Mój pierwszy mecz

Czas na najbardziej osobisty i zarazem sentymentalny wpis na tym blogu. Ostatnio przeglądałem swoją małą kolekcję koszykarskich pamiątek oraz wszelkie materiały związane z jubileuszem 25 lat w ekstraklasie. To tchnęło mnie do przypomnienia sobie swojego pierwszego meczu obejrzanego na żywo.

Było to już dość dawno temu. Dokładnie mówiąc 20 października 1999 roku. Moje przywitanie z koszykówką na żywo miało miejsce podczas kolejnej potyczki w ramach Pucharu Koracia.

Anwil 1999/2000FOTO: Źródło
Anwil Włocławek 1999/2000

Anwil po roku absencji na europejskich parkietach wrócił do tych prestiżowych rozgrywek i trafił do grupy L. Naszymi rywalami byli:

  • BC Sema Panevezys (Litwa)
  • Ural Great Perm (Rosja)
  • CSCA Kijów (Ukraina)

Pierwsze dwie potyczki przypadły nam na wyjazdach. Obydwa te pojedynki były również niezwykle wyrównane. Najpierw odnieśliśmy zwycięstwo na Litwie 67:73, a następnie polegliśmy z Uralem 83:79 mimo prowadzenia do przerwy. W trzeciej serii gier na nasz teren przyjeżdżał zespół z Kijowa.

Pamiętam, że tego wyjątkowego dnia byłem z mamą w odwiedzinach u cioci. W pewnym momencie niespodziewanie przyjechał mój tata i rzucił w moim kierunku krótkie hasło: „zbieraj się, jedziemy na Nobiles”. Totalnie mnie zamurowało. Nie dlatego, że ojcu ciężko było się przestawić na nazwę Anwil, ale dlatego, że spełnię swoje marzenie. Włocławską koszykówką interesowałem się mniej lub bardziej już od 1997 roku, a teraz nadszedł czas na spełnienie marzenia i uczestniczenia w wielkim wydarzeniu.

Ekscytacji nie było końca. Nasza stara hala OSiR oczywiście, jak zawsze, pękała w szwach, ale my mieliśmy naprawdę dobre miejsca. Z samego spotkania niestety mało pamiętam. Wiem tylko, że byliśmy zespołem zdecydowanie lepszym i ostatecznie wygraliśmy 83:62. Mam przebłysk jak po jakieś akcji podkoszowej upadł Roman Prawica. W moich oczach wyglądało to naprawdę niebezpiecznie i bardzo się przejąłem, ale ostatecznie nic poważnego się nie stało. Mam również jakieś przebłyski jak niezawodni nasi liderzy, czyli Igor Griszczuk oraz Tomasz Jankowski zdobywali punkty z ciężkich pozycji, a rywale nie byli w stanie im przeszkodzić. Z wydarzeń sportowych dużo nie pamiętam, ale emocji, które wówczas mi towarzyszyły, nigdy nie zapomnę.

TUTAJ można sprawdzić statystyki z tego spotkania.

Jeśli chodzi o poziom moich emocji, to po końcowej syrenie nie opadł, a wręcz przeciwnie. Po meczu udało się przedostać w okolice szatni!. Trener Eugeniusz Kijewski dostał ode mnie kartkę, zamknął za sobą drzwi, a po kilku minutach wrócił z podpisami wszystkich zawodników Anwilu. To był dla mnie prawdziwy artefakt. Do dzisiaj ta „magiczna kartka” ma dla mnie tak niesamowitą wartość sentymentalną, że nie zamienię jej na żadne pieniądze.

Anwil Włocławek autografyFOTO: Źródło

Emocje zaczęły opadać, a radość utrzymywała się na niewyobrażalnie wysokim poziomie. Tata spotkał jakiegoś znajomego, z którym wdał się w dyskusje, a ja tylko cierpliwie czekałem. Troszkę zaczęło mi się już nudzić, ale w pewnym momencie z szatni wyszedł Marcus Timmons do swojej atrakcyjnej żony/dziewczyny, a chwilę później obok mnie przeszedł inny koszykarz (nazwiska niestety nie pamiętam). Wtedy w mojej głowie zrodziła się myśl: „a może jeszcze bezpośrednio poprosić o podpisy zawodników, którzy będą wychodzić?”.

Myśl szybko zmieniłem w czyn i wziąłem kilka kartek. Pierwszy był chyba Ted Jeffries, który spokojnie podał mi rękę i złożył podpis na kartce. Nie pamiętam, kto był następny, ale na pewno chwilę porozmawiałem z Tomkiem Jankowskim, który był bardzo pozytywnie do mnie nastawiony. Dariusz Kondraciuk nauczył mnie przybijać „piątkę” w stylu „amerykańskiego getta”. Też bardzo pozytywny i uśmiechnięty człowiek. Mimo że jego rola w drużynie była raczej marginalna, to emanował od niego taki życiowy optymizm. Pamiętam też, że gdy swój podpis składał Raimonds Miglinieks to chciał napisać moje imię, ale nastąpił jakiś błąd na poziomie komunikacji i wyszła zabawna literówka.

Tomasz Jankowski autografFOTO: Źródło
Autograf Tomasza Jankowskiego
Autograf Dariusza KondraciukaFOTO: Źródło
Autograf Dariusza Kondraciuka

Gdy Łotysz kończył składać swój podpis, usłyszałem za swoimi plecami donośny głos: „ja się podpiszę, ale nie umiem pisać po polsku”. Odwróciłem głowę i okazało się, że w moim kierunku zmierza nie kto inny jak Igor Griszczuk. Ręce miał rozłożone niczym pięściarz po wygranej walce. Nie można powiedzieć, że Igor był wtedy moim idolem. Dla większości Włocławian miał status wręcz półboga. To był mocny akcent, który zakończył ten pamiętny dla mnie dzień.

Ehhh to były zupełnie inne czasy. Nie było internetu, a głównym źródłem wiadomości było Radio W, Gazeta Kujawska czy TV Kujawy. Z tego względu mam wrażenie, że ta cała koszykówka była jakby dalej od kibica. O wyjazdowych kulisach nawet wtedy nie marzyłem. Dlatego dla mnie, jako młodego chłopaka, to było takie ogromne przeżycie. Obejrzałem mecz na żywo i jeszcze mogłem porozmawiać oraz zebrać autografy od koszykarskich idoli. Żałuję tylko, że nikt nie miał wtedy w kieszeni smartphone’a z dobrym aparatem ;).

Zostawiając emocje na boku, wrócę jeszcze do aspektu czysto sportowego, bo to była dla nas naprawdę udana kampania europejska. Swoją grupę wygraliśmy z bilansem 4-2. Taki sam bilans zanotowali Ukraińcy oraz Rosjanie. To jednak my znaleźliśmy się na szczycie, a kijowska ekipa wyszła z drugiego miejsca.

W kolejnej rundzie trafiliśmy na BC Lugano i odnieśliśmy dwa zwycięstwa. Najpierw w Szwajcarii 60:71, a na własnym terenie 72:67. W „szesnastce” było już troszkę trudniej, a na naszej drodze stanęła ekipa WATCO Antwerpia. W Belgii przegraliśmy 71:65, ale we Włocławku nie zostawiliśmy złudzeń i odprawiliśmy rywali 75:56.

Takim sposobem znaleźliśmy się w najlepszej ósemce Pucharu Koracza. Na ówczesną chwilę był to największy sukces włocławskiej koszykówki na europejskich parkietach. W ćwierćfinale trafiliśmy jednak na mocny Estudiantes Madryt. We włocławku powalczyliśmy i wygraliśmy 74:69. Podczas rewanżowego spotkania w stolicy Hiszpanii nie było jednak już tak kolorowo. Zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię i ulegliśmy 84:55. Estudiantes był wtedy kilka klas wyżej od Anwilu. Hiszpanie mieli w swoim składzie takie nazwiska jak Alfonso Reyes (jego młodszy brat Felipe też był już w kadrze tej ekipy, ale z Anwilem nie grał), Shaun Vandiver czy Carlos Jimenez. Dodatkowo Anwil podczas tych pojedynków był bardzo osłabiony. W trakcie sezonu nowym trenerem został Daniel Jusup, który zwolnił Timmonsa i Jeffriesa. Następcami amerykańskich graczy byli Ivan Grgat oraz Dainius Adomaitis, ale ze względu na przepisy nie mogli nam pomóc w pucharach europejskich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *