Smak pierwszego złota

Piętnaście lat temu osiągnęliśmy sukces, o którym nigdy nie zapomnimy. Wówczas Anwil sięgnął po swoje pierwsze Mistrzostwo Polski. Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że nie muszę dodawać słowa „jedyne” ;).

Anwil Mistrz 2003
Anwil Włocławek Mistrz Polski 2003

2003 roku o tytuł mistrzowski rywalizował z nami Prokom Trefl Sopot. Ekipa z Trójmiasta dopiero wchodziła w swoją erę. Na pierwsze złoto musieli jednak jeszcze poczekać, bo na ich drodze stanął nasz Anwil. Prokom jednak już wtedy był napakowany wielkimi graczami i stanowił nie lada przeszkodę.

Już pierwsze spotkanie tego finału pokazało, że to będzie wielka seria. Anwil wygrał jednym punktem dzięki niesamowitemu trafieniu Jeffa Nordgaarda. W kolejnym starciu Sopocianie zdołali jednak wyrównać stan rywalizacji. Pierwsze spotkanie we Włocławku wygrał z kolei Anwil. Gorzej było podczas czwartego meczu finałowego. Nie sprostaliśmy rywalom i zrobiło się 2:2, a na dodatek straciliśmy ciężko wywalczoną przewagę parkietu. Piąty mecz wydawał się kluczowy, bo zwycięskiej drużynie pozostawał już tylko krok do wielkiego triumfu. Na własnym terenie faworytem był Prokom, ale niespodziewanie to jednak Anwil okazał się lepszy i znacząco zbliżył się do historycznego sukcesu.

We Włocławku ciśnienie przed szóstym spotkaniem rosło wręcz z godziny na godzinę. Od początku swojej przygody w PLK nasza drużyna należała do czołówki. Pięciokrotnie udało się nawet dotrzeć do Wielkiego Finału, ale za każdym razem musieliśmy oglądać plecy Śląska Wrocław. Z roku na rok chęć odniesienia tego sukcesu tylko wzrastała. Teraz Śląska już nie było, bo odpadł z nami w półfinale. Na naszej drodze stał Prokom i przy prowadzeniu 3:2 przyjmowaliśmy Sopocian we własnej hali. Sytuacja wręcz wymarzona do spełnienia największych marzeń.

Żal byłoby z tego tym razem nie skorzystać, więc Anwil skorzystał. Szóste spotkanie finałów było jednak niesamowicie trudne i wyrównane. Byliśmy świadkami boju „łeb w łeb” toczonego niemal przez trzy kwarty. Pod koniec trzeciej odsłony goście troszkę nam odskoczyli, a na początku czwartej kwarty jeszcze poprawili. Było już nawet 58:70. Świetnie grał Goran Jagodnik, a jego rzuty z obwodu robiły nam wielką krzywdę. Słoweniec w całym meczu zdobył aż 32 punkty. Włocławianie jednak nie załamywali rąk, tylko wzięli się w garść i zaczęli odrabiać straty. Robiliśmy to tak skutecznie, że byliśmy bardzo blisko zwycięstwa już pod koniec czwartej kwarty. Było 82:79, ale z dystansu ponownie odpowiedział ponownie Jagodnik.

W niezwykle ważnej akcji nie zdołaliśmy zdobyć punktów, bo Tomas Pacesas zgubił piłkę… Prokom wznawiał z boku na lekko ponad sekundę przed końcową syreną. Piłkę otrzymał osamotniony pod koszem Joe McNaull. Moje serce wręcz się wtedy zatrzymało, ale pochodzący z USA środkowy nie opanował podania. Piłka po prostu wyślizgnęła mu się z rąk! Szczęście uśmiechnęło się do nas, bo w ułamku sekundy mogliśmy zaprzepaścić wielki trud, który włożyliśmy w ten mecz.

Dogrywka toczona była w dość nerwowej atmosferze. Zawodnicy obydwu drużyn zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. W tym chaosie lepiej emocje opanowali gracze Anwilu, a ważne trafienia zaliczyli Nordgaard, Pluta czy Pacesas. Na dodatek piąte przewinienie zaliczył Jagodnik, czyli główna siła napędowa naszego rywala. Znaleźliśmy się w lepszej sytuacji i to, pomimo że Nordgaard nie trafił czterech rzutów wolnych z rzędu! Nieprawdopodobne, ale na szczęście nie miało wpływu na końcowe rozstrzygnięcie. Na 17 sekund przed końcem prowadziliśmy 92:88, a Prokom popełnił błąd przy wznawianiu piłki i zanotowaliśmy przechwyt. Było już po wszystkim!

Piłka już tylko krążyła po obwodzie między naszymi koszykarzami w oczekiwaniu na koniec spotkania. Sytuacji nie wytrzymał jednak Jagodnik, który siedząc na ławce, złapał za rękę przebiegającego w pobliżu Andrzeja Plutę. To był dla mnie symbol definitywnej kapitulacji Prokomu. Niesiony emocjami Pan Andrzej (20 pkt – najlepszy nasz strzelec) wykorzystał tylko jeden rzut wolny, ale nie miało to już większego znaczenia. Chwilę później Damir Krupalija wykopał piłkę niczym bramkarz, a na trybunach podniosły się kartki informujące, kto został nowym Mistrzem Polski! Marzenia zostały spełnione i Anwil znalazł się na tronie! Przez wiele lat walczyliśmy w ścisłej czołówce, ale zawsze czegoś brakowało. Tym razem Andrej Urlep pokazał swój trenerski kunszt i otworzył nam bramy do raju. To właśnie słoweński szkoleniowiec jest uznawany za głównego ojca tego sukcesu, bo z większości nieznanych zawodników zbudował mistrzowską drużynę.

We Włocławku zapanowała radość i euforia, którą ciężko opisać. Zaraz po końcowej syrenie parkiet został zalany falą wielu setek niesamowicie szczęśliwych kibiców. Później świętowanie przeniosło się na Plac Wolności oraz Zielony Rynek. Całe miasto zyskało energię, jakiej dawno nie miało. Jeśli mnie pamięć nie myli, to wtedy odbywały się Dni Włocławka, które po koszykarskim sukcesie zostały oficjalnie przedłużone.

Ten dzień dobitnie pokazał, jak nasze miasto żyje koszykówką i jak bardzo jest spragnione sukcesu. Od obiecującego debiutu w PLK musieliśmy czekać jedenaście lat na osiągnięcie wymarzonego celu.

Przez wiele lat to wydarzenie było dla nas niczym swoiste Wembley dla polskiej, piłkarskiej myśli szkoleniowej. Na każdym kroku wracaliśmy do tych pięknych chwil. Na szczęście nie musimy żyć już tylko wspomnieniami, bo w tym roku Anwil powtórzył wielki sukces. Po piętnastu latach czekania znowu trafiliśmy na szczyt. Włocławek kolejny raz pokazał, że jest miastem koszykówki, a niejedna łza radości ponownie wypłynęła z oczu. Coś pięknego i wielkiego. Wierzę, że oczekiwanie na kolejny triumf ligowy nie będzie jednak już tak długie, bo naprawdę lubię płakać ze szczęścia!

Jedna odpowiedź do “Smak pierwszego złota”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *