Spójnia przełamana po wielkich emocjach!

Nie ukrywam, że miałem spore obawy przed wyprawą do Stargardu. Spójnia wygląda ostatnio niczym kandydat do medalu i nie przegrała spotkania od 50 dni. W tym czasie zanotowali serię 6-0. To robi wrażenie! Z kolei nasz Anwil gra tak troszkę w kratkę, więc ciężko było o optymizm.

Tymczasem „Rottweilery” znowu zaskoczyły. Lekko nie było i potrzebowaliśmy dogrywki, ale ostatecznie zwyciężyliśmy 93:94 i to jest najważniejsze. Odnieśliśmy bardzo cenne zwycięstwo na trudnym terenie. BRAWO!

Spójnia Stargard - Anwil Włocławek 93:94FOTO: Grzegorz Drążek / stargard.news

Mam wrażenie, że to spotkanie miało dwa oblicza. W pierwszej połowie oglądaliśmy raczej brzydką i „błotną” koszykówkę. Popełniano sporo przewinień, co prowadziło do częstego stawania na linii rzutów wolnych. Niestety Anwilowcy mieli ogromny problem w tym elemencie. Jeśli już kiedyś gościliście na moim blogu, to zapewne wiecie, jak bardzo denerwuje mnie tego typu niemoc. Jeśli zajrzeliście tutaj po raz pierwszy, to tylko wspomnę, że dostaję drgawek przy seryjnym marnowaniu „osobistych”. Tak właśnie było w Stargardzie. W dalszej części meczu poszło nam już lepiej i zanotowaliśmy ostatecznie 15/28 z linii, co i tak powoduje, że mam ochotę ukryć twarz w dłoniach.

W takiej ostrej odmianie koszykówki dla koneserów lepiej wypadała Spójnia. Może nie potrafili złapać odpowiedniego rytmu, ale i tak przeważali, więc nic dziwnego, że potrafili wypracować nawet dwucyfrową przewagę.

Nie szło „Rottweilerom” i obawy rosły. Na szczęście przyszła druga połowa, a wraz z nią nowe oblicze tego spotkania. Nie wiem, co trener Przemysław Frasunkiewicz powiedział w szatni swoim podopiecznym, ale obraz gry uległ zmianie. Cieszy mnie ta metamorfoza, bo potrafiliśmy wyciągnąć koszykówkę z tego brzydkiego błota. Anwil znowu udowodnił, że nigdy nie odpuszcza, a teraz ta przemiana nadeszła na tyle szybko, że zdołaliśmy narzucić swoje warunki gry. Od samego początku trzeciej kwarty wrzuciliśmy wyższy bieg i szybko zanotowaliśmy serię 0:15. Nawet nie wiem, kiedy i jak, ale „Rottweilery” najpierw zniwelowały stratę, a następnie wyszły na prowadzenie. Mam wrażenie, że to był moment. Po topornej pierwszej połowie ten zryw był niczym promień słońca podczas pochmurnego dnia.

Oczywiście, żeby nie było zbyt kolorowo, to gospodarze musieli jeszcze dojść do głosu. Na szczęście nie spękaliśmy i cały czas tętniło życie w naszym zespole. Śmiało można powiedzieć, że zostaliśmy zabrani na taką małą przejażdżkę kolejką górską. Lepsze momenty raz mieliśmy my, a raz oni. Anwil siedział jednak stabilniej w tym wózku i potrafiliśmy nawet wyjść na prowadzenie +11.

Wszystko wskazywało, że dobrniemy do spokojnego zwycięstwa, ale niestety tak nie było i nie mogę pochwalić naszej drużyny za ostatnie minuty. Anwil zaczął grać zbyt leniwie i oddał kilka nieprzygotowanych rzutów. Z takiego grania nic dobrego nie mogło wyniknąć. Spójnia zwietrzyła szansę i krok po kroku, goniła wynik. Ostatecznie doprowadzili do remisu w dramatycznych okolicznościach i przez naszą niefrasobliwość mieli nawet rzut na zwycięstwo. Niewiele brakowało, aby ten mecz uciekł nam z rąk. To byłby dopiero ból! Nie można było jednak odetchnąć, bo czekała nas dogrywka. Miałem obawy, że gospodarze niesieni falą udanej pogoni utrą nam nosa. Sił już brakowało, ale na szczęście odzyskaliśmy ambicję i waleczność. Dodatkowy czas gry rozpoczęliśmy od dwóch dobrych akcji i to ustawiło losy rywalizacji. Później budowaliśmy ofensywę dość ospale, ale wypracowana zaliczka tym razem wystarczyła. Spójnia miała jeszcze kolejną piłkę na zwycięstwo, lecz znowu, na nasze szczęście, nie wykorzystali okazji.

Co czuję po zwycięstwie w Stargardzie? Na pewno radość, bo nie byliśmy faworytem, a pomimo tego przerwaliśmy rewelacyjną serię Spójni. W moim sercu jest też ulga, bo prawie uciekł nam ten pojedynek z rąk. No i odczuwam jeszcze dumę, bo „Rottweilery” kolejny raz pokazały charakter i potrafiliśmy wznieść swoją grę na wyższy poziom. Oby było tak zawsze!

Liderem gospodarzy jest bez wątpienia Courtney Fortson. Amerykanin zasilił szeregi biało-bordowych już w trakcie sezonu, ale gra tak, że stawiany jest w gronie kandydatów do nagrody MVP. Nie ukrywam, że Fortson budził moje największe zmartwienie. Podejrzewam, że zatrzymanie tego wszędobylskiego obrońcy było priorytetem dla naszej defensywy. Jak wyszło? Nie został wyłączony, bo zanotował 23 punkty, 12 asyst4 zbiórki. Zaliczył też szalone trafienie 3+1 na wagę dogrywki. Statystyki świetne, ale i tak powiedziałbym, że został ograniczony. Fortson był ciągle wybijany z rytmu, co zaowocowało skutecznością 5/18 z gry oraz 8 stratami. Amerykanin miał również dwa rzuty na zwycięstwo, ale na nasze szczęście żadnego nie wykorzystał.

W tym elemencie rewelacyjną pracę wykonywał Victor Sanders. To właśnie nasz ostatni nabytek bezustannie nękał asa gospodarzy. Sanders sprawiał wrażenie całkowicie skupionego na Fortsonie i nie pozwalał na rozpędzenie tego zawodnika. Dobra robota! W innych elementach Sanders też wniósł coś od siebie. Zdobył 11 punktów, trafił ważną trójkę w dogrywce, oraz dołożył 3 zbiórki2 przechwyty.

Ostatnio mogliśmy mówić, że jak nie gra Kamil Łączyński, to Anwil przegrywa. Na szczęście wybiegł na parkiet w Stargardzie po absencji spowodowanej chorobą i efekt widać po wyniku. „Łączka” jak tylko wszedł na plac boju, to od razu zaczął rozstawiać kolegów niczym pionki na szachownicy. To znowu była rozgrywka Kapitana. Prawdziwy dyrygent. Miał niesamowity wpływ na grę całego zespołu. Nie musiał wychodzić na pierwszy plan, ale i tak rozsiewał wokół siebie aurę, która pchała resztę zawodników. Taki standard, który doskonale poznaliśmy szczególnie w ostatnich tygodniach. To aż szokujące, bo z Łączyńskim na parkiecie Anwil wygląda na zupełnie inną drużynę. W Stargardzie „Łączka” wniósł także sporo do ofensywy. Zaliczył kilka niezwykle odważnych wjazdów na kosz i zdobył 13 punktów. W kilku sytuacjach chyba trochę za bardzo chciał zostać bohaterem, ale myślę, że możemy przymknąć oko na te zagrania 😉 .

Ważną rolę w tym zwycięstwie odegrał duet naszych podkoszowych. Luke Petrasek oraz Josip Sobin rozegrali naprawdę solidne minuty i byli prawdziwymi filarami Anwilu. Szczególnie szalał ten pierwszy. Amerykanin dodał do naszego dorobku kilka ważnych i efektownych trafień. Na swoim koncie zapisał 22 punkty, 5 zbiórek oraz 2 przechwyty.

Z kolei Chorwat spędził na parkiecie niemal 30 minut (REKORD TEGO SEZONU!) i przez cały ten czas prezentował bardzo stabilny poziom. Ciężko pracował bez najmniejszej przerwy, walczył i zostawił serce na parkiecie. Spotkanie zakończył ze statystykami na poziomie 17 punktów, 7 zbiórek2 bloków. W ramach ciekawostki wspomnę, że Sobin, jako jedyny gracz Anwilu, zanotował 100% z linii rzutów wolnych. Co za czasy 😉 . To był pierwszy taki występ naszego środkowego w bieżącym sezonie.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Od dawna Phil Greene IV jest głównym żądłem „Rottweilerów”. W Stargardzie jednak totalnie zniknął. Nie mógł znaleźć swojej „klepki” i zaliczył najgorszy występ w sezonie (0 pkt i 0/4 z gry). Bardzo cieszy mnie, że mimo tego wygraliśmy. Każdy zawodnik może mieć słabszy mecz, ale najważniejsze, żeby reszta drużyny wypełniła tę lukę. Tak właśnie zagrał Anwil w Stargardzie. Zabrakło konkretnego wsparcia od PGIV, ale za to inni wyszli na pierwszy plan. To naprawdę cieszy i jest bardzo ważne!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *