Ivan Almeida przyzwyczaił już wszystkich kibiców do swojej efektownej gry. Podczas ostatniego meczu z Turowem Zgorzelec już w ogóle odleciał.
Kibice dobrze nie zdążyli zająć swoich miejsc, a on już rozpoczął od mocnego uderzenia.
Moje luźne przemyślenia o przeszłości, teraźniejszości oraz przyszłości ANWILU WŁOCŁAWEK
O meczach Anwilu.
Ivan Almeida przyzwyczaił już wszystkich kibiców do swojej efektownej gry. Podczas ostatniego meczu z Turowem Zgorzelec już w ogóle odleciał.
Kibice dobrze nie zdążyli zająć swoich miejsc, a on już rozpoczął od mocnego uderzenia.
Nie wiem, czy nasi koszykarze tak bardzo chcieli zrewanżować się za porażkę w pierwszej rundzie, czy może natchnął ich ostatni transfer. Fakt jest taki, że Anwil po prostu rozegrał koncertowy rewanż z Turowem.
Nasz zespół już od pierwszego gwizdka był bardzo skupiony i zdeterminowany. Intensywność zarówno w obronie, jak i ataku budziła podziw. Znowu w grze Anwilu widoczny był ten błysk, który w ostatnich spotkaniach wyglądał na lekko wyblakły.
Anwil w ostatnich spotkaniach odnosi zwycięstwa, ale do stylu gry można mieć pewne zastrzeżenia. Z kolei Rosa z całą pewnością nie gra na miarę oczekiwań, wręcz zawodzi, ale to zawsze groźny przeciwnik z silną kadrą. Dodatkowo Radom z całą pewnością nie jest miejscem, gdzie łatwo nam się gra.
Te fakty powodowały, że niedzielny hit zapowiadał się ekscytująco. Na szczęście możemy wracać „z tarczą” po tej batalii.
Podczas pierwszej kwart niedawnego meczu z Legią Warszawa strasznie bolały mnie oczy. Żadne krople nie pomagały. Ta sama przypadłość niestety wróciła w trakcie pojedynku z Miastem Szkła Krosno. Co gorsze, tym razem trwała przez całe spotkanie.
Uczciwie trzeba przyznać, że Anwil rozegrał bardzo słabe i brzydkie spotkanie. Najważniejsze jednak, że wygraliśmy 68:66.
Nasz Anwil kolejny raz zadbał, żebyśmy nie narzekali na brak emocji. Rundę rewanżową rozpoczęliśmy od wyjazdowego spotkania z AZS Koszalin. Oczywiście byliśmy zdecydowanym faworytem tego pojedynku i przez znaczną część przewaga faktycznie była po naszej stronie.
Kolejny raz nie potrafiliśmy jednak spokojnie kontrolować wydarzeń na parkiecie. Wydawało się, że zwycięzca już jest znany, ale czym byłaby koszykówka w wykonaniu naszej drużyny bez pewnej dawki emocji?
Anwil odniósł zwycięstwo w wyjazdowym meczu z Polpharmą Starogard Gdański. Spotkanie zakończyło się wynikiem 73:80. Można mieć naprawdę sporo zastrzeżeń do gry naszego zespołu. Najważniejszy jest jednak końcowy rezultat i tylko to się liczy w ogólnym rozrachunku. Sztuką jest przecież odnieść sukces w sytuacji, gdy nie idzie.
Dzięki temu zwycięstwu i wynikach pozostałych drużyn zakończyliśmy pierwszą rundę na pozycji samodzielnego lidera. Bez wątpienia jest to powód do radości.
Nie można również zapominać, że w obecnych rozgrywkach Polpharma to nie jest „chłopiec do bicia”, a ich hala nie należy do łatwych terenów. Ja już dawno miałem pewne obawy przed tym pojedynkiem, ale jestem bardzo szczęśliwy, że wyszło inaczej.
Koszykarze Anwilu Włocławek nowy rok rozpoczęli od prestiżowego starcia na wyjeździe ze Stelmetem Zielona Góra. Mistrz Polski przechodził ostatnio spore zmiany i nowym szkoleniowcem tej ekipy został doskonale znany nam Andrej Urlep. Właśnie ze względu na ten okres przejściowy można było spodziewać się większej szansy naszej drużyny. Słoweński trener zdołał jednak na mecz z Anwilem odpowiednio poukładać swoich podopiecznych.
Kubeł zimnej głowy wylany na głowę. Zderzenie przy dużej prędkości z przeszkodą. Te uczucia chyba najlepiej obrazują to, co czułem po pierwszym minutach konfrontacji z Treflem Sopot. Anwilowcy weszli w to spotkanie wręcz koszmarnie. Wyglądali, jakby dopiero uczyli grać się w koszykówkę lub urządzili sobie wcześniejsze, mocno zakrapiane, świętowanie Nowego Roku. Nie poznawałem naszej drużyny. Byliśmy straszliwie nieporadni. Szczególnie atak wyglądał niczym z jakiegoś „kiczowatego” filmu komediowego.
Goście mogli wycisnąć z tego fragmentu znacznie więcej. Ostatecznie potrafili osiągnąć przewagę 6:20, co nie brzmi optymistycznie, ale naprawdę mogło być jeszcze gorzej. Na szczęście mecze koszykówki nie kończą się po pierwszej kwarcie i później było już lepiej.
To był niezwykle ważny mecz dla Anwilu. Polski Cukier Toruń to zespół z wysokiej półki, jak na standardy PLK, który depcze nam po piętach w ligowej tabeli. Trzeba było również zmazać plamę z Dąbrowy. Poza tym starcie pomiędzy tymi zespołami powszechnie określane jest mianem derbów, więc w oczach kibiców zawsze mam dodatkowy prestiż.
Na szczęście cel został osiągnięty i Anwil odniósł zwycięstwo. Na brak emocji nie było można jednak narzekać.
Miałem obawy przed tym meczem. Jak się okazało, całkowicie słuszne. Kolejny raz nie udało się Anwilowi odnieść wyjazdowego zwycięstwa nad MKSem. Niegościnna ta Dąbrowa…
Uczciwie trzeba przyznać, że mecz mógł być naprawdę miły dla oka „niedzielnego” sympatyka koszykówki. Dużo się działo na parkiecie, nie brakowało efektownych akcji, a wynik niemal cały czas był „na styku”.