Gliwice zdobyte

Spotkał nas mały zaszczyt, bo Anwil był pierwszą drużyną, którą GTK Gliwice podejmowało na swoim terenie. Miał być mecz w pięknej hali, ale niestety wyszło, jak wyszło i ostatecznie graliśmy w obiekcie przypominającym salę gimnastyczną. Nasz stary „kurnik” wyglądał przy tym, jak euroligowa arena.

Miejsce rozgrywania tego spotkania na szczęście nie zdeprymowało naszych koszykarzy. To było kolejne, pewne zwycięstwo, którego raczej nikt za kilka tygodni nie będzie wspominał.

Początek nie był jednak taki kolorowy. Nasze ataki wyglądały, jakby były pozbawione pomysłu. Takie typowe „bicie głową w mur”. Na szczęście gospodarze pokazali, że nie są drużyną z czołówki i nie potrafili tego wykorzystać. Momentami popełniali naprawdę głupie straty.

Z czasem mecz zaczął wyglądać tak, jak to przewidywali eksperci. Anwil stopniowo zaczął uciekać i nawet nie wiem, kiedy dokładnie zorientowałem się, że wszystko jest już pod naszą kontrolą. To była trzecia kwarta i wtedy wszystkie karty były już rozdane. Z całym szacunkiem, ale zespół GTK Gliwice nie był żadnym rywalem dla naszego Anwilu. Między ekipami była wręcz różnica lig. Pytanie tylko, czy to my jesteśmy tak mocni, czy GTK tak słabe?

Kolejny raz bardzo zaimponował mi Paweł Leończyk. To już staje się normą. „Leon” cały czas utrzymuje swoją formę na naprawdę wysokim poziomie. Nie jest pierwszoplanową postacią, ale proponuję obejrzeć jakiś mecz, skupiając się głównie na jego osobie. Wykonuje naprawdę tytaniczną pracę. Jego gra przynosi mnóstwo pożytku dla całego zespołu. W Gliwicach zanotował 14 punktów, 7 zbiórek3 asysty.

Naszym najlepszym strzelcem podczas tego spotkania był jednak inny zawodnik. Tym razem jasnym światłem błysnął Ante Delas. Zdobył 18 punktów na bardzo dobrej skuteczności 5/7 z gry. Chorwat bardzo dobrze czuł się w roli snajpera. Nic dziwnego, bo widać, że ma to we krwi. W Delasie od jakiegoś czasu upatruję takiej naszej tajnej broni, która zawsze może boleśnie zranić przeciwnika. Tylko trener Igor Milicić musi bardziej go otworzyć w swojej taktyce. Mecz w Gliwicach był najlepszym spotkaniem Delasa pod względem ofensywnym. Mam jednak nadzieję, że to tylko przedsmak tego, co potrafi.

Przez sporą część spotkania myślałem, że to będzie pierwsze spotkanie, w którym Ivan Almeida totalnie schowa się w cieniu. Nasz as miał jednak inne plany. Przez większość meczu faktycznie był niewidoczny, ale momentalnie wrzucił wyższe obroty i dzięki temu dorobił się 15 punktów7 zbiórek. Mam wrażenie, że osiągnął to bez większego zaangażowania. Po prostu bawił się koszykówką. Nie potrzebował wyższego biegu, a mimo to i tak robił różnicę.

Taka mała ciekawostka – Kamil Łączyński zanotował tylko 3 asysty. To jego najsłabszy wynik w bieżącym sezonie. Cyferki jednak nie grają i do naszego kapitana nie można mieć żadnych pretensji. Bardzo dobrze dyrygował grą zespołu. Dodatkowo w sprytny sposób potrafił zorganizować sobie pozycje rzutowe i był przy tym skuteczny (2/3 za trzy oraz 3/5 z gry – 10 pkt w meczu). Potrafił również znaleźć się w odpowiednim momencie pod koszem, czego efektem były 4 zbiórki. Lubię, gdy Łączyński osiąga świetne wyniki w rubryce asyst, ale tak naprawdę może tam notować same zera. Oby tylko jego gra przynosiła pożytek dla zespołu, a Anwil odnosił zwycięstwa.

Z drużyny gospodarzy jedynie Maverick Morgan zrobił na mnie jakieś wrażenie. Amerykanin zanotował w tym meczu 21 punktów6 zbiórek. Chyba jako jedyny przedstawiciel gliwickiego zespołu stwarzał jakieś problemy na przestrzeni całego meczu. Mam jednak wrażenie, że to podobny przypadek jak Hunter Mickelson z Legii. W takim GTK może błyszczeć, ale w zespole na odrobinę wyższym poziomie pewnie by się zagubił.

Ten wpis chciałbym zakończyć pewnym pytaniem. Czy PLK to odpowiednie miejsce dla takiego zespołu z Gliwic?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *