania rezerw, ale obserwowaliśmy za to całkiem wyrównane spotkania. Zapewne stawka odpowiednio zmotywowała wszystkich uczestników tej imprezy. Cały czas nie były to mecze, o których będziemy opowiadać wnukom, ale na pewno zapamiętamy, że to nasz Anwil przeszedł do historii za sprawą triumfu w pierwszej edycji ENBL.
Można śmiało stwierdzić, że „Rottweilery” zdominowały te rozgrywki. Zgarnęliśmy to piękne trofeum bez żadnej wpadki. To była piękna droga. Najpierw bilans 5-0 w sezonie regularnym, później półfinał i finał, a na końcu „WE ARE THE CHAMPIONS” z głośników. Wiem, że European North Basketball League nie ma zbyt wysokiego prestiżu, ale zdobycie tego trofeum i tak cieszy.
Kolejna porażka Anwilu w PLK. To już trzecia z rzędu na ligowym podwórku. Tym razem pokonał nas King Szczecin we własnej hali. Gospodarze wręcz dominowali przez większość spotkania. Gra „Rottweilerów” nie porywała, ale i tak potrafiliśmy doprowadzić do wyrównanej końcówki. Niestety w najważniejszych momentach popełniliśmy zbyt wiele prostych błędów i przegraliśmy 82:76.
Szok? Niedowierzanie? Sensacja? Zdecydowanie! Tak najlepiej opisać mecz z Arką Gdynia. Ciężko utrzymać równą oraz dobrą formę przez cały sezon i gorsze spotkania są czymś normalnym. Czasami udaje się „przepchnąć” takie mecze, ale tym razem nie wyszło. Anwil wyglądał zupełnie inaczej niż w poprzednich kolejkach. Znacznie gorzej. Dyspozycja „Rottweilerów” pozostawiała wiele do życzenia i to doprowadziło do zaskakującej porażki na własnym parkiecie 72:82.
Miał być hit PLK i był! Do Hali Mistrzów zawitała Stal Ostrów Wielkopolski, czyli aktualny Mistrz Polski. Atmosferę przed tym pojedynkiem podgrzewał cały szereg smaczków pozaboiskowych. Anwil rozgrywa świetny sezon i wygrał już z podopiecznymi Igora Milicicia na wyjeździe, ale w moim odczuciu i tak nie był faworytem tego starcia. „Stalówka” dysponuje naprawdę mocnym oraz szerokim składem z indywidualnościami, które potrafią przesądzać o losach rywalizacji. „Rottweilery” zagrały jednak kosmiczny mecz i pomimo początkowych problemów wręcz rozgromiły rywali w ostatnich minutach. To był magiczny wieczór! Mamy dopiero styczeń, a już wyrósł mocny kandydat w kategorii najbardziej pamiętnego spotkania tego roku 😉 .