Przed kolejnymi derbami Kujawsko-Pomorskiego wydawało się, że wszystkie atuty są po stronie gospodarzy. Polski Cukier Toruń w obecnych rozgrywkach jeszcze nie przegrał w swojej hali. Poza tym ostatnio ich skład został poważnie wzmocniony, a w kilku ostatnich spotkaniach z naszym zespołem wygrywali. Z kolei Anwil znajdował się na trochę przeciwnym biegunie. Doznaliśmy dość dotkliwych porażek w ostatnich meczach, kontuzjowany jest Walerij Lichodiej i wokół drużyny zebrało się sporo niepozytywnego szumu.
Sport jednak lubi niespodzianki, a derby podobno rządzą się swoimi prawami. „Rottweilery” rozegrały bardzo dobre spotkanie i zdobyli „Arenę Toruń” wygrywając 80:89.
FOTO: Andrzej Romański / plk.pl
- Derby naszego województwa zyskują coraz większy prestiż i „Anwilowcy” mieli tego świadomość. Od początku spotkania byliśmy bardzo skoncentrowani i skrupulatnie realizowaliśmy założenia taktyczne. Walczyliśmy w każdej akcji. Nie było odpuszczania.
- Mimo tej koncentracji i tak nie brakowało niewymuszonych strat z naszej strony. Ogólnie przegraliśmy ten element 13:15, ale na szczęście nie wpłynęło to na końcowy wynik.
- Dzięki tej niesamowitej koncentracji i mądrej grze obronnej stopniowo budowaliśmy swoją przewagę.
- Na przerwę schodziliśmy przy prowadzeniu 32:47. Był to dla mnie totalny szok. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Przewaga była naprawdę pokaźna, a gra naszego zespołu napawała optymizmem. W pamięci miałem jednak niedawne spotkania i bałem się, że po zmianie stron zobaczymy zupełnie inny Anwil. Takie „Rottweilery” bez zębów i ze schorowanymi stawami.
- Tak się jednak nie stało. W trzeciej kwarcie gospodarze byli bardziej „nakręceni”, ale my cały czas graliśmy swoją mądrą koszykówkę. Anwil świetnie dzielił się piłką, a rywale punktowali głównie z linii rzutów wolnych. Taka gra spowodowała, że potrafiliśmy wyjść nawet na prowadzenie +23 !
- Zaliczka była naprawdę pokaźna, ale „Twarde Pierniki” nie składały broni. W czwartej kwarcie rzucili się do szalonego odrabiania strat. Anwil zaczął grać trochę w trybie „czekamy na końcową syrenę” i mogło okazać się to bardzo zgubne. Na szczęście koncentracja i mądrość do końca nas nie opuściły. Były momenty trwogi, ale udało się przetrwać nawałnicę i dowieźć niezwykle cenne zwycięstwo do końca.
- Polski Cukier Toruń miał spore problemy ze skutecznością. Był to na pewno efekt ich własnej słabości oraz naszej przemyślanej defensywy, która często szokowała graczy z „grodu Kopernika”. W całej lidze nikt nie rzuca na lepszej skuteczności za trzy niż „Twarde Pierniki”. Tego dnia ich broń nie funkcjonowała jednak należycie. Tak naprawdę zaczęli trafiać dopiero w czwartej kwarcie, gdy mieliśmy już solidną przewagę.
- Gospodarze zaczęli trafiać i odrabiać straty głównie za sprawą jednego gracza. Michael Umeh zaczął punktować seriami. W całym meczu zdobył 20 punktów, z czego aż 11 w czwartej kwarcie. Był najlepszym strzelcem swojej ekipy. W ogóle muszę przyznać, że podoba mi się technika rzutu Umeha. Wypuszcza piłkę ze swoich rąk bardzo miękko i lekko. Jest jednym z tych, którzy tworzą z tego elementu prawdziwą sztukę.
- Wielkim zagrożeniem pod koszem był dla nas Cheikh Mbodj, ale do tego można przywyknąć. Senegalczyk praktycznie w każdym starciu z naszą ekipą sprawia niesamowite problemy. Tym razem uzbierał 16 punktów i 5 zbiórek.
- Pozostali podkoszowi Polskiego Cukru natomiast rozczarowali. Do „Twardych Pierników” dołączył ostatnio Damian Kulig i na papierze wydawali się niesamowicie mocni pod obręczą. Aaron Cel, Krzysztof Sulima oraz wspomniany Kulig w sumie zanotowali jednak zaledwie 1/9 z gry. Kulig nie popisał się również na linii rzutów wolnych, trafiając 2/6. Jak widać, strach ma tylko wielkie oczy i odpowiednią defensywą można zniwelować wiele zagrożeń.
- Rob Lowery zanotował double-double na poziomie 12 punktów i 10 asyst, ale jakoś szczególnie nie zachwycił swoją grą. W moim odczuciu jest jednym z najlepszych rozgrywających w PLK, ale to nie był jego dzień i był skutecznie przez nas ograniczany. Kilka razy wręcz zakręcił nim Łączyński, więc o czymś to świadczy, bo przecież nasz kapitan nie jest z tego znany.
- Wspomniany Kamil Łączyński rozegrał naprawdę dobre spotkanie. Tym razem nie tylko spokojnie prowadził grę Anwilu i rozdawał piłki kolegom, ale sam również zaczął rzucać. To był „Łączka” w stylu zeszłorocznego Play-Off.
- Prawdziwym bohaterem spotkania okazał się jednak Chase Simon. Amerykanin ostatnio grał naprawdę marnie, ale teraz wrócił stary dobry Simon. Znów był prawdziwym zabójcą i zdobył 22 punkty oraz robił sporo dobrego w defensywie. Simon dostał odpowiednie minuty i odpłacił się dobrą grą, To jest jeden z tych zawodników, który potrzebuje trochę pobiegać po parkiecie, aby być wielkim zagrożeniem.
- Josip Sobin kolejny raz zostawił mnóstwo zdrowia na parkiecie. Miał naprawdę mocnych rywali, ale znowu nie odpuszczał. Zanotował 12 punktów i 4 zbiórki. Walczył nie tylko z przeciwnikami, swoim wyczerpaniem, ale również faulami. Chorwat znalazł się w tarapatach pod względem przewinień. Biorąc pod uwagę nasze braki kadrowe, bałem się, cały zespół na tym ucierpi.
- Na szczęście Nikola Marković stanął na wysokości zadania. Serb znowu był niezwykle aktywny i wykazywał wielką ochotę do gry. Okazał się bardzo ważnym wsparciem „na deskach” i zebrał aż 13 piłek. W ataku było trochę gorzej. Aktywność była, ale mieszała się z wielką chaotycznością. To odbiło się na skuteczności Markovicia, która wyniosła zaledwie 2/8 z gry i tragiczne 0/5 z wolnych! Mimo to przy występie Serba stawiam plus. Nad kilkoma elementami swojej gry musi jednak bardzo ciężko popracować na treningach.
- Takim trochę cichym bohaterem tego spotkania jest dla mnie Jarosław Zyskowski. Często grał jako silny skrzydłowy i musiał walczyć z potężniejszymi rywalami, ale dawał sobie radę. Gdy atakował było jeszcze lepiej. Zaskakiwał przeciwników tymi swoimi rzutami i zanotował 6/6 z gry oraz 2/2 z wolnych, a to przełożyło się na 14 punktów. „Zyziu” był bez wątpienia bardzo ważnym czynnikiem naszego zwycięstwa.
- Wielokrotnie słyszałem, że Aaron Broussard nie jest dobrym strzelcem z dystansu, a tymczasem w dwóch ostatnich spotkaniach ma 4/4 za trzy. W Toruniu potrafił również dołożyć bardzo dobrą defensywę.
- Vladimir Mihailović coraz bardziej mnie nie przekonuje.
- W niedawnych spotkaniach trener Igor Milicić wręcz zaskakiwał dziwnym stosowaniem rotacji. W meczu z „Twardymi Piernikami” nie było tego jednak widać. Wydawało się, że tym razem każdy z naszych zawodników ma jasno określoną rolę i taka decyzja odbiła się pozytywnie na grze całego zespołu.
- Wydawało się, że Anwil jest ostatnio w dość sporym dołku, ale mecz z Polskim Cukrem pokazał, że w naszej drużynie cały czas drzemie spory potencjał. Nie mogę doczekać się przyszłości i tego, jaki ostatecznie kształt przybiorą niebiesko-biało-zieloni.