ROYAL ANWIL: „Nie ma życia bez koszykówki”

Kibice Anwilu to nie tylko Włocławek. Od lat emigracja jest życiowym wyborem wielu naszych rodaków. Wśród sympatyków naszego klubu też nie brakuje ludzi, którzy opuścili rodzinne strony, ale miłość do „Rottweilerów” cały czas kwitnie w ich sercach.

Zapraszam do przeczytania wywiadu z przedstawicielami grupy ROYAL ANWIL, której celem jest zrzeszanie kibiców Anwilu mieszkających na stałe poza granicami naszego kraju. Rozmowa została przeprowadzona po losowaniu Ligi Mistrzów.

Royal Anwil - GrecjaFOTO: Źródło

Jak rozpoczęła się Wasza miłość do koszykówki?

Gracki: Wszystko zaczęło się w szóstej klasie podstawówki. Miałem jakieś 12-13 lat. Wcześniej wiedziałem oczywiście o Nobilesie, znałem nazwisko Griszczuka czy innych, ale nie było takiego parcia na to wszystko. Wówczas bardziej zainteresowany byłem piłką nożną. Będąc w tej szóstej klasie, graliśmy turnieje międzyszkolne w koszykówkę, tam wypatrzył mnie trener Grzegorz Wudecki i dostałem zaproszenie na trening juniorów WTK. Przez trzy miesiące trenowałem zarówno koszykówkę, jak i piłkę nożną, ale ostatecznie ukierunkowałem wszystko w stronę basketu. Od tamtego momentu, rok po roku, coraz bardziej, aż w końcu doszliśmy do takiego momentu, gdzie jesteśmy teraz.

Yunior: Doszliśmy do etapu, że nie ma życia bez koszykówki.

Gracki: Na mecze też zacząłem chodzić w tamtych czasach. Dostawaliśmy darmowe bilety z klubu, więc byłem praktycznie na każdym spotkaniu w poczciwym „Kurniku”. Słynny „Rzut Krzykały” czy przegrane finały ze Śląskiem, to wszystko widziałem z poziomu trybun. Podczas niektórych spotkań prowadziłem nawet doping w młynie. W czasach Hali Mistrzów chodziłem już trochę mniej regularnie, bo człowiek wydoroślał, założył swoją rodzinę i zaczął podróżować po świecie, szukając kasiory. Kiedy była jednak tylko możliwość, to też jak najczęściej starałem się być na meczach.

Yunior: Moim pierwszym meczem była jedna z odsłon „Świętej Wojny” w Hali OSiR. Nie wiem nawet, czy to nie był osławiony „rzut Krzykały”. Nie można wyobrazić sobie lepszego wejścia w świat koszykówki niż „Święta Wojna”. Pojawiło się zainteresowanie koszykówką, ale na początku nie było jakiegoś wielkiego parcia, że trzeba iść na każdy mecz. Jak wujek załatwił bilety, to mnie ze sobą zabierał, a jak się nie udało, to zostawałem w domu i miałem inne zajęcia.

Pamiętam zawody w mojej szkole, na które gościnnie przyjechali młodzi zawodnicy naszego klubu oraz David Van Dyke i… drugiego nazwiska niestety nie pamiętam. Rozegraliśmy pokazowy mecz, który przegraliśmy z kretesem. Później była długa przerwa. Cały czas oczywiście sprawdzałem wyniki itp., ale nie było takiego parcia. Wróciłem dopiero na nowej hali jakoś w 2003-2004 roku. Naszego pierwszego mistrzostwa niestety nie oglądałem z poziomu trybun, ale pamiętam wielkie świętowanie po tym triumfie. Później sporadyczne mecze, a następnie wyjazd za granicę i została telewizja, internet oraz radio. Coraz bardziej się w to zagłębiałem, a od kilku lat nie wyobrażam sobie, aby nie śledzić jakiegoś meczu. Nie wspominając już o wyjazdach (śmiech).

Gracki: Trzeba też pamiętać, że na starą halę bardzo ciężko było zdobyć bilety. Ja miałem szczęście, że dostawałem wejściówki z klubu. Zainteresowanie meczami we Włocławku było olbrzymie, bo to był jedyny najwyższy poziom rozgrywkowy jakiegokolwiek sportu we Włocławku, a „Kurnik” nie rozpieszczał pojemnością.

Czym jest ROYAL ANWIL? Jak to się zaczęło?

Yunior: Żyjąc w Anglii, widziałem, jak zorganizowani są kibice innych klubów na emigracji. Byłem pod wrażeniem i pomyślałem, że warto zrobić coś takiego wśród naszej społeczności. Zacząłem szukać w internecie jakichś informacji o kibicach Anwilu mieszkających poza Polską, ale nic konkretnego nie znalazłem. Już w 2015 roku miałem pomysł, aby coś takiego zorganizować, zacząłem nawet działać, ale miałem wypadek i jakoś tak uciekło to wszystko z głowy. Po czasie wróciłem do tematu i wyszukiwałem w mediach społecznościowych ludzi, którzy mieszkali w Anglii i mieli jakąś namiastkę Anwilu np. w swoich zdjęciach. Tak zyskałem kontakt do Grackiego. Zaczęliśmy rozmawiać o swoich wizjach tego przedsięwzięcia i jakoś się rozbujało. Teraz jesteśmy na tym etapie, że jest nas sporo i działamy.

Gracki: Też miałem już wcześniej podobne pomysły. Po wyjeździe do francuskiego Le Mans zrobiliśmy nawet pierwsze koszulki. Z kolegą Patrykiem, który towarzyszył mi na tej wyprawie, dyskutowaliśmy na ten temat, ale brakowało takiego „zapalnika”, którym okazał się Yunior.

Yunior: A pierwszym punktem zapalnym był wyjazd do Vechty, gdzie po raz pierwszy udaliśmy się większą i bardziej zorganizowaną grupą.

Gracki: Najlepsze, czyli działanie na większą skalę, jednak dopiero przed nami. Na razie to tylko początek.

Royal Anwil flagiFOTO: Źródło

Można oszacować, ile osób należy do Royal Anwil?

Yunior: Na naszej grupie jest sporo osób, ale do aktywnych możemy zaliczyć jakoś 1/3 całości.

Gracki: Ciężko jest to określić. Nie jesteśmy żadnym związkiem, nie mamy kart członkowskich ani niczego podobnego. Myślę, że ilość aktywnych możemy szacować na ok. 30 osób, co biorąc pod uwagę dyscyplinę sportu oraz nasz staż, uważam za dobrą liczbę. Na meczach w Antwerpii czy Atenach spotykaliśmy też ludzi z emigracji, którzy nie należą do naszej grupy, więc cały czas jest duża szansa na powiększenie Royal Anwil.

Wielka Brytania to spory teren. Większość kibiców z grupy Royal Anwil skupiona jest wokół Londynu czy są rozsiani po całym kraju?

Gracki: Po całej Anglii i nie tylko. Są osoby z Holandii, Belgii czy Niemiec. Mamy kontakt z chłopakiem, który mieszka w Holandii i też próbuje to wszystko rozkręcić wśród swoich znajomych. W działalności Royal Anwil nie chodzi tylko o Wielką Brytanię, ale o całą Europę.

Yunior: Chodzi po prostu o naszych, trójkolorowych emigrantów.

Gracki: Każdy, kto jest chętny i przebywa na emigracji, może działać razem z nami.

Wasza najlepsza dotychczasowa akcja?

Yunior: Wyjazd do Antwerpii, gdzie byliśmy zdecydowaną większością.

Gracki: Podczas tego wyjazdu zebraliśmy również pieniądze do dwóch puszek. Jedna powędrowała do Włocławka, aby wspomóc organizację opraw meczowych, a druga do schroniska dla zwierząt. Jakiś czas temu wydaliśmy też szaliki, które rozeszły się w liczbie ok. 50 sztuk. Jak już jednak wspomniałem, najlepsze dopiero przed nami. Mamy krótki staż, dopiero się rozkręcamy i poznajemy.

royal_anwil_antwerpiaFOTO: Źródło
Kibice Anwilu podczas wyjazdu do Antwerpii

Plany na przyszłość?

Yunior: Nie wiadomo, co przyniesie nam przyszłość związana z pandemią. Tego nie przeskoczymy. Priorytetem są zdecydowanie wojaże po Europie, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Gracki: Szczególnie że wyjazdy to połączenie przyjemnego z pożytecznym. Człowiek zobaczy zawsze coś przy okazji, a przy tym wspomoże drużynę. Ja nie wybrałbym się np. do Aten typowo turystycznie.

Yunior: Są wyjazdy, na które nie wyobrażam sobie nie jechać. Czasami magia rywala robi swoje. Tak było w przypadku Aten i tak byłoby, gdybyśmy grali np. na Litwie z Zalgirisem Kowno. Ogólnie każdy wyjazd ma swój klimat. Niektóre po prostu już na starcie bardziej ekscytują, ale w przyszłym sezonie jestem gotowy jechać na wszystkie zagraniczne wojaże, jeśli tylko sytuacja pozwoli.

Gracki: Priorytetem jest na pewno zorganizowanie ze trzech wyjazdów po ok. 30 osób. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy, bo niestety jesteśmy uzależnieni od sytuacji panującej na świecie. Będziemy też chcieli polecieć zorganizowaną grupą na mecz do Polski. Był już taki pomysł w minionym sezonie, bo chcieliśmy zaliczyć derby z Toruniem, ale „wyszło, jak wyszło”.

Współpracujecie z włocławskimi kibicami Anwilu?

Yunior: Mamy kontakt, ale trzeba na pewno spotkać się z nimi na spokojnie, porozmawiać, ustalić pewne kwestie i znaleźć wspólny mianownik.

Gracki: Włocławscy kibice robili bardzo dużo, wtedy kiedy klub najbardziej potrzebował wsparcia. Wielki szacunek dla nich, ale pewne kwestie naszej współpracy musimy jeszcze ustalić.

Jeśli jakiś kibic Anwilu przebywa na emigracji i ma chęć działania, to jak może dołączyć do Waszej ekipy?

Yunior: Najlepszy sposób kontaktu to nasza grupa na facebooku. Tak to wszystko się zaczęło. Później przyszła pora poznawania się, wspólnych wyjazdów i prywatnych kontaktów. Facebook to był początek, a teraz to wiadomo – jeździmy po Europie, zwiedzamy świat, bawimy się, wspieramy klub i poznajemy nowe osoby.

Gracki: W dzisiejszych czasach social media to jest najłatwiejsze źródło kontaktu. Szczególnie dla ludzi rozsianych po całym świecie. Dlatego, jeśli ktoś chce z nami działać, to zapraszamy na facebooka.

Yunior: Jeszcze dodam, że na naszej grupie pojawia się coraz więcej osób mieszkających w Polsce. Zastanawiamy się jak to rozegrać. Czy przyjmować wszystkich, czy może wprowadzić ograniczenie tylko dla prawdziwych emigrantów gotowych do działania? Sprawa do przemyślenia.

Royal Anwil (Rasta Vechta - Anwil Włocławek)FOTO: Źródło

Rozmawiamy świeżo po losowaniu Ligi Mistrzów. Jak oceniacie drogę Anwilu?

Yunior: Szkoda… Jest fajnie, ale szkoda, że nie trafiliśmy na London Lions. Uważam, że mecz, który odbyłby się w Parku Olimpijskim, miałby niesamowitą frekwencję.

Gracki: Trzeba zaznaczyć, że BCL nas trochę zawiódł, bo wierzyliśmy, że to my zagramy od razu w fazie grupowej…

Yunior: Podejrzewam, że to zasługa Pana Piesiewicza…

Gracki: Jak już wyszło, że będziemy grać w eliminacjach, a naszym rywalem może być zespół z Londynu, to wszyscy liczyli na taki wynik losowania.

Yunior: Taki rywal mógł doprowadzić nas do maksymalnej mobilizacji. Myślę, że nie byłoby w Anglii kibica Anwilu, który odpuściłby taki mecz. Jesteśmy przecież z miasta, w którym koszykówka jest religią. To jest piękno naszego miasta, naszego sportu oraz naszej drużyny!

Gracki: Dokładnie! Mogliśmy pokazać, jak wielu kibiców Anwilu mieszka w Anglii. Niestety nie będzie nam to dane… Trafiliśmy na Belgów i uważam, że gorzej nie mogliśmy. Naszych zawodników czekają trudne mecze, ale jeśli rzeczywiście chcemy budować swoją markę w Europie, to pewnie czeka nas jeszcze kilka niespodzianek transferowych i zobaczymy, co z tego wyjdzie…

Trwa budowa składu na przyszły sezon. Wiadomo, że obecne sytuacja mocno ogranicza nasze możliwości. Jesteście zadowoleni z dotychczasowych ruchów klubu w tych ciężkich czasach?

Gracki: Biorąc pod uwagę sytuację na świecie, to nie dziwi mnie taka budowa składu. Np. Adriana Boguckiego chciałem już w zeszłym sezonie, dlatego cieszy mnie ten transfer. Dodatkowo fajnie, że był już praktycznie po słowie ze Stelmetem, ale jednak wybrał nasz klub. Przemek Zamojski jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w Polsce, więc też jest to dobre wzmocnienie. Młody Andrzej Pluta… zobaczymy, ale miejmy nadzieję, że „wejdzie w buty” taty, bo ma ku temu warunki. Tre Bussey to największa zagadka. Myślę, że to była okazja. W Polpharmie, która nie była wtedy słaba, „coś” potrafił, więc jest nadzieja. Lichodieja wszyscy znamy. Nie jest gwiazdą, ale swoje robi.

Yunior: Walerija wszyscy znamy i kochamy za zdobycie mistrzostwa!

Gracki: Na temat trenera wystarczy powiedzieć, że to szkoleniowiec, który zna nasze ligowe realia. Na „dzień dzisiejszy” nie wydaje mi się, żeby był jakiś lepszy wybór. Nasz cały obecny zespół bazuje na znajomości ligowych realiów. Wiedzą jak grać, jak walczyć i jak zachować się w danej sytuacji. Wszyscy znają też naszą halę. Wiedzą, jakie są oczekiwania i mają świadomość wysokich wymagań włocławskich kibiców. Jeśli ktoś decyduje się na pracę u nas, to liczy się, że po każdym meczu może otrzymać owację na stojąco lub gwizdy czy narzekania. Szczególnie narażony będzie na to trener, który przyszedł tutaj po Miliciciu. Mihevc musi znać swoją wartość i musi wiedzieć, że jest w stanie „to dźwignąć”.

Yunior: Igor podniósł poprzeczkę bardzo wysoko. Został trenerem, którego każdy chciałby mieć w swoim klubie.

Gracki: Trzeba zaufać tym ludziom i tyle. Jeżeli prezes Lewandowski ma takiego „nosa” do trenera Mihevca, jak miał do Milicicia, to możemy oczekiwać, że będzie nawet jeszcze lepiej niż było dotychczas. A to, że ten sezon będzie „bez NBA”, bardziej przyziemny, w polskich realiach to plus. Lepiej wziąć dziesięciu ludzi, którzy znają polską ligę koszykówki niż kogoś nowego i niepewnego, kto za dwa tygodnie zadzwoni i powie, że jednak nie przyleci, bo panuje ciężka sytuacja na świecie.

Yunior: Jak powiedział prezes – stawiamy na europejską solidność. Odnośnie do dalszego budowania składu, to ja cały czas wierzę, w kogoś z dwójki Moore lub Dowe. To taki mój warunek udanego okna transferowego (rozmowa przeprowadzona przed zakontraktowaniem Moore’a – przyp. red.).

Dzięki Panowie za rozmowę!

Gracki: Dzięki! Na zakończenie zapraszamy do grupy wszystkich chętnych, którzy mieszkają w Europie i chcieliby mieć na bieżąco wszelkie informacje, pojechać razem na mecz czy działać z nami na pozostałych płaszczyznach.

Yunior: Można zawsze spotkać się lokalnie w celu większej integracji.

Gracki: Oczywiście zapraszamy też wszystkich na wyjazd do Belgii. Jeśli będzie taka możliwość, to na pewno nie odpuścimy tej wyprawy.

Royal Anwil England & BelgiumFOTO: Źródło

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *