Jest 2:0, więc jest dobrze

Sezon wkroczył w swoją decydującą fazę. Na placu boju pozostały tylko najlepsze ekipy. Play-Off to czas wielkich emocji.

Anwil bardzo dobrze wystartował w konfrontacji z Turowem Zgorzelec. Po meczach we Włocławku prowadzimy 2:0 w serii. Brakuje nam jednego kroku, aby awansować do upragnionego półfinału.

Milicić, Hosley, AiringtonFOTO: Natalia Seklecka / ddwloclawek.pl
Trener Igor Milicić, Quinton Hosley oraz Jaylin Airington

W pierwszym spotkaniu szło nam troszkę topornie. Nie zdominowaliśmy jakoś szczególnie tego meczu, ale odnieśliśmy spokojne zwycięstwo, wyzbywając się niepotrzebnych emocji w końcówce.

Turów może mieć pretensje tylko do siebie, bo totalnie zawiedli w dwóch elementach. Pierwszy to zbiórki. Przegrali z nami walkę na tablicach 37:23. Anwil zebrał więcej piłek w ataku niż goście w obronie (17:16). Drugi element to rzuty wolne. Niby jeden z fundamentów koszykówki, a podopieczni Michaela Claxtona mieli skuteczność 13/23 (56,5 %). Gdyby choć trochę poprawili te elementy, to całe spotkanie mogło mieć inny przebieg, a może nawet i zakończenie.

Drugi mecz w wykonaniu Anwilu był jeszcze lepszy. Pierwsza kwarta była jeszcze bardzo wyrównana, ale tak mniej więcej od połowy drugiej rozpoczęliśmy swój odjazd i Turów został daleko w tyle. Goście nie byli w stanie nas dogonić i trener Igor Milicić dość szybko zaczął bawić się eksperymentalnymi piątkami.

Bardzo podobało mi się, jak Anwil dzielił się piłką. Cała drużyna ciężko pracowała nad kreowaniem dogodnych pozycji. Turów „odrobił pracę domową” i nie powtórzył błędów z pierwszego spotkania. Tym razem pojawił się jednak problem ze skutecznością. Goście trafiali z gry na poziomie 21/55 (38,2 %). Za mało. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że tego dnia Anwil był naprawdę bardzo dobrze dysponowany.

Nasza ekipa była bardzo skoncentrowana, bo oprócz wspomnianego dzielenia się piłką należy zwrócić uwagę, że popełniliśmy zaledwie 9 strat. To bardzo dobry wynik, bo przecież w niedalekiej przeszłości, to była anwilowska bolączka.

Bardzo pewnie w ataku grają Jarosław Zyskowski oraz Jaylin Airington. „Zyziu” utrzymuje formę, którą złapał jeszcze pod koniec sezonu regularnego. W pierwszym starciu rzucił 12 punktów, a w drugim meczu miał o jeden więcej. Airington w czwartek zdobył 14 punktów. Potrafił ładnie pociągnąć nasz atak. Sporo również widział, czego efektem były 3 asysty. W sobotnim meczu niestety szybko popadł w problem z faulami. To ograniczyło jego boiskowe harce, ale i tak ustrzelił dwie „trójki” i zakończył udział w tym spotkaniu, mając 6 punktów na koncie.

Swoją wszechstronność na każdym kroku potwierdza Quinton Hosley. Ten koleś rzeczywiście widzi na parkiecie więcej niż inni. Sprawia wrażenie leniwego emeryta, ale momentalnie potrafi posłać świetne podanie czy przechwycić piłkę. W tych Play-Off notuje bardzo ciekawe statystyki. W pierwszym meczu: 8 punktów, 9 zbiórek oraz 7 asyst. W drugim spotkaniu: 5 punktów, 10 asyst4 przechwyty. Hosley gra bardzo dobrze, ale ma pewien poważny problem. Totalnie zawodzi pod względem rzutowym. W dwóch meczach uzbierał zaledwie 4/13 z gry. Obserwując jego grę, nie widzę dobrej selekcji rzutowej. Są momenty, gdy bardzo by się przydało wsparcie ofensywne tego weterana.

Josip Sobin nie jest pierwszoplanową postacią w tych ćwierćfinałach, ale wykonuje wręcz tytaniczną pracę po obydwu stronach parkietu. Walczy o każdą piłkę i każdy centymetr boiska. Swoją grą zapewnił sobie szacunek wśród włocławskich kibiców. W Turowie pod koszem główną rolę odgrywa Brad Waldow. Amerykanin do mikrusów nie należy, więc Chorwat musi użyć sporo siły do walki z nim. To są detale, których nie widać w statystykach, a są niezwykle ważne. Sobin jest wręcz królem takich właśnie detali.

Ostatnimi czasy poniżej poziomu, do którego nas przyzwyczaił, grał Paweł Leończyk. Pierwszy mecz z Turowem też nie był udany w jego wykonaniu (zaledwie 2 pkt i 2 zb), ale w drugim starciu zobaczyliśmy już starego „Leona”. Jego dobra gra pod koszem bardzo pomogła, gdy budowaliśmy swoją bezpieczną przewagę. Leończyk zanotował na swoim koncie 12 punktów7 zbiórek. Można często się dziwić, że gdy otrzyma piłkę tyłem do kosza, to rozpoczyna swoje specyficzne tańce. Trwa to dość długo. Nasz podkoszowy cierpliwie buduje sobie pozycje. Często wydaje się, że sytuacja jest już przegrana, ale „Leon” potrafi w zaskakujący sposób wkręcić piłkę do kosza.

Ciekawą statystykę zanotował Kamil Łączyński. Ogólnie mam wrażenie, że z kapitanem na parkiecie nasza gra wygląda lepiej, ale nie o to chodzi. Niedawno „Łączka” miał duże problemy ze skutecznością. Wygląda jednak, że najlepsze zachował na Play-Off. Zarówno w pierwszym meczu, jak i w drugim dwukrotnie przymierzył zza łuku i dwukrotnie trafił. W tych ćwierćfinałach ma 4/4 za trzy. Świetny wynik. Do tej pory nie miał ani jednego spotkania na poziomie 100% za trzy. Oby ta seria jeszcze potrwała.

Dwukrotnie naszym najlepszym strzelcem był Ivan Almeida. MVP sezonu regularnego w obydwu meczach zdobył po 17 punktów. Nieźle, ale „El Condor” potrafi znacznie więcej. Rozpieścił nas już swoją kosmiczną grą, więc mamy prawo wymagać więcej. Momentami za bardzo bierze grę na siebie i to jest minus. Prawdziwy błysk Almeidy w tych Play-Off jeszcze nastąpi.

Gra Turowa opiera się głównie na amerykańskim duecie obwodowym. Rod Camphor oraz Cameron Ayers to nietuzinkowi gracze. Potrafią trafić wręcz szalone rzuty. Dla obrońcy to jest dość dołujące, bo wykonał swoją pracę należycie, a rywal i tak trafił. Camphor i Ayers właśnie do takich graczy należą. To są dwa żądła Turowa i w zasadzie jedyne, które mogą nam jakoś poważniej zagrozić.

W tej serii na wierzch wychodzą problemy Turowa z polską rotacją. Mówiąc wprost – mają zbyt małą siłę rażenia w tej kategorii. Tak naprawdę tylko Robert Skibniewski gra na plus. „Skiba” ładnie potrafi poukładać grę Turowa i samemu też trafić.

Teraz rywalizacja w naszej parze przenosi się do Zgorzelca. Chciałbym, żebyśmy skończyli na szybkim 3:0 i zaczęli przygotowania do półfinału. Pokazaliśmy, że jesteśmy zespołem lepszym i mamy większy potencjał. To jest jednak Play-Off i łatwo nie będzie. Może się zdarzyć, że stracimy jeden mecz. Nie wyobrażam sobie jednak powrotu serii do Włocławka. Rozumiem, że niektórzy gracze Turowa mogli polubić nasze miasto, ale zapraszamy ponownie dopiero w przyszłym sezonie. Ewentualnie jak już będą mieli wolne, to mogą przyjechać na ryby nad Wisłę ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *